PROLOG

1.7K 179 15
                                    

PROLOG

TRZY MIESIĄCE WCZEŚNIEJ

CAMERON

– Ładna... – szepnęła z zazdrością Catherine, przyglądając się obsługującej stoliki kelnerce. Aubrey Anderson dwudziestoczteroletnia blondynka od prawie trzech lat pracowała w upadającej kawiarni i robiła wszystko, żeby pomóc właścicielom zachować ten lokal. W różowym fartuszku wyglądała na dużo młodszą niż była i o wiele delikatniejszą, ale ja znałem prawdę. Płynęła w niej krew jej ojca, a to znaczyło, że poza ładnym opakowaniem nie było w niej nic godnego uwagi. Piękna z zewnątrz, zepsuta od środka. Uśmiechała się przyjaźnie do klientów, otrzymując dzięki temu ogromne napiwki, którymi dzieliła się po równo z resztą personelu. Zdumiewające. Jednak ja wiedziałem, że w jej zachowaniu nie było niczego altruistycznego. Pokazywała się ludziom tak jak chciała być widziana. Dokładanie jak Jim Anderson. Stwarzała pozory przyzwoitej, a ja miałem zamiar ją z tych pozorów obedrzeć. Pokazać jej prawdziwe oblicze. Zniszczyć.

– Masz z tym jakiś problem? – zapytałem lekko poddenerwowany. Nie chciałem mieszać w to Cat, ale nie miałem wyboru. Sam nie doprowadziłbym tego do końca. Potrzebowałem sprzymierzeńca i kogoś komu mogłem w stu procentach zaufać.

– Nie. Oczywiście, że nie, ale czy to nie będzie problemem dla ciebie?

Uniosła pytająco idealnie pomalowaną brew.

– Jeśli myślisz, że to będzie problem, to chyba mnie nie znasz! – warknąłem i przeniosłem spojrzenie na śmiejącą się z czegoś niebieskooką kelnerkę. – Dziś wszystko się zmieni i albo w to wchodzisz, albo przestań mi przeszkadzać Catherine.

Dostrzegłem urazę na twarzy przyjaciółki. Nienawidziła, kiedy zwracałem się do niej pełnym imieniem. Zrobiłem to celowo. Chciałem, żeby zrozumiała jak bardzo ta sprawa była dla mnie ważna. Wiedziałem, że zrobiłaby dla mnie wszystko i nie raz to udowodniła, ale chciałem mieć pewność, że wchodzi w to na sto dziesięć procent.

– Przecież wiesz, że jestem z tobą. Po prostu... – zawahała się. – Ona jest naprawdę ładna i taka delikatna.

– Nie widzę w niej niczego ładnego – odparłem, spoglądając na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Godzina zero. Początek końca wszystkich Andersonów, a także mój triumf. A przynajmniej to przewidywał mój plan.

Sekretny układ ZOSTANIE WYDANEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz