Źródła

1.1K 139 13
                                    

Rozszalały bieg przez zaśnieżone, górskie dróżki, wijące się między wzgórzami i pagórkami, był niezwykle wymagający.

Ich dostojne, odświętne szaty wirowały w tym szaleńczym pościgu, zawadzając przy okazji o wysokie zaspy śniegu. Zupełnie przemoknięte buty ślizgały się na wytartych kamieniach, a głośne śmiechy, które roznosiły się szybko po uśpionych dolinach, rozmywały się prędko, gubiły gdzieś pośrodku lasu nagich drzew – jakby nigdy nie wypłynęły z gardeł dwóch podpitych młodzieńców, gnających wprost do źródeł. Czarne, długie włosy lepiły im się do rozgrzanych, różowawych lic, które zgarniali tylko niedbałym ruchem dłoni. Nie mieli zbytnio czasu przejmować się swoimi fryzurami i chociaż mocno przeszkadzały, to starali się nie zwracać na nie uwagi. Z każdą chwilą byli coraz bliżej celu – żaden z nich nie dawał za wygraną. 

Lan WangJi miał o tyle łatwiej, że znał te góry na wylot i trzy metry pod nimi. Już za dzieciaka odkrywał tajemne ścieżki, nie mówiąc o nich nikomu, nawet Wei WuXianowi. Lubił od czasu do czasu powłóczyć się po nich, odpocząć od gwaru kwatery i zatopić się we własnych, przyjemnych myślach mając świadomość, że nikt mu w tym nie przeszkodzi.

Dlatego, gdy tylko jedna ze znanych mu dróżek pojawiła się w polu jego widzenia, bez uprzedzenia swojego towarzysza, skręcił w nią i pobiegł na skróty do źródeł. Miał nadzieję, że dobiegnie przed nim i nie będzie musiał wkradać się do kuchni – nie, żeby kiedyś tego nie robił. Adrenalinę podsycał fakt, że były jego urodziny, goście bawili się w najlepsze w sali gościnnej, których bez słowa opuścił – a jeżeli dowie się o tym jego brat, będzie miał kompletnie przechlapane.

Kiedy usłyszał charakterystyczny szum wody, przyspieszył. Alkohol sprawiał, że nie czuł tak mocno zmęczenia. Co prawda, trochę bolały go płuca od lodowatego wiatru, ale na nic innego nie narzekał. Cieszył się niezmiernie w duchu, kiedy na miejscu nie spotkał swojego towarzysza. Zaczął szybko zdejmować z siebie płaszcz, potem tunikę. Nie zdążył zdjąć drugiego buta, gdy czarne włosy śmignęły mu przed jadeitowymi oczyma.

Wei WuXian podskoczył wysoko, objął szybko ramionami kolana i wpadł do zimnej, krystalicznie czystej wody, rozbryzgując ją na wszystkie strony. Nie pomyślał nawet, aby zdjąć z siebie cokolwiek. Wiedział, że jubilat dobiegnie pierwszy, a żeby nie przegrać, musiał posunąć się do skrajnej głupoty. Pospiesznie wypłynął na powierzchnię, wziął łapczywie powietrze do płuc i wystrzelił ręce do góry, posyłając Lan Zhanowi typowy dla siebie, szelmowski uśmieszek.

– WYGRAŁEM! – krzyknął uradowany, odgarniając z mokrej twarzy ciężkie kosmyki.

– Głupiś?! – zapytał twardo. – Czemu w ubraniach?

– Bo to zawsze ja przegrywałem! Poza tym, znowu oszukiwałeś! – z pretensjami wskazał palcem na chłopaka.

– Nigdy Ci jakoś to nie przeszkadzało – zauważył, niezdarnie zdejmując drugiego buta, którego postawił tuż obok pierwszego. – Jak teraz wyobrażasz sobie wrócić do Kopców w mokrych szatach?

– Nie myślałem, żeby wrócić od razu – powiedział. – Szczerze, liczyłem na to, że zaproponujesz mi nocleg – mruknął, ściągając z włosów wstążkę, utrzymując kontakt wzrokowy z Lan Zhanem, który powoli wchodził do zimnej wody.

– Marz dalej – mruknął, bo tylko tyle dał radę wypowiedzieć. 

Słowa Wei Yinga skutecznie odebrały mu mowę, zawiązały język na supeł, a gardle poczuł tę charakterystyczną gulę, kiedy zgarnął długi, czarny kosmyk za ucho. Nie miał zielonego pojęcia, co on chciał osiągnąć, patrząc na niego w ten sposób. Ślizgał ciekawskimi, niebieskawymi oczyma po całym jego wyrzeźbionym ciele, zupełnie się z tym nie kryjąc – Lan Zhan po części się do tego przyzwyczaił, dlatego oprócz gorących do czerwoności policzków, nie było widać, że jakoś mocno się tym przejął.

⟬✓⟭ Zacisze Chmur | Mo dao Zu ShiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz