Dobry wieczór państwu, umieram przez dojazdy, nie mam na nic czasu, kocham wszystkich wykładowców, profesor od historii filozofii jest trochę jak Jiang Ziya z wojny makowej (albo ten... tamten... Elodin? Z Imienia Wiatru... no, w każdym razie świr), kocham ludzi, kocham chór akademicki, ale te dojazdy.... te dojazdy, matulu droga...
Nie mam czasu absolutnie na pisanie, ale za tydzień mam cały tydzień dni dziekańskich i mam nadzieję coś naskrobać, bo chciałabym wreszcie skończyć przedstawienie Jana oraz opisać troszkę egzamin Diego... anyways, żyję! Tylko moja głowa czasami twierdzi inaczej...