[PART 1]
To jest chore.
Dla tych, którzy nie wiedzą: studiuję w UK. Z powodu pandemii koronawirusa, śledzę informacje na bieżąco, utrzymuję kontakt z rodziną, przyjaciółmi w Polsce. Z wiadomości dowiaduję się, że wszystkie instytucje: szkoły, uczelnie, placówki kultury zostały zamknięte. W sobotę zamykają też granice. Innymi słowy: chronią obywateli RP. I to mnie po części uspokaja, bo chociaż mój lot do Polski pewnie zostanie odwołany, to wiem, że moi bliscy są chronieni tak jak tylko to możliwe.
A tutaj? W mieście, w którym mieszkam są co najmniej 4 potwierdzone przypadki zarażenia (a co dopiero niepotwierdzone), ale co z tego? Szkoły i uniwersytety są otwarte, musimy chodzić na zajęcia, ci, którzy pracują, muszą chodzić do pracy. Tak po prostu. Dodam tylko, że w Anglii w tym momencie jest około 600 zarażonych, w tym 11 osób już zmarło. W Polsce jest ponad 60. Dziesięciokrotna różnica i zupełnie inne działanie.
A jak Uniwersytet radzi sobie z koronawirusem? Do kampusu mają dostęp tylko studenci, wykładowcy i personel. W każdym budynku zamontowano urządzenia do dezynfekcji rąk. I... tyle. Ach, no i oczywiście jesteśmy informowani na bieżąco, szkoda tylko, że ciągle dostaję wiadomości o tej samej treści, z której wynika, że trzeba "uważać na siebie". Och, z radością uważałabym na siebie, szkoda tylko, że nie mogę, bo nie raczycie zamknąć uniwersytetu i każecie przychodzić na zajęcia dla 30-40 osób! Tak, na pewno będę na siebie uważać...
Z uwagi na limit znaków, zaraz udostępnię drugą część wiadomości.