Wczoraj był dla mnie jeden z tych dni, kiedy wszystko idzie nie tak Chciałam zrobić dla mamy ciasto na Dzień Matki, wiecie, takie najzwyklejsze z owocami i galaretką z racji tego, że zaczął się sezon na truskawki. Poszłam do takiego lokalnego sklepu, który jest zaraz koło mojego domu, kupiłam potrzebne składniki i zaczęłam piec. Ułożyłam spód i zaczęłam robić masę, dokładnie tak jak robiłam już wielokrotnie. Tym razem jednak wyszła za rzadka i do niczego się nie nadawała, serio nawet nie wiem dlaczego. Oczywiście rano nie kupiłam więcej produktów, więc musiałam wrócić się do sklepu po kilka rzeczy. Za bardzo wstydziłam się pokazać drugi raz w tym samym sklepie w ciągu godziny, zwłaszcza, że jest niewielki i kasjerka mnie kojarzy. Poszłam do innego sklepu, kilka kilometrów dalej. Gdy wracałam złapała mnie burza, więc wróciłam cała przemoczona. Zrobiłam masę po raz drugi, poukładałam truskawki i zrobiłam galaretkę. Dwie-trzy godziny później poszłam sprawdzić czy już zastygła. Okazało się, że żle zamknęłam tortownicę, więc cała galaretka się wylała i zastygła na półce w lodówce. Musiałam to posprzątać. Wydawało mi się, że wszystko jest okej, ale najwyraźniej kawałek galaretki musiał mi upaść, bo się na nim poślizgnęłam i nie wiem czy nie skręciłam sobie przy tym kostki, bo praktycznie nie mogę chodzić. Mam nadzieję, że wyczerpałam już limit pecha i dziś już będzie w porządku u mnie i u was też<3