ROZDZIAŁ 4

381 44 25
                                    

LEVONE

STARSI obu plemion wierzyli, że Kiroho to jedyny świat, w którym Księżyc wytwarzał własny blask. Nie był zależny od Słońca, odbijając jego promienie. To on sam posiadał światło. Łagodne, hipnotyzujące, srebrzystobłękitne światło, które co noc dodawało swym dzieciom otuchy.

Z tego powodu Plemię Słońca i Plemię Księżyca dzieliło tyle różnic i poglądów. Nie było sposobności, by mogli się między sobą porozumieć. A przynajmniej nie potrafili jej znaleźć. Konflikt między oboma klanami raz przygasał, raz przemieniał się w pożogę, ale nigdy nie przestawał się tlić.

Dlatego, kiedy tylko tabor wjechał za mury Ilargii, wojowników nie zdziwiły docierające zewsząd pogłoski o krwawych bitwach. Wiedzieli, że podczas ich nieobecności musiało się wiele wydarzyć i nie były to dobre rzeczy.

– Gdzie Marama i Condra? – zapytał Levone, gdy zatrzymał się pod Księżycową Twierdzą.

– Oczekują cię w Gwiezdnej Sali, Wasza Wysokość – odpowiedział jeden z gwardzistów, oddając księciu honory.

Skinął głową i przekroczył próg zamku, pozwalając swoim totemom rozproszyć się po ogrodzie. Przywitała go służba, nadworne uzdrowicielki, kapłanki i doradcy jego ojca — króla Lalina. Książę odpowiadał na wszelkie pozdrowienia nieznacznym ruchem głowy, zmierzając prosto do Gwiezdnej Sali, która znajdowała się w północnej wieży.

Kiedy dotarł niemalże na szczyt schodów, przystanął i skrzywił się łagodnie. Przed nim, przed ogromnymi, ozdobionymi klejnotami drzwiami z białego marmuru, oczekiwała Cristal. Uśmiechnęła się pełnymi ustami, które przyozdobiła błękitem, i mrugnęła przyczernionymi rzęsami.

Była piękną kobietą. Miała smukłą sylwetkę, długie nogi i drobne ramiona. Jej twarz wyrażała ideał — drobny nos, pełne wargi, duże, błękitne oczy. Delikatne rysy podkreślała jasna, prawie perłowa cera i długie po pas, białe włosy. Nosiła zwiewną, skromną suknię z jedwabiu i srebrny diadem z brylantami i szafirami.

Bez wątpienia podkreślała, że była córką najwyższej kapłanki, a także przyszłą królową — narzeczoną Levonego, którą wybrano wbrew jego woli.

– Czekałam, aż wrócisz – powiedziała z radością.

Miała piękny, melodyjny głos. Zapomniał już, że potrafiła oczarować, jednak nie uległ. Pokonał resztę stopni i wyminął dziewczynę, podchodząc do drzwi. Czuł na sobie jej spojrzenie. Zimne jak lód, pełne urazy.

– Nie obdarzysz mnie choćby uśmiechem? – zapytała, zanim przekroczył próg.

– Nie mam niczego, co mógłbym ci dać – odparł chłodno i zostawił ją samą.

Oparł się lekko o drzwi, odetchnąwszy z ulgą. Nie był gotowy na konfrontację z narzeczoną. Jeszcze nie w tej chwili.

Postąpił krok naprzód, mierząc wzrokiem obecnych w Gwiezdnej Sali. Uśmiechnął się lekko do Condry, stratega i przyjaciela z dzieciństwa, oraz do Maramy — oddanego w służbie królowi wojownika. Z wyglądu mężczyźni byli swoimi przeciwieństwami, ale świetnie się dogadywali. Nawet pomimo dużej różnicy wieku.

– Cieszę się, że powróciłeś do domu, Wasza Wysokość – powiedział Marama. Jego bruzdowata od zmarszczek i drobnych blizn twarz promieniała ulgą. – Długo nie otrzymywaliśmy od ciebie wieści, więc bardzo o ciebie się martwiliśmy. Zwłaszcza twój ojciec.

– Przykro mi to słyszeć. Gdy skończymy rozmowę, niezwłocznie się z nim zobaczę – odparł książę. – Nie usiedzę spokojnie, dopóki nie zdacie raportu.

Gasnące Słońce [Wydane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz