Obudziłem się z bólem głowy nie do wytrzymania. Kiedy uchyliłem oczy oślepiło mnie dzienne światło, jakbym miał kaca stulecia. Oczekiwałem, że zobaczę swój pokój w mieszkaniu rodziców, ale okazało się, że nie jestem u siebie. Miejsce, w którym się znalazłem było mi obce. Kiedy rozejrzałem się po wnętrzu, pomyślałem, że muszę być w jakimś muzeum. Siedziałem na ogromnym łóżku z drewnianymi kolumnami. Podłogę pokrywała czerwona wykładzina, ściany były obłożone boazerią, a sufit ozdabiała ekstrawagancka sztukateria. Zauważyłem jeszcze kilka drewnianych szaf i szafek, wzorzyście obitą kanapę i kilka staroświeckich lamp. Pokój pachniał kurzem i starociami. W następnej kolejności zobaczyłem, że ktoś leży obok mnie. Na drugiej połowie łóżka spała rudowłosa kobieta w nocnej koszuli – Estera. Powoli zacząłem rekonstruować w głowie wczorajsze wydarzenia. Gdyby nie dziwne okoliczności, uznałbym, że to musiał być sen, ale skoro jedna z bohaterek wspomnienia leżała obok... Bar, mężczyźni w garniturach, ciemne podwórko, kłótnia, strzał – wszystko to musiało być prawdą... a ja, najwyraźniej, przeżyłem.
Chciałem wstać z łóżka i rozejrzeć się dookoła, moje ciało jednak zachowało się zupełnie inaczej niż zakładałem. Kończyny odmówiły mi współpracy, trochę tak jak wtedy, gdy się źle zaśnie i zdrętwiała ręka sprawia wrażenie sparaliżowanej. Zacząłem powoli ruszać palcami i karkiem. Czułem jak chwilowy bezwład mija, jednak wciąż coś mnie niepokoiło. Spojrzałem na swoje dłonie – zamiast nich były tylko czarne łapy. Dotknąłem twarzy, ale poczułem tylko sierść i wąsy. Na głowie wyczułem szpiczaste uczy. W panice, spojrzałem w dół, na swoje kocie ciało. Chciałem krzyczeć, ale z gardła wydobywało się tylko dziwaczne miałczenie. Tym obudziłem Esterę.
– Jezu, Dominik! – krzyknęła z przejęciem. Chwyciła mnie w ramiona i przytuliła do piersi. – Ciii – uspokajała mnie miarowo bujając. – Wiem, że transformacja może być szokiem, ale wszystko będzie okay.
Mi dźwięczały jednak w głowie wczorajsze słowa Wiktorii: „Nigdy nie powrócisz do ludzkiej formy." i w tamtym momencie nie wierzyłem, że cokolwiek może być „okay". Bardzo długo „szlochałem" w ten koci sposób. Targały mną emocje, których nie byłem w stanie w sobie pomieścić.
Kiedy się w końcu uspokoiłem, a raczej, kiedy zabrakło mi sił, aby dalej miałczeć, Estera postanowiła zostawić mnie samego. Przed wyjściem powiedziała:
– Wieczorem organizujemy przyjęcie halloweenowe, niestety może być trochę głośno. Gdybyś potrzebował, obok znajduje się toaleta, naszykowałam już dla ciebie kuwetę. A jeśli zgłodniejesz, na dole jest kuchnia. Możesz częstować się czym tylko chcesz. – Miała troskliwy i ciepły głos.
Długo leżałem w pościeli, bez ruchu. Na początku miałem miliony myśli na minutę. Kotłowały się w mojej głowie jak jakaś chmara natrętnych owadów. Wszystko starałem się przeanalizować. Z czasem jednak, ten rój zaczął się uspokajać i stopniowo ulatywać, aż w końcu pozostała już tylko melancholijna pustka. Mijały godziny. Kilka z nich przespałem. Przez resztę czasu wsłuchiwałem się w ciszę, przerywaną szumem przejeżdżających na zewnątrz aut. Patrzyłem na rozwiewane za oknem korony drzew, sypiące się z ich czupryn liście, a potem, jak powoli zapada zmierzch. Nigdy przedtem nie spędziłem, aż tak bezczynnie dnia, chyba, że w dzieciństwie, kiedy miałem ospę. W którymś momencie zaczął padać deszcz. Postanowiłem, że spróbuję zmienić punkt obserwacji. W tym celu, zeskoczyłem z łóżka, wdrapałem się na sofę i przeskoczyłem na parapet okna. Okazało się to łatwiejsze niż bym przypuszczał, mimo, że z kociej perspektywy meble wydawały się kilkukrotnie większe. Kilkanaście kolejnych minut patrzyłem z bliska jak wiją się spływające po szybie stróżki deszczu.
Kiedy było już całkowicie ciemno, do Rezydencji Czarownic (bo tak zwykle nazywałem później dom Wiktorii) zaczęli zjeżdżać się goście. Mimo mroku i braku okularów, dobrze widziałem parkujące przy ulicy auta i ludzi zmierzających do wejścia kamienicy w kostiumach halloweenowych. Wada wzroku całkowicie zniknęła. Domyśliłem się, że na skutek przemiany, musiały wyostrzyć się moje zmysły. Szmery dobiegające z holu słyszałem zwielokrotnione, a czuły nos, nawet przez drzwi, wyczuwał wszystkie składniki pieczonego w kuchni ciasta dyniowego. Pachniało smakowicie, a ja poczułem, jak bardzo jestem głodny. To przyspieszyło moją psychiczną gotowość, aby wyjść z pokoju.
CZYTASZ
Czarownica i Kot
FantasyTo opowieść o czarodziejce z perspektywy jej sługi - kota, czyli mnie. W bibliotece, w Rezydencji Czarownic znalazłem niegdyś wybór poezji Edgara Allana Poe, a tam utwór zatytułowany „Wyspa Czarodziejki". Bohater opisywał tam magiczną wyspę na które...