- Więc... - zaczął David, przerywając na moment jedzenie. Odłożył widelec do pudełka z ryżem i oparł łokcie o blat stołu. Jego ciemne, brązowe oczy wodziły od Louis, niepotrafiącej się zdecydować czy skupić się na jedzeniu, czy czytaniu leżącej obok talerza książki, do Jeana, który z kolei uwagę definitywnie poświęcał drzewu znajdującemu się za kuchennym oknem, bo jego czerwony koktajl stał ledwo tknięty od dobrych kilku minut. Wampir nie mrugał.
Drzewo nieśmiało wypuszczało już pierwsze pączki, wdzięcząc się w złotym blasku poranka. Gołębie na dachu sąsiedniego bloku gruchały, akompaniując gołębiom na dachu ich budynku. O dziwo, nie słychać było warkotu silników i wrzasków Jankowskiej z parteru. David szczerze współczuł jej psu, który codziennie rano musiał wysłuchiwać przynajmniej trzydziestu barwnych epitetów określających nieżyjącego od dawna męża kobiety. Najwyraźniej nie dzisiaj. Możliwe, że zaspała. Albo umarła. Z nią to w sumie nigdy nie było wiadomo.
W powietrzu czuć było wiosnę. Ten przyjemny, świeży aromat, który aż krzyczy, że wszystko budzi się do życia. Zapach pierwszych kwiatów, trawy i wilgotnej ziemi, gdy przelotne burze straszą kłębami czarnych chmur i pękami błyskawic, by zaraz zaskoczyć tęczowym łukiem i błękitnym nieboskłonem.
Podczas gdy za oknem rozciągała się idylla, w małym, trzypokojowym mieszkaniu pachniało przypalonymi naleśnikami, w tle bardziej szumiało, niż przygrywało stare, jeszcze przedwojenne radio, a troje nie-do-końca-młodych prawie-ludzi siedziało przy kuchennym stole. Stłoczeni wokół małego mebla niemal stykali się barkami, ale nie wydawało się im to przeszkadzać w najmniejszym stopniu.
- Hm? - mruknęła Louis, niedbale dziobiąc pieczone warzywa.
Musiała się nimi zadowolić, gdyż partia naleśników, którą podgrzewała, zamieniła się w zwęglone bryłki, nim czarownica oderwała się od lektury. Szczęście, że tym razem nie zajęły się ogniem. David nie był pewny na ile jeszcze kulinarnych zapędów Louis starczy gaśnica, a chwilowo nie mieli możliwości zakupu nowej.
- Zastanawiam się, czy jest coś, co moglibyśmy zrobić.
- Ale w jakim sensie? Nie usidlimy przecież wirusa. Czy usidlimy? - zapytał Jean, patrząc wymownie na Louis i jej bardzo starą, i bardzo magiczną księgę.
Czarownica westchnęła i zamknęła opasłe tomiszcze z pożółkłymi, zapisanymi fantazyjnymi zawijasami stronicami.
- Nie. - Pokręciła głową. - Po epidemii czarnej śmierci w 1347 niby wynaleziono jakieś zaklęcia, ale są strasznie stare i trudno je dostosować do współczesnych wirusów. Ciotka Imelda twierdzi, że to wręcz niemożliwe, ale podobno to samo mówiła o drugiej wojnie światowej, a jakoś wybuchła.
- Czarna śmierć nie rozpoczęła się w 1347 - stwierdził Jean, usta miał czerwone jak wino, a kilka kropelek koktajlu ściekało mu po brodzie. Wampir - wypisz wymaluj. Gdyby to jeszcze była krew...
David otarł kropelki brzegiem kuchennej ściereczki. Cmoknął kącik ust Jeana, ale chłopak nie zwrócił na to zbyt wielkiej uwagi, zbyt pochłonięty dyskusją z Louis.
Mówili szybko, tylko co jakiś czas wtrącając znajome lub przynajmniej zrozumiałe dla Davida słowa. Westchnął. A trzeba było się bardziej przykładać do Kochanowskiego w szkole.
Spojrzał ponownie w okno. Na zewnątrz panował bezruch i cisza. Chodniki były puste, witrynę małego zakładu fryzjerskiego zasłaniała metalowa roleta. Krzaczki forsycji rozwijały pierwsze żółte kwiatki. Widok, chociaż w pewien sposób piękny, był przygnębiający. Strach i niecodzienność wisiały w powietrzu niczym ciężkie, piżmowe perfumy.
Tymczasem przy stole rozpętał się już mały armagedon. Jeśli wcześniejsza część rozmowy była trudna do zrozumienia, tak po dodaniu terminów magicznych - żeby było ciekawiej łacińskich - przestała mieć dla niego jakikolwiek sens. Równie dobrze mógłby słuchać wykładu o fizyce kwantowej po chińsku. Zapewne byłoby to mniej skomplikowane niż niekończący się strumień dziwacznych, melodyjnych słów płynących zarówno ze strony Jeana, jak i Louis.
CZYTASZ
Jean Louis David |ᴏɴᴇ sʜᴏᴛ| ✓
VampirePrzygody roztrzepanej czarownicy, wiecznie zmarzniętego wampira i wilkołaka z alergią na pyłki, czyli o tym, jak istoty nadprzyrodzone radzą sobie podczas pandemii. 🅿︎🅸︎🆂︎🅰︎🅽︎🅴︎: 25.02.2020 -26.12.2020