Namjoon spędził tamto popołudnie na łóżku taniego hostelu młodzieżowego, wpatrzony w ścianę naprzeciwko; pewnie robiąc zeza, jak zawsze kiedy nie miał okularów korekcyjnych (to by wyjaśniało dlaczego mężczyzna, który wszedł do pokoju półtorej godziny po nim posłał mu dziwne spojrzenie...).
Po całym wieczorze namyślania się, Namjoon uznał, że przecież nie sprawdził w jakich warunkach żyje chłopiec – Taehyung, jak już wiedział – więc logicznym było, że musiał się tam udać jeszcze raz.
Zawalczyć o chłopca, jeżeli zajdzie taka potrzeba.
Może by się na to nie zdecydował i może by odpuścił, gdyby mały Kim Taehyung go wtedy nie przytulił – przytulił tak jak przytula się tylko kogoś bliskiego i ukochanego, i jak tylko potrafi przytulić dziecko: z ufnością, przywiązaniem i żalem, że spotkanie zaraz będzie musiało dobiec końca. Mimo faktu, że chłopiec nie znał Namjoona i na oczy go wcześniej nie widział... Najwyraźniej świadomość, iż ten jest jego wujem wystarczyła.
Namjoon nie nadawał się na rodzica. Ani na opiekuna. Nie nadawał się na wsparcie, na towarzysza zabaw ani tym bardziej na modelową sylwetkę w oczach dziecka – był starym kawalerem, bez rodziny czy przyjaciół, którego jedyny sukces stanowiła satysfakcjonująca, w miarę dobrze płatna, praca.
Ale przytulenie od Taehyunga sprawiło, że chciał się stać kimś lepszym – kimś, kto zasłuży na tyle ciepła od małego siostrzeńca.
Może to była kwestia magii chłopca – słyszał przecież od siostry, że Tahyungie jest bardzo uzdolniony. Być może właśnie dlatego Maegi oddała go pod opiekę nauczyciela...?
Czy magia chłopca mogła być powiązana z emocjami? Czy to dlatego tak szybko przywiązał się do Namjoona? Jak w takim razie musiał się czuć, wrażliwy na wszelkie emocje, te pochodzące z otoczenia, ale też z samego siebie, żyjąc żałobą...?
Dobre wiadomości były jednak takie, iż czarnoksiężnik, jak bardzo szorstki w obyciu (do czego miał pełne prawo, biorąc pod uwagę okoliczności), sprawiał wrażenie – przynajmniej na pierwszy rzut oka – osoby odpowiedzialnej. Dosyć surowej, ale chyba (chyba) nie miał złych intencji względem dziecka.
To odrobinę pocieszało Namjoona.
Ale nowo nabyte odwaga oraz determinacja nie pozwalały mu odpuścić i zrzucić ciężaru opieki nad siostrzeńcem na barki obcego – nie tym razem, nie ponownie, nie kiedy chodziło o Taehyunga (a może chodziło o samego Namjoona...?).
Następnego dnia mężczyzna znowu przyszedł do szkoły – tym razem go nie wpuszczono. Najwyraźniej czarnoksiężnik – Namjoon zdał sobie sprawę, iż nadal nie wie jak mężczyzna ma na imię – zabronił go wpuszczać.
Ale szkoła miała katakumby; zapłaciwszy uczniakom, którzy wyszli podczas pauzy do jednego z pobliskich spożywczaków, został wprowadzony do budynku podziemnymi przejściami i znalazł się na korytarzu młodszych klas jeszcze przed dzwonkiem obwieszczającym lekcję.
Trzej uczniów, którym wypłacił „kieszonkowe" pożegnali go krótkimi machnięciami dłoni, życząc powodzenia (tłumaczył, że szuka wnuczka, ale na portierni uznano go za łajdaka – jako dowód pokazał zdjęcie przesłane przez siostrę.
Namjoon błądził po parterze, bojąc się zajrzeć do poszczególnych klas. Zaczekał więc do kolejnej pauzy, kiedy też dzieci wysypały się na korytarz i zalały go, niczym biblijny potop ziemię. Mężczyzna skulił się, nieco przestraszony, po czym zbiegł do męskiej łazienki, gdzie czekał, zatrzaśnięty, aż do dzwonka.
CZYTASZ
Obrzydliwie żółte kwiaty || MinJoon ||
Fanfiction"I chyba właśnie w momencie kiedy Namjoon zdał sobie sprawę, że został całkiem sam na tym świecie - z ojcem, których ich porzucił, matką, która zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach, z siostrą potrąconą na przejściu dla pieszych i ze szwagrem...