Pożegnanie

54 6 3
                                    

        Kochałem cię i nienawidziłem jednocześnie. Mogłem godzinami pieścić twoje nagie ciało, ale kiedy mówiłaś te okropieństwa, że gardzisz mną, że brzydzisz się mnie, nie mogłem się opanować, musiałem ci pokazać, gdzie twoje miejsce - pięścią lub paskiem. 

        Pamiętam ten letni wieczór, kiedy wróciłaś do domu i cuchnęłaś męską wodą kolońską. Nie uwierzyłem, że twoja przyjaciółka posmarowała ci nią obolałe z upału skronie, byłem pewien, że mnie zdradziłaś, że pieprzyłaś się z innym, musiałem cię ukarać. Zerwałem ci brutalnie bieliznę, zadarłem sukienkę i biłem szerokim pasem bez opamiętania. Aż zadzwonił telefon, to była sąsiadka twojej przeklętej przyjaciółki, widziała, jak omdlewasz, spytała, czy już czujesz się lepiej, czy woda kolońska pomogła. 

        Skórzany pas zaczął mnie palić jak ogień, twój szloch przestał brzmieć jak pogardliwy ryk śmiechu. Padłem na kolana przy łóżku i zacząłem czule całować twoje piękne pośladki, które przeze mnie pokryły się obrzydliwymi czerwonymi pręgami. 

        Wybaczyłaś mi, pozwoliłaś, bym w ramach zadośćuczynienia pieścił twoją, jak uwielbiałem ją określać przez ten rozkoszny ryżawy puszek, brzoskwinkę. Przeżywając orgazm za orgazmem, zarzekałaś się, że jesteś tylko moja, że kochasz mnie do szaleństwa, że nigdy żaden inny nie zbrukał twojego delikatnego, bladego jak papirus ciałka. 

        Byłaś taka młoda, taka świeża i oddana swemu panu i władcy, który zabrał cię od tych parszywych biedaków, którzy spłodzili cię tylko dlatego, że w środku seansu filmowego dostawca wyłączył im prąd i musieli jakoś zabić nudę. 

        Nie kochali cię wcale, oddali mi od razu, gdy tylko wyciągnąłem sto funtów. Miałaś wtedy szesnaście lat, byłaś czysta jak łza. Płakałaś, kiedy zrywałem twój wianuszek. A ja, gdy było już po wszystkim, nie mogłem przestać patrzeć na twoją po raz pierwszy spenetrowaną kobiecość. Pulsowała, przybrała nieco ciemniejszy odcień, lśniła od mojego nasienia i twoich płynów. I tych kilka kropelek krwi świadczących o tym, że zdobyłem cię pierwszy - straciłem kontrolę nad ciałem, spiłem ją z ciebie. Byłaś zniesmaczona, nie mogłaś pojąć tego, że dotykam cię tam ustami, mówiłaś, że to obrzydliwe, ale już po chwili doceniłaś te zabiegi, zamiast łkania usłyszałem nieśmiałe pojękiwanie. Byłaś moja. 

        Zapewniłem ci dobre, dostatnie życie. Nie musiałaś nic robić, całymi dniami mogłaś leżeć w wannie, spotykać się z przyjaciółkami, chodzić do kina i robić zakupy, podczas gdy ja wypruwałem sobie żyły i szarpałem nerwy w banku. 

        W pierwszą ciążę zaszłaś trzy miesiące po ślubie, nie udało ci się jednak jej donosić. Pewnej nocy obudził mnie twój krzyk - krwawiłaś. Natychmiast zawiozłem cię do szpitala. Dziecko umarło, tobie potrzebna była transfuzja. Moja krew się nie nadawała, wygrzebali odpowiednią z magazynu. Gdy odzyskałaś siły, powiedziałem, żebyś się nie zamartwiała, że spróbujemy jeszcze raz. Odparłaś, że na razie nie chcesz znów zachodzić w ciążę, za bardzo bałaś się kolejnego poronienia. Poprosiłaś, bym przez jakiś czas się zabezpieczał. Odmówiłem. Nienawidziłem prezerwatyw. Wchodzenie w kobietę w pokrowcu, który nie pozwalał w pełni rozkoszować się procesem ocierania się żywego ciała o żywe ciało, było sprzeczne z naturą, ale powiedziałaś, że jeśli się nie zgodzę, nie dopuścisz mnie do siebie i będę musiał cię gwałcić. Wtedy było to nie do pomyślenia. 

        Po raz pierwszy dopuściłem się wobec ciebie aktu przemocy - zarówno fizycznej jak i seksualnej - pół roku później. Nasz bank został obrabowany, straciliśmy trzy czwarte skarbca, sprawców wciąż nie udało się ująć. Przez cały tydzień żyłem w permanentnym stresie. Tamtej październikowej nocy bardzo chciałaś się kochać, miałaś owulację i byłaś gotowa na dziecko. A ja zaniemogłem. Nie pomagały nawet twoje pieszczoty. Byłem zażenowany, a ty? Ty się nieludzko wściekłaś, przemówiły przez ciebie hormony i zmartwychwstały instynkt macierzyński. Z całej tej złości chciałaś mnie poniżyć - uklęknęłaś na środku łóżka, tuż obok mnie, i zaczęłaś się onanizować. Jęczałaś przy tym ostentacyjne, mówiłaś, że sama potrafisz się lepiej zadowolić. Wściekłem się wtedy niepomiernie, zerwałem nagle z miejsca, chwyciłem twój pracujący między nogami nadgarstek i wygiąłem go tak mocno, że pękł. Wrzasnęłaś przeraźliwie, zapytałem, czy nadal jest ci dobrze. Płakałaś, podczas gdy ja chwyciłem twoją, jak się później okazało, połamaną kończynę, i wcisnąłem w twoje krocze. Ruszałem nią energicznie, byś mogła osiągnąć ten tak cholernie upragniony szczyt. 

PożegnanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz