PART NINETEEN; red light.

544 41 23
                                    

        Godzinę przed wschodem słońca zawsze było ciemniej, niż przez całą noc.

         Wtedy też ptaki budziły się do życia i była to pierwsza rzecz, którą James usłyszał, zanim na dobre przebudził się, otwierając oczy.

        Rozejrzał się wokół, być może nie do końca rozumiejąc, co tak właściwie się działo. Jakieś stare pomieszczenie, stary materac... gdzie on był? Jak tu się znalazł? Zmarszczył brwi, podnosząc się do siadu, i chyba dopiero wtedy, w grobowych ciemnościach, udało mu się zidentyfikować miejsce, w którym się znajdował. Wszystko, co działo się kilka godzin temu wróciło do niego, a on mógł wreszcie porządnie nad tym pomyśleć, zerkając na leżącą obok Natashę, przykrytą własnym płaszczem. 

    — Nat — wyszeptał, przysuwając się nieco bliżej, by móc delikatnie zacząć budzić kobietę. — Natasha, musimy ruszać.

        Ciężkie westchnięcie uciekło spomiędzy ust młodszej, po którym zaraz wypadł niezidentyfikowany pomruk. James odgarnął jej włosy z policzka, łagodnym dotykiem chcąc rozbudzić ją na tyle, by mogła zacząć sama dobudzać się całkowicie.

    — Długo spałam? — zapytała cicho, przecierając wciąż zaspane oczy.

    — Chyba trzy godziny — odpowiedział. Sam dokładnie nie wiedział, kiedy zasnął. — Powinniśmy się stąd wynosić. 

    — Wiem, wiem — mruknęła, ciężko podnosząc się do siadu i z niewielką pomocą Jamesa zakładając na siebie płaszcz. — Gdzie stoi quinjet?

    — Około kilometr stąd — odpowiedział James, podnosząc się z materacu. — Jeśli dobrze nam pójdzie, będziemy mogli wystartować przed wschodem.

    — Nie nastawiałabym się na to — stwierdziła Natasha, niechętnie opuszczając materac, który, w gruncie rzeczy, nie był aż taki zły. — Pójdziesz po ręcznik? Zostawiłam go chyba na tej umywalce.

    — Jasne.

        James skierował się do łazienki, więc Natasha podeszła do kanapy, którą znaleźli niedaleko chwilę przed ich zaśnięciem. Była w lepszym stanie niż ta pierwsza, więc nie było obaw, że nie wytrzymałaby czyjegoś ciężaru ciała. 

        Teraz spała na niej Yelena. Natasha nie mogła przyzwyczaić się do spokojnego wyrazu twarzy, jaki Belova przybierała nie mając kontroli nad mięśniami. Wyglądała tak... niewinnie. Jakby przed chwilą skończyła liceum i dopiero wkraczała w dorosłość. 

        Nie chciała jej budzić. Nie wiedziała, czy przypadkiem nie był to jej pierwszy sen od dawna, bo nawet, kiedy James zachował się nieco głośniej w tle, ona wciąż nie reagowała, śpiąc twardo. Mimo tego Natashy udało się przed nią kucnąć, łapiąc za ramię i powoli nim potrząsając.

    — Yelena — powiedziała łagodnie, przeciągając jej imię na drugim „e”. 

        Jednak nie był to aż tak twardy sen, bo obudziła się bardzo szybko. Skuliła się, przez moment próbując zrozumieć, co się wokół niej dzieje, więc Natasha zabrała dłoń, nie chcąc jej dodatkowo stresować.

    — Co ty do cholery robisz? — zapytała Belova. Chciała chyba zaintonować w złość, ale chrypka i zaspanie niezbyt jej na to pozwoliła.

    — Budzę cię. Musimy stąd spadać — powiedziała Romanoff, przy pomocy podłokietnika wstając na równe nogi. — A skoro tamci panowie nie są z tobą, to ty również nie możesz tu zostać.

    — Nie bądź taka przemądrzała — mruknęła blondynka, podnosząc się z kanapy.

    — Możemy ruszać? — zapytał James, przerywając nabierającą na rozmiarach kolejną kłótnię, która zapewne miałaby miejsce, gdyby się nie odezwał.

Trust Issue » Winterwidow [✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz