PART SIX; important things.

972 63 112
                                    

        James zacisnął zęby, czując, jak igła po raz trzeci przechodzi przez jego skórę razem ze specjalną nitką. Bolało, oczywiście, że tak, ale to było nic w porównaniu z tym, co doświadczał każdego dnia w Hydrze, gdy nie był wystarczająco dobry. Ledwo powstrzymał ciało od zadrżenia na samą myśl, co było cholernie trudne, bo zazwyczaj nie potrafił tego zrobić.

        Słysząc po swojej prawej ciche „skończone” podziękował podobnym tonem, obdarzając drobną kobietę lekkim uśmiechem. Zerknął na ramię, powoli nabierające fioletowego koloru, i westchnął na wizję przyjścia do T.A.R.C.Z.Y. za dwa dni. A przecież on wcale nie potrzebował szycia - tak twierdził i przy tym zostawał nawet, gdy Steve głośno się temu sprzeciwiał. Nie był przyzwyczajony do zajmowania się nim po misji.

    — Gdybyś słuchał, nie miałbyś teraz szwów — dogryzł mu zaraz Sam Wilson, któremu miał niesamowitą ochotę przyłożyć w tamtym momencie najmocniej jak potrafił. I zrobiłby to, gdyby nie resztka zdrowego rozsądku.

    — A kto, przepraszam bardzo, bawi się z pieprzonym ćpunem, Wilson? — sarknął, poprawiając rękaw czarnej koszulki.

    — Nic by się nie stało, gdybyś nie zaczął zgrywać bohatera — oznajmił czarnoskóry, ostając przy swoim i nie mając zamiaru zmienić zdania.

    — Ty głupi debilu — warknął James, gotowy wstać i zgiąć palce lewej ręki w wiadomym celu. — Tamten gość wbiłby ci w dupę strzykawkę z jakimś cholerstwem, a ty ani tyle nie ogarnąłbyś, co się stało!

    — To, że jesteś...

    — Chłopaki, przestańcie — przerwał im Steve.

        W przeciwieństwie do nich, jego nienaganna sylwetka nie była ani trochę sponiewierana przez misję. Wciąż był prezentowalny, mógłby w tej chwili przebrać się i wyjść na randkę z jakąś ładną dziewczyną, gdyby taką znał. Jedynie na prawym policzku wciąż pozostawało niewielkie zadrapanie, które zniknie, gdy Rogers obudzi się następnego dnia. Być może był poobijany w innych miejscach, ale Barnes wątpił, by mężczyzna wdawał się w bójki z menelami i ćpunami, których w tamtym miejscu było pod dostatkiem. No tak, cholera, on jako jedyny wiedział, co w ogóle tam robił.

    — Jak ramię? — zapytał Steve, wbijając wzrok w bruneta. Zastanawiał się, czy blondyn był na nich zdenerwowany.

    — W porządku. Pewnie zagoi się za dwa dni — odpowiedział, zeskakując z kozetki. — Powstrzymaliśmy ich, prawda?

    — Tak. — Steve kiwnął głową na potwierdzenie i zerknął na pielęgniarkę, dezynfekującą właśnie ręce. — Mogłaby nas pani zostawić samych? — zapytał kulturalnie, zwracając na siebie jej uwagę.

    — Oczywiście — odpowiedziała, unosząc kąciki ust w delikatnym uśmiechu.

        Mężczyźni zamilkli, obserwując, jak kobieta zabiera swoje rzeczy i rusza ku wyjściu z niewielkiego pomieszczenia. Milczeli jeszcze dłuższą chwilę – Sam i James nie wiedzieli, czy mają zacząć się tłumaczyć, a Steve... właściwie, Steve nie wiedział, czego oczekiwał. W głowie już kilka razy układał cały przebieg rozmowy, ale wszystkie scenariusze wydawały się być nieodpowiednie. To była ich pierwsza wspólna misja i z jakiegoś powodu, nie wyszła najlepiej.

    — Jak to się stało? — zapytał w końcu, zaplatając ręce na klatce piersiowej.

    — Sam zaczął denerwować tamtejszych ćpunów — odpowiedział bez wahania James, wciskając ręce do kieszeni spodni, które wchodziły w skład jego stroju roboczego.

    — Sam — mruknął Rogers, przenosząc spojrzenie z bruneta na Wilsona, który z zażenowaniem siedział na kozetce.

    — Nie mam na to wytłumaczenia, Barnes mówi prawdę — odpowiedział, głośno wzdychając.

Trust Issue » Winterwidow [✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz