|8|

1K 73 27
                                    

  Migrena wraz z bólem pleców towarzyszyła mu przez cały poranek, a kuszące usta cały czas nosiły na sobie ten zarozumiały uśmieszek. Dał by wiele, żeby posmakować ich każdego skrawka, ale nie miał zamiaru przyznawać się do tego czego oczekiwał od niego poprzedniego wieczoru. Miał plany zgoła inne nie wymagające od niego tak radykalnych kroków przez które na zawsze wyryłby się w jego pamięci jako mały i potulny piesek na smyczy.

-Chyba nie spałeś zbyt dobrze. - Oznajmił z jeszcze szerszym uśmiechem podchodząc do zmęczonego białego króliczka.

-Ciekawe po czym tak wnioskujesz?

-Nie muszę ci odpowiadać - wymruczał siadając mu na kolanach z pergaminem i pędzlem w dłoni.

-Pobrudzisz moje szaty - zdenerwowany ton głosu jeszcze bardziej go rozbawił, ale nie pozwolił wydobyć się żadnemu dźwięku. Napawał się tą chwilą z lekko z przymkniętymi oczami zaczynając malować swoje najwybitniejsze jak dotąd "brudne" dzieło.

  Siedzieli w ciszy, a Lan Wangji zesztywniał bojąc ruszyć choćby o centymetr, nie przeszkadzało to jednak Weiowi do wiercenia się na jego kolanach. Pragnął położyć ręce na jego biodrach, gdy ten wstał szybko zrywając się jakby przypomniał sobie o czymś ważnym.

  Podszedł do stolika, a uważnie obserwujące go miodowe oczy nie pomagały skupić się na tym by zachować spokój i nie wykonywać żadnych kroków. Nie wiedział jak mógł żyć wcześniej bez Lan Zhana bez jego dotyku, obejmujących ciepłych czułych ramion i jego ciągłej obecności, ale teraz znał wartość tych rzeczy i był ich zbyt świadomy, aby powstrzymywać się przez długi czas. Nie dobrze. Jeśli jego plan się nie powiedzie dojdzie do sytuacji, której jak wrzodu na tyłu nie chciał.

-Lan Zhan może zdjąłbyś swoją szatę? - Lan Wangji wciągnął szybko powietrze, a zdziwione oczy, pod którymi malowały się czarne cienie zaczęły wędrować po ciele Weia wzrokiem. Pochłaniały każdą jego część, a ten dalej stał odwrócony do niego plecami. Kiedy obrócił się w jego kierunku uśmiechnął się odsłaniając zęby i pokazując urocze dołeczki. - Od kiedy jesteś taki sprośny Lan Zhan? - Dopiero to pytanie doprowadziło go do ładu jego wzrok spoczął na tym samym co wczorajszej nocy słoiczku trzymanym w dłoniach Weia.

-Bardzo śmieszne. - Wyszeptał cicho zawstydzony swoimi myślami, ale odszedł z sekty GusuLan w tej chwili nie było praw, które złamałby swoim zachowaniem. Nie istniała już granica, za którą musiał stać i wyrzekać swoich pragnień. - Ale odpowiadając na twoje pytanie to chyba od zawsze. - Jego głos wydobył się nabierając pewności o tym, że myślenie w taki sposób nie zmieni go dostatecznie w w oczach Weia, aby był nim obrzydzony.

  Oblizał usta wpatrując się w zawstydzoną twarz, którą rumieniec postanowił okryć swoim ciepłym płaszczem. Dotarł do niego głośny dźwięk kroków i wołań z proszących, albo można by rzec, że wręcz błagających o to by przybysz zmierzający w kierunku zatrzymał się, ale na nic się one zdały. Drzwi otworzyły się z głośnym hukiem niszcząc lubieżną atmosferę ulotnionej już rozmowy.

-Lan Wangji. - Wyszeptało drżące pochylone przed nim ciało. -Postanowiłeś odejść bez podania mi chociażby powodu. -Ciało mężczyzny trzęsło się coraz bardziej, a po policzkach płynęły słone łzy. -Dlaczego? - Pytanie wybrzmiało jak oskarżenie. Powietrze wypełnił głośny szloch. 





Wybaczcie, że dzisiaj krótszy. Szkoła mnie zabije tak jak bywa rok przed maturą. Mam do was pytanie odnośnie waszego wieku. How old are you?

Grzech Twoich Ust    Mo Dao Zu ShiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz