Od dzieciństwa marzyłem o byciu naukowcem. Zawsze fascynowały mnie zwierzęta, myślałem, że uda mi się jakieś odkryć. Ciągle ganiałem za psami, kotami, królikami i całą istniejącą zwierzyną. Byłem zawsze ciekawy świata, zawsze ten dziwny, zawsze traktowany jak powietrze. Lecz ja miałem marzenie. I to marzenie właśnie zniszczyło mi życie. Fajnie, co nie?
Całe dnie spędzam w tej durnej wodzie, nie mogąc wyjść chociaż na sekundę. Noce spędzam w bazie na dnie oceanu z klaustrofobicznym sufitem, w której wszystkie łóżka zostały upchane pod jedną ścianę, były strasznie małe i bez żadnych odstępów. Ciągle mi zimno, zawsze jestem w masce i z butlą z tlenem, a co gorsza, starsi ode mnie rangą każą mi jeść wodorosty. Podziwiam wszystkie morskie gatunki za ich życie, ja najchętniej bym się zabił ale nie mogę przez to głupie badanie życia pod wodą. Kiedyś to uwielbiałem, ale wiem, że mocno się myliłem.
Pływałem w skafandrze przez lodowaty ocean, przyglądając się glonom i małym rybkom. Zimne prądy morskie atakowały mnie ze wszystkich stron swą lodowatą temperaturą. Machałem rękami i nogami by się rozgrzać, lecz to w ogóle nie pomagało. Zrezygnowany podpłynąłem do ławicy wielobarwnych stworzonek, by się im lepiej przyjrzeć. Zawsze mnie fascynowały. To właśnie te stworzenia pomagały mi czasem uniknąć obsesji podczas przebywania pod wodą. Czasem mogłem patrzeć na nie godzinami, a teraz niestety pewien pan żarłacz biały mi w tym przeszkodził... MUSIAŁEM UCIEKAĆ!!!
Rekin nacierał na mnie, a ja płynąłem z całych sił. Trudno mi było dotrzeć do bazy, znajdowała się dużo niżej ode mnie, a ciśnienie jednak istnieje i ma się całkiem dobrze pod wodą. Nurkowałem głową w dół, płynąłem kraulem, żabką, delfinem i wszystkim, co szybkie. Dotarcie do bazy było dla mnie wyzwaniem, lecz wiedziałem, że mam szansę by przetrwać przecież nie na darmo spędzam miesiące pod wodą, by teraz zapomnieć jak się pływa.
Zimny pot spływał po całym moim ciele: co, jeśli drzwi bazy będą zamknięte? Co mogłoby się stać, gdybym nie zdołał uciec? Czy jeszcze kiedykolwiek będę mógł pomyśleć o ucieczce spod wody? Nie chcę żyć pod powierzchnią, a tym bardziej nie chcę umrzeć pod powierzchnią, przecież są jeszcze chyba na świecie ludzie, którzy martwią się o mnie — nie mogłem zniszczyć nadziei mojej najlepszej przyjaciółki Mae, umierając tutaj. Tylko dzięki naszej przyjaźni nie odbiło nam podczas pobytu pod wodą. Zabiłaby mnie, gdybym zginął.
Zbliżałem się do drzwi podwodnej bazy. Słyszałem za sobą rekinie kły, które otwierały wrota do śmierci, która była coraz bliżej mnie. Z trudem udało mi się przeżyć. Od razu po wejściu zaczęło mi się kręcić w głowie. Zrobiło mi się ciemno przed oczami... A potem była już tylko cisza.
Obudziłem się w bazie, widziałem wszystko rozmazane. Nie kontaktowałem.
— C-co się dzieje? — zapytałem z gęsią skórką. Drżałem z zimna.
Nikt mnie nie usłyszał. Zastanawiałem się, czy się na mnie obrazili. Lecz dopiero później, po zobaczeniu wszystkiego zrozumiałem powagę sytuacji.
Podłoga naszej podwodnej bazy zalana była krwią. Poszedłem krwistym śladem, starając się nie poślizgnąć. Doszedłem do kuchni, a w niej znalazłem nóż. Obok leżało martwe ciało Dakoty. Nigdy go jakoś specjalnie nie lubiłem, lecz teraz było mi smutno z powodu jego śmierci. Naprawdę, był najmłodszy ze wszystkich naukowców w bazie. Był za młody by umierać.
Obok ciała leżeli Betsalel i Zillah, jego starsi bracia. Płakali, a ich łzy mogły nawet utworzyć nowe morze. W morzu łez utonął nóż, który leżał 2 metry od ciała. Nikt nie był w stanie stwierdzić kto był zabójcą.
Wkrótce obok ciała mężczyzny zgromadził się tłum, który można zobaczyć tylko w sklepie w czarny piątek. Mae przetarła łzy ręką, podeszła do mnie i zaczęła mówić:
— Ab-bastor, c-co ci się stało w nogę? — zapytała przerażona.
— Co? — zdziwiłem się.
Po jej spojrzeniu zrozumiałem, o co chodzi. Na nodze miałem wielką ranę przypominającą rekinie zęby.
— Hm... Niedawno gonił mnie rekin i...
Nie dając mi dokończyć, dziewczyna pociągnęła mnie do pokoju, w którym roiło się od apteczek. Przez całą drogę utykałem, lecz ona ciągnęła mnie z całych sił. Wiedziałem, że bandaż mógł mi pomóc, jednak mocno się wkurzyłem. Kto normalny ciągnie drugą osobę z krwawiącą nogą po podłodze? Pomyślałem, żeby nic o tym nie mówić, nie chciałem stracić najlepszej przyjaciółki.
Oczyszczenie rany zabolało, lecz pomogło. Bandaż zatamował krwawienie. Jeszcze chwilę temu chciałem zabić tę dziewczynę, lecz teraz byłem jej wielce wdzięczny.
Chcieliśmy wrócić do innych, lecz przeszkodził nam w tym alarm. Dowódca naszej bazy, Andrius, wzywał nas do siebie. I tym razem, o dziwo, miał on jakiś powód. Pobiegliśmy we dwójkę do jego gabinetu oraz spotkaliśmy tam pozostałych naukowców.
— Wezwałem was tu, by... — zaczął dowódca.
— Wszyscy to wiemy! — przerwał mu Zillah. — Ten idiota — wskazał mnie palcem — zabił mojego brata! Ma zabandażowaną nogę, pewnie zaciął się nożem gdy zabił Dakotę!
— Tak! — krzyknął Betsalel. — Abastor, przyznaj się!
— CISZA!!! — ryknął Andrius. — Abastora zaatakował rekin, przez trzy dni był niep...
— TRZY DNI?!?!?! — Serio, to był dla mnie szok. Nie wiedziałem co powiedzieć.
Niestety nikt mi nie odpowiedział.
— Kontynuując... Abastor był nieprzytomny przed trzy dni, więc nie mógłby zabić.
— A m-może z-zabił wcz-cześniej i s-schował gdzieś ciało? — pomyślała Dinah, najbardziej nieśmiała osoba z nas wszystkich.
— Myślę, że nie jesteście aż tak tępi, żeby nie zauważyć krwi na podłodze. — odparłem.
— A ja myślę, że powinniśmy się wszyscy położyć spać. — zaproponował Andrius. — To był ciężki dzień, a jutro, gdy już się obudzimy, zapewne będziemy mieć trochę świeższe umysły.
Wszyscy się zgodziliśmy, nawet ja, chociaż oprzytomniałem niecałą godzinę temu. Niestety miałem jeden pokój z Zillahem i z Betsalelem, więc musiałem ich jakoś znosić, chociaż przez cały czas patrzyli na mnie morderczym wzrokiem.
CZYTASZ
Water trouble
AcciónWyobraź sobie, że jesteś naukowcem. Tajemnicze chemiczne mikstury, badanie życia zwierząt. Marzenie każdego, prawda? Lecz dla Abastora nie było to takie fajne. Całe dnie spędzał pod wodą bez możliwości wyjścia. W dodatku w ich podwodnej bazie czaił...