Rozdział 1 - Miejsca, których zawsze będziemy częścią

198 34 14
                                    


          Czas ma to do siebie, że przemija. Tylko niekiedy jego upływ, bez względu na nasze chęci, nie sprawia, że zaczynamy czuć się lepiej.

           — Debilu. Cholerny debilu — mruknąłem do siebie, coraz bardziej zirytowany. — Ty cholerny debilu.

           Mój czas też przemijał. Od blisko godziny siedziałem jak ten idiota w swoim podstarzałym samochodzie i, przeklinając w duchu, patrzyłem na pobliskie wzgórze. Wcale nie czułem się jakkolwiek lepiej. Ba, niezdolny do zebrania myśli, wściekałem się za to, że jednak postanowiłem przyjechać do tego wygwizdowa, choć miałem się trzymać od niego z daleka. Prychnąłem pod nosem. Elena skutecznie zadbała o to, by jej podły synalek raz jeszcze postawił nogę w rodzinnych stronach.

           Nie rozumiałem swojej matki. Czy na starość ruszyły ją jakieś wyrzuty sumienia? Wątpiłem. Gdy byłem młodszy, zawsze dość mocno obstawała przy własnym zdaniu, więc za nic nie potrafiłem odgadnąć, skąd wzięła się u niej zmiana decyzji.

           Zapamiętałem ją jako osobę zbyt dumną do przyznania się do błędu, a przecież to, co zaszło między nami, Elena traktowała jak zwyczajny błąd. Mnie traktowała jak błąd, który nigdy nie powinien mieć miejsca. Nasza więź stała się dla niej zwyczajnym nieporozumieniem wtedy, kiedy wprawiłem całe miasteczko w poruszenie. Co za tym szło, testament matki nie miał sensu.

           Po raz ostatni zakląłem pod nosem i, odetchnąwszy głęboko, z zaciśniętymi szczękami wysiadłem z auta. Od razu poczułem na twarzy powiew gorącego, przesyconego wilgocią powietrza Trenton, od którego tak mocno odwykłem. Mimowolnie się skrzywiłem. Dwudziestego czwartego czerwca tamtego roku nawet pogoda dopisywała. Na bezchmurnym niebie świeciło słońce, a całość miała w sobie coś, co każdą normalną osobę zachęciłoby do dłuższego pozostania na miejscu. Bo w końcu Trenton wcale nie było brzydkie. Było przyjemnym miasteczkiem i o ile komuś nie przeszkadzał pobyt na takim zadupiu, z pewnością dało się znaleźć w nim wiele atutów.

           Dało się znaleźć w nim także spokój, tak mocno nietypowy dla mojego Richmond. Trenton, jeżeli ktoś szukał ukojenia i chciał się od czegoś odciąć, stanowiło ku temu idealne miejsce. Mieścina zamieszkana przez nieco ponad dwieście osób, położona dość blisko granicy z Georgią, pozwalała na wyciszenie się i zaczerpnięcie oddechu. Człowiek, przebywając w niej, mógł oczyścić umysł, a także odnaleźć się — przynajmniej na tyle, na ile pozwalała mu jego własna sytuacja. Oraz ludzie wokoło, bo jak na taką dziurę przystało, garść mieszkańców wiedziała wszystko o wszystkich.

           Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz. Chciało mi się rzygać, od kiedy odebrałem telefon od Marka Sullivana, prawnika Eleny. Nie przez samą informację o jej śmierci. Prawda wyglądała nieco dobitnie: jako że nie utrzymywaliśmy ze sobą kontaktu od lat, wcześniej nie wiedziałem, czy matka w ogóle nadal żyła. Pogodziłem się z obrotem spraw i pewien byłem, że nigdy tu nie wrócę, natomiast w ciągu chwili dowiedziałem się, że oto drugi z moich rodziców zmarł, zaś ja stałem się właścicielem dawnego domu. I tak jak mocno nie chciałem wracać, tak samo mocno nie chciałem, by kasa za parcelę przepadła. Rodzice nie mieli małej posesji, dlatego bez względu na to, w jakim stanie ta się znajdowała, wiedziałem, że spokojnie zdołam ją komuś opchnąć. Zamierzałem rozejrzeć się po domu, zebrać to, co bardziej wartościowe i przydatniejsze, a potem sprzedać go, by nigdy więcej nie przyjeżdżać do Karoliny.

           Brzmiało jak plan idealny. Szkoda tylko, że sam pobyt w tamtych stronach przyprawiał mnie o przyśpieszone bicie serca i budził wspomnienia, które pragnąłem pogrzebać.

           Z żołądkiem podchodzącym do gardła, przekroczyłem odległość, dzielącą mnie od drzwi domu Callaghanów. Z każdym krokiem czułem się coraz gorzej. Przeszłość brutalnie powracała, a ja miałem dość, choć dopiero przybyłem na miejsce. Znałem tamto wzgórze na wylot, wychowałem się na nim, przez co bardzo sprawnie dostrzegałem różnice między tym, co zapamiętałem z przeszłości — chociażby nie mogłem nie zauważyć braku róż, dawniej bujnie rosnących przy ganku. Zacisnąłem pięści, gdy przeszło mi przez myśl, że jako dzieciak ganiałem wokół domu jak opętany, wywracałem się, kaleczyłem kolana, wstawałem i ze śmiechem biegłem dalej. Przesiadywałem tam z kumplami, całowałem swoją pierwszą dziewczynę i długimi, mozolnymi godzinami pomagałem ojcu grzebać przy jego rozpadającym się, ukochanym samochodzie. Lata temu te tereny były nieodłączną częścią mnie.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 07, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Światło, które nie zgasłoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz