Lekcje quidditcha zawsze wyprowadzały Katie z równowagi i doprowadzały do nagłych, niekontrolowanych napadów paniki. Była to jedna z nielicznych rzeczy, na które dziewczyna patrzała sceptycznie, bez ani grama optymizmu. Najzwyczajniej w świecie bała się latać, a największa wysokość, jaką osiągała na wyszczerbionej miotle, wynosiła 7 stóp. Nikt ani nic nie był wstanie namówić puchonkę, aby ta poleciała gdzieś lub wzniosła się na wyższą wysokość. Katie zawsze unosiła się jedynie na około 6 stóp wysokości i wisiała w miejscu. To pozwoliło jej dostać zadowalający na koniec pierwszego roku z latania i po mimo iż obniżało to jej całoroczny wyniki, to dziewczyna nie marzyła o niczym innym, niż zejściu z miotły. Była wręcz wniebowzięta, kiedy przez ostatnie cztery lata na jej planie nie było już tego przedmiotu*.
Teraz z przerażeniem i jednocześnie zachwytem przyglądała się pierwszemu meczowi puchonów w tym roku. Deszcz lał jak z cebra, a mimo to wokół Katie było dużo kibicujących i krzyczących uczniów.
- Jak oni mogą cokolwiek widzieć w tym deszczu? Ja ledwo widzę kosze bramkowe, a co dopiero orientować się, kto wygrywa - mruknęła poirytowana Berta, kiedy kolejny raz jakiś gryffon wrzasnął jej do ucha.
- Nie jesteś zbyt dobrym kibicem - odpowiedziała Katie ze śmiechem, znowu przymykając oczy i wyostrzając swój wzrok.
- Nie mów tego tak, jakbyś sama była wielką fanką quidditcha. Zapomniałaś już, kto wsiał w jednym miejscu przez godzinę, płacząc z przerażenia?
- Nawet nie przypominaj - westchnęła Katie, a przez jej ciało przeszły dreszcze na samą myśl o tym wspomnieniu. Jednak uśmiech nie schodził jej z twarzy i dalej, najlepiej jak potrafiła, śledziła poczynania ścigających.
Nagle zrobiło się dużo zimnej, więc puchonki lepiej owinęły się szalikami o żółto-czarnych barwach i nim się obejrzały ścigający Huffelpuff'u unosił wysoko rękę ze złapanym zniczem. Tłum puchonów zawył na trybunach, a Katie mogła przysiąść, że poczuła lekkie trzęsienie drewnianej konstrukcji. Dziewczyny dołączyły do reszty i również zaczęły klaskać.
- Zobacz, twój Cedrik wygrał dla nas pierwszy mecz od dobrych kilku lat. Jestem pewna, że to dzięki tobie.
- On nie jest mój, ledwo go w ogóle znam i jestem pewna, że się mylisz.
- Jasne, jasne - mruknęła sarkastycznie Berta, nie przerywając klaskania. - Jeszcze wspomnisz moje słowa.
- Niedoczekanie twoje.
********
- Cedrik! Cedrik! Cedrik! - tylko te słowo rozchodziło się po pokoju wspólnym puchonów. Wszyscy klaskali i skandowali z przejęciem imię kapitana drużyny. On jednak, po mimo uśmiechu na twarzy, nie wydawał się zachwycony tą sytuacją.
- W końcu ograliśmy tych słabeuszy! - krzyknął ktoś z tyłu pomieszczenia, a cały chór mu zawtórował.
- Dobrze, już spokojnie! Ta gra była nieczysta. Ich ścigający miał wypadek. Przestańcie cieszyć się z czyjegoś nieszczęścia - upomniał ich Cedrik i przeleciał wzrokiem po całym pokoju, aż zatrzymał go na Katie, która przytłumiona lekko tymi hałasami przycupnęła na jednym ze starych foteli. Uśmiechnęła się do niego, pokrzepiająco, dając mu znać, że wie o czym mówi.
- My nie cieszymy się z ich nieszczęścia, tylko z naszej wygranej! - krzyknęła jakaś starsza puchonka, zwracając na siebie uwagę Cedrika.
- Dajcie mu trochę ognistej, bo nigdy nie zacznie się dobrze bawić! - wrzasnął radośnie Ethan i zaśmiał mu donośnie, a Todd i cała reszta mu zawtórowała... oprócz Katie, która po mimo uśmiechu, wywołanego dobrą atmosferą, czuła, że to skończy się źle.
CZYTASZ
Keep going, Honey || Cedrik Diggory
Fanfiction***** - Cedrik, ja się boję - wyjąkała przerażona Katie, kiedy jej nogi zaczęły ześlizgiwać się po śliskich dachówkach. - Idź dalej, kochanie. Dasz radę. Złapię cię. - Obiecujesz? - Obiecuję - szepnął i wyciągnął w jej stronę ręce. *****