To może być swoista trudność dla czytających, bo nie dostajecie tego na tacy jak laurki z dedykacją. Nie jest to plasterek na zranioną duszę, który nakleicie i będzie już dobrze. Moje książki pod pewnymi względami są dość wymagające - tak to nazwijmy. I bezwzględnie trzeba czytać je od początku, bo za dużo jest nici łączących każdą część ze sobą. Sięganie do drugiego czy trzeciego tomu na zasadzie: poczytam sobie, jest bez sensu. Po prostu to trochę tak, jakbyście próbowali ręką bez trzech palców chwycić kubek z wodą i wypić nie ochlapawszy się. No niby się da, ale będzie to karkołomne. Tę historię należy poznać od samego początku, by ją dobrze zrozumieć i zauważyć ewolucję głównych postaci.
Ale wiecie co? Wczoraj podczas rozmowy z mężem stwierdziłam, że ja to tak trochę podziwiam tych z Was, którzy uparcie czytają, idą z tą narracją krok w krok. Dlaczego? Bo jest rozbudowana, jest przytłaczająca. No dużo tego, hehe. To naprawdę nie jest opowiastka dla grzecznych dzieci. To książka dość mroczna, a jednocześnie dająca czytelnikowi pole do własnej interpretacji. Zwłaszcza trzeci tom jest trudny i nasycony metafizyką. Zawiły. Ja w ogóle noszę w sobie takie poczucie, że od początkowych linijek tekstu w tomie pierwszym czytelnik staje przed dylematem, czy to czytać dalej. Bo jest szczegółowo, fizjologicznie. Jest jakoś inaczej niż w wielu pozostałych książkach. Niby to dobre, ale i jakoś tak dziwne. Nie odpowiem, czy warto. Na pewno trzeba podejść ze skupieniem. Uwagą. Nie jest to typ literatury, który łapiesz w rękę i rach ciach - idziesz. Oj nie. Ta książka jest troszkę jak czarodziejski kwiat, który rozkłada swe płatki powoli. Niespiesznie. Oswaja czytelnika ze sobą, ze swoim językiem i klimatem. A w środku jest... no właśnie. Dla każdego coś troszeczkę innego. Ale o tym przekonać musicie się sami.