|4|

1.5K 93 6
                                    

     Powietrze świszczało zaciekle wraz z każdym ganiącym spojrzeniem posyłanym w kierunku Weia. Kolejna uwaga wydawała się być rozpałką do następnej i następnej, głęboko zawarte w nim obawy zaczynały swój płonący pełen goryczy taniec wstydu. Mina drugiego Lana wyrażała niedowierzanie słowom swego wuja osoba, którą szanował od tak dawna będąca wzorem jakim się kierował od najmłodszych lat. Nie pochwalała jego wyboru.

Czuł woń rozczarowania wydobywaną z ust tego starszego mężczyzny, gładzącego nieśpiesznie swoją kozią bródkę przeplataną siwizną. Spojrzenia jego brata oraz innych członków sekty GusuLan przybrały współczujący wyraz, nagle ciche i spokojne góry razem z tymi trzema tysiącami zasad wydały mu się obce, samotne i napełniające niepokojem o stracenie jedynej osoby, której oddał swoje serce.

-Lan Wangji! - Wykrzyczał zaciekle Lan Qiren, płosząc tym samym ostatnie ptaki jakie zostały na drzewie koło kuchennego okna. - Zawiodłeś mnie, co takiego się wydarzyło, że wracając z patrolu przyprowadziłeś tu tego chłopca robiąc mu te wszystkie rzeczy i jak możesz nazywać coś takiego, do cholery małżeństwem?! Hańba! Hańba! - Z każdą chwilą wykrzykiwał coraz głośniej niepokojąc tym samym Lan Xichena nie mogącego już patrzeć na zaistniałą sytuację ze spokojem.

- Wuju proszę opanuj się - wstając i kłaniając przed klęczącym Lan Zhanem oraz posiadaczem ciała Mo. - Zdaję sobie sprawę z nagłości tego, co się wydarzyło wuju - mówił z pochyloną twarzą, co było uważane za najwyższą oznakę szacunku. - Sam mówiłeś, że miłość przychodzi nagle depcząc po polanie kwiatów. Ścinając stare i zasadzając nowe. Proszę przypomnij sobie swoje nauki. - Jego błagalne słowa przybrały jednak inny cel od zamierzonego rozgrzewając gotującą się wściekłość do czerwoności.

-Czyli mówisz, że to moja wina, że twój brat, jeden z następców tej sekty robi coś takiego i na dodatek złego z wszystkim nam znanym wariatem? - Spytał retorycznie uśmiechając się starając opanować wzburzenie. - Do puki żyje w tej sekcie nie pozwolę, aby takie rzeczy miały miejsce! Nie pozwolę na zhańbienie naszego rodu! - Zaciśnięte zęby wydały piszczący dźwięk zgrzytania, kiełkujący w uszach zebranych. Lan Zhan wstał nie mogąc wytrzymać słów wuja, chwycił Weia za talię pomagając mu wstać.

-W takim razie opuszczam sektę - powiedział pewnie z twarzą i głosem pewnym tego do czego dąży. Zaczął kierować się w stronę wyjścia pomagając skulonemu Weiowi trzęsącego się w jego ramionach.

Nie zawahał się ani razu schodząc wraz z Weiem po kamiennych schodach mijając tak ważne dla niego niegdyś zasady, niosąc bagaż. Był zdziwiony, że żaden członek sekty nie zatrzymał go lub nie zadawał pytań, kiedy go mijał.

-Lan Zhan? - Wyszeptało cicho jego szczęście podnosząc głowę i patrząc na niego uważnie.

-Tak? - Odpowiedział również cichym szeptem przyglądając się jego załzawionym oczom.

-Jesteś tego pewien, co jeśli będziesz kiedyś tu wrócić? - duża dłoń oplotła jego mniejszą delikatnie gładząc jej gładką powierzchnię.

-Jestem. - Powiedział zatrzymując się i ciągnąc Weia do siebie.

Ciepłe ramiona otoczyły go dając poczucie przynależności i pewności, przypominając mu o domu, którego miejsca nie był pewien. W powietrzu unosił się zapach świeżo rozkwitłych lotosów niosących przez psotny wiatr, który chybotał ich włosami. 

Grzech Twoich Ust    Mo Dao Zu ShiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz