-Madeline McCoy , Pobudka! W tej chwili!- doszedł mnie głos mojej wychowawczyni. Nie miałam dziś ochoty wychodzić z łóżka.
- McCoy!- krzyknęła jeszcze bardziej zirytowana pani Colins. Już wiedziałam że teraz nie ma żartów. Dziewczyna z którą dzieliłam pokój zdarła ze mnie koc , i ku uciesze pani Colins oblała wodą. Jak to fajnie być tym "odludkiem".
Cała mokra zeszłam do wspólnej łazienki . Była ona stara, zakurzona i nie miała bieżącej wody. -No trudno- powiedziałam sama do siebie, po czym przebrałam się w suche ubrania i uczesałam się w dwa warkocze.
Sucha i w miarę wyglądająca jak człowiek zeszłam na dół, gdzie zebrał się już cały sierociniec. Wyszukałam wzrokiem Sophi i usiadłam obok niej na śniadaniu. Sophie znam 7 lat , trafiła tu po wypadku samochodowym rodziców. Nikt z rodziny nie chciał się nią zająć. Jest to moja najlepsza przyjaciółka ,której mówię o wszystkim. Wiedziała o tych moich dziwactwach i problemach . Wiemy o sobie wszystko , jest to jedyna osoba której ufam i która jako jedyna pamiętała.
- Wszystkiego najlepszego- krzyknęła gdy mnie zauważyła , i wyjęła z za pleców malutki pakunek. Była to fioletowa bransoletka z serduszkiem.
-Jest piękna , dziękuje- podziękowałam i przytuliłam przyjaciółkę. Wskazała na swój nadgarstek , na której była taka sama bransoletka. Cieszyłam się jak nigdy, bo nigdy przedtem nie dostałam czegoś tak ładnego.
Powiedziałam Sophi o tym co stało się rano, i wpadłyśmy na pomysł aby utrzeć nosa tej całej Rogers. Plan był genialny , miałyśmy zabarwić jej włosy na zielono. Plan był taki aby dodać do tego jej szamponu zielony barwnik. Myślałyśmy jak to zrobić aż usłyszałyśmy.
- McCoy, Corin do mojego gabinetu- zamarłyśmy. Musiało być naprawdę źle jeśli wzywała nas osobiście , nie przez dzieciaki i to jeszcze w trakcie śniadania. Rzuciłyśmy sobie szybkie spojrzenia , wstałyśmy i ruszyłyśmy w stronę gabinetu.
Po zapukaniu weszłyśmy i ujrzałyśmy panią Colins z jakimś starszym mężczyzną po 50-tce .
-Panie DeLuca- to jest panna Corin- wskazała na Sophie
-panno Corin-zwróciła się do Sophie- To jest pański dziadek, chce on panią adoptować . Czy chciałabyś z nim zamieszkać?
Sophie patrzyła raz na niego i raz na p.Colins , łzy spływały po jej policzkach. Stała tak 5 minut zanim powiedziała ciche -Tak.
Pan dziadek Sophi uśmiechnął się i przytulił wnuczkę. Po chwili tych czułości zapytałam z nadzieją- A dlaczego tutaj jestem, też ktoś chce mnie adoptować?
- pani Colins zaśmiała się tylko i odpowiedziała - Nie dziecko , chciałam ci tylko powiedzieć że od dzisiaj do dnia wyjazdu panny Corin będziesz z nią dzieliła pokój-. Sophi i ja uśmiechnęłyśmy się do siebie , a pani Colins dodała:
-Teraz wracać do pokoju, a ja porozmawiam jeszcze z panem DeLuca.
W podskokach pomogłam się do mnie wprowadzić Sophi , nie miała dużo rzeczy . Plotkowałyśmy dopóki nie zobaczyłyśmy sowy pukającej dziubkiem w okno, była ona śnieżnobiała z czarnym serduszkiem pod brodą. Miała coś przywiązanego czerwoną wstążką do nóżki, odwiązałam nogę sowy i popatrzyłam na list.
Do panny Madeline McCoy
Londyn, sierociniec Colinsów , pokój nr.8
Mamy przyjemność poinformować panią , że dostała się pani to szkoły magii i czarodziejstwa w Hogwarcie. Poniżej znajdzie pani przedmioty potrzebne na 1 rok nauki.
CZYTASZ
I że Cię nie opuszcze...
Fanfiction- Będe cię kochać już zawsze- -Będziesz?- -Tak, i w tym jest problem-