Cześć, to znów ja. Taka sobie pisarka, wciąż nie umiejąca w interpunkcję, więc proszę się nie dziwić jeśli gdzieś jest zbyt dużo lub mało przecinków. I znów przybywam z jakąś fanaberią (czytaj kolejnym paringiem xD), która wyjątkowo powstała w rekordowym tempie (jak na moje oczywiście) jednego dnia! Dostałam natchnienia po czytaniu Malecowych fanfików i jakoś zrodził się ten pomysł, który z samym Malecem praktycznie nie ma nic wspólnego, prócz świata i więzów krwi bohaterów. Ale kogo to obchodzi, ważne że jest. No dobrze, już kończąc ten cudny wywód, którego nikt nie czyta (przyznaje się bez bicia sama to pomijam w 99,9% przypadków, tylko patrzę ewentualnie czy gdzieś na końcu nie ma notatki że zakończone i czy jest kontynuacja), jak zwykle życzę miłego czytanka! ^^
🌪️🌪️🌪️
Maryse Lightwood. Kobieta zimna i wyrachowana, wiedząca czego pragnie, dla której bardzo ważne są prawa i zasady, twardo stąpająca po ziemi. Żona i matka czwórki dzieci. Nocna Łowczyni niekryjąca niechęci do Podziemnych. Pewna siebie i swoich racji. Nikt by nie pomyślał, że cały jej światopogląd można zburzyć w mniej niż sekundę, przez drobny gest. Sprawić, że kobieta ta będzie zgubiona i będzie potrzebować, zrobić rachunek sumienia, poprzestawiać wartości. Może przejdźmy do sedna sprawy. Oto krótka historia zburzenia Maryse Lightwood.
Nie był to dobry dzień. Nie było właściwe takiego od ponad tygodnia. Ściganie oszalałego czarownika fanatyka nie jest proste. Wręcz przeciwnie, jest zatrważająco ciężkie, pogłębiające niechęć do istot mu podobnych. Jeśli tego było mało, musi przyznać - choć tylko przed sobą i w swoich myślach - iż potrzebują pomocy. Nie byle jakiej, bo właśnie innego Czarownika, który jak nikt inny podnosi jej ciśnienie, irytuje, denerwuje i obrzydza, a dokładnie Magnusa Bane'a, Wysokiego Czarownika Brooklynu. Tylko dzięki potężnym pokładą samodyscypliny, nie pozwala sobie rwać włosów z głowy, czy też zabić tego śmiecia (jak zwykła go określać) gołymi rękami, jak tylko pojawia się w zasięgu jej wzroku lub słuchu. Częściej słuchu, albowiem Czarownik nie grzeszy skromnością i spokojem. Nie, on potrzebuje wielkich wejść, głośno oznajmiających jego przybycie, każące, by każde spojrzenie zwróciło się na niego i wpatrywało się z zachwytem. Czego oczywiście w Instytucie nie ma jak uświadczyć, a co jednak go nie zraża, bo wciąż, ilekroć przekracza próg świątyni Nefilim, już z daleka słyszy jego kroki i głośne powitania z mijanymi Nocnymi Łowcami, niezrażony ich nieprzyjaznymi spojrzeniami. A przynajmniej takie sobie wyobraża Maryse, siedząc i czekając w gabinecie, aż jego osoba zawita w drzwiach - oczywiście bez pukania, bo kto by pomyślał, że w zamknięte drzwi należało, by stuknąć raz czy dwa i zaczekać na zaproszenie - iskrząc się oraz witając się z przesadnym entuzjazmem, przy tym patrząc na nią z wzajemną niechęcią.
Jak zwykle, gdy potrzebowała wezwać Czarownika, wzięła szary kartonik i stele, napisała kilka prostych, surowych słów, patrząc się na nie dłuższą chwilę, ze zgrozą w sercu, bo wiedziała, co niesie ze sobą te kilka słów. "Pilne, Instytut Nowego Jorku, mój gabinet, godzina 12. - Maryse Lightwood". To była standardowa formułka wezwania Bane'a. Kończy, rysując sprawnym ruchem runę ognia, a wiadomość zmienia się w popiół, trafiając do adresata. Po tym bierze dwa głębokie oddechy, potrzebując się wyciszyć. Jednak ma też inne obowiązki, nie może pozwolić sobie na zwlekanie, a już szczególnie nie gdy w tej chwili jakiś Przyziemny może stawać się ofiarą fanatycznych rytuałów obłąkanego Czarownika. Sięga do sterty raportów, szukając w nich czegokolwiek, co może pomóc znaleźć tego szaleńca. Zatapia się w ciągach bardziej i mniej czytelnych liter, opisujących różne miejsca zdarzeń w bardziej czy mniej szczegółowy sposób, zależnie od wykonawcy raportu. Musiała przyznać, iż najlepiej zorganizowane i najbardziej szczegółowe, czy też właściwie szczegółowe tam, gdzie trzeba, bez roztrząsywania się nad jakąś mało ważną rzeczą, są raporty jej pierworodnego syna, co przyjmuje z dumą. Co prawda, rzadko to przyznaje, szczególnie że chłopak ma problemu z dopilnowaniem swojego rodzeństwa, za które w końcu jest odpowiedzialny. Co nie zmienia faktu, że młody Lightwood ma na koncie wiele zasług, przynoszących chlubę rodzinie i napawających ją cichą dumą. Pracę przerywa jej hałas niosący się po Instytucie. Przybył Magnus Bane. Odwraca wzrok od raportów, odkładając je na bok, z obojętną miną zerkając na zegarek. Dziesięć po dwunastej. Oczywiście, że musiał się spóźnić. Wlepia zimny, oceniający wzrok w drzwi czekając na swój chodzący koszmar. Ma nadzieje, że ilość jadu, którą zawarła w swym spojrzeniu, zabije Czarownika już na wejściu, co niestety się nie dzieje. Ma za to w drzwiach żywego, głośnego Podziemnego ubranego w błękitny cekinowy garnitur, ze srebrną koszulą, tak odbijającą światło, że zdaje się samym źródłem światła.

CZYTASZ
Maryse Lightwood - zburzenie ~ Malec
FanfictionCo się wydarzyło, że światopogląd Maryse Lightwood został zachwiant? Co prawda one-shot zawiera szczątkowe ilości Malec, ale szz