11. Przebudzenie

203 15 0
                                    


Czasami go nienawidzę. Próbuję wypełniać jego polecenia, ale nic mi nie wychodzi, więc muszę to ciągle powtarzać. W rezultacie zamiast myśleć o ogniu, czyli o tym, co jest esencją mojej mocy, to wyobrażam sobie jak niewidzialna siła popycha Jacoba, który w magiczny sposób ląduje za oknem. Tak, wiem jak to brzmi tym bardziej, że należy do rodziny, ale naprawdę nie potrafię inaczej. Nigdy nie przepadałam nawet za samym słowem dyscyplina, a co dopiero pozwolić, żeby zawładnęła moim życiem. To było straszne, jego głos mówiący, żebym powtórzyła ćwiczenie zaczął prześladować mnie w snach.
– To jak kuzyneczko, zapalisz świece siłą umysłu? – wyszczerzył zęby w uśmiechu, a ja miałam ochotę uderzyć go z całej siły w twarz.
– Zwariowałeś, chcę spokojnie zjeść – warknęłam, a on wzruszył ramionami.
– Tak też myślałem – powiedział i rzucił w moją stronę pudełko zapałek, które od razu złapałam. – Trzymaj, musisz przyzwyczaić się do swojego żywiołu.
– To przynajmniej umiem – mruknęłam wyciągając zapałkę.
– Jest mały haczyk, musisz zapalić zapałkę siłą umysłu.
– Chyba kpisz.
– Nie ma nic prostszego, dzieci w przedszkolu potrafią to robić.

Naprawdę nie chcę wiedzieć, do jakich przedszkoli wysyłają magiczne szkraby.

*
Po godzinie, gdy nadal nie potrafiłam zapalić zapałki, Jacob nie wyglądał już na takiego rozbawionego.
– Jacob, nie widzisz, że to nie ma sensu?
– Moje ćwiczenia mają sens, ale zrób sobie przerwę, zrobiłem się głodny.
Zaśmiałam się pod nosem i zawołałam Louisa, który od razu przyniósł nam obiad. Nie zaczęliśmy jeszcze jeść, gdy usłyszeliśmy głos Alice.
– Louis mam nadzieję, że zostało jeszcze coś z tej przepysznej zapiekanki jaką zrobiłeś, bo jestem bardzo głodna – powiedziała Alice i stanęła jak wryta, gdy nas zobaczyła.
– Wyglądasz jak przestraszona sarna – stwierdziła Jacob, po czym łagodniej dodał: – Proszę, usiądź obok mnie i zjedz z nami.
Dziewczyna odwróciła głowę w stronę drzwi jakby zastanawiała się czy może jeszcze uciec, ale po chwili zmieniła zdanie i spoczęła na wskazanym przez mojego kuzyna miejscu. Usiadła prosto, wręcz nienaturalnie, przez co wyglądała jakby połknęła miotłę. Nie wiadomo, czemu nagle stała się małomówna i wbrew swoim wcześniejszym słowom, wcale dużo nie zjadła. Mieszała beznamiętnie widelcem w jedzeniu i patrzyła w przestrzeń. Nie wiem, co się z nią działo, ale zaczynało mnie to przerażać.
– Alice, proszę nie zachowuj się jak pięcioletnie dziecko i porozmawiaj z nami. Treningi mnie wykańczają, Tomek irytuje, a o Marcusie nadal nic nie wiemy – powiedziałam na jednym wydechu, po czym dodałam trochę ciszej. – Potrzebuję cię.
W jej oczach zobaczyłam znajomy błysk, to była moja Alice.
– Przepraszam, powinnam się tobą zająć, ale... – zerknęła katem oka na Jacoba. – Wydaje mi się, że to nie mnie potrzebujesz w tym momencie. Jacob jest bardzo dobrym nauczycielem i co ważniejsze jesteście rodziną.
Złapałam ją za rękę, nie wierzyłam, że to powiedziała.
– Jesteś dla mnie jak siostra i potrzebuję twojego wsparcia. Widzę, że z tobą też nie jest za dobrze i dlatego wiedz, że zawsze możesz przyjść do mnie i porozmawiać.
Oczy Alice zrobiły się wielkie jak pięciozłotówki, potrząsnęła głową, a twarz zakryły jej idealnie proste, rude włosy.
– Nie zmieniłam się, jestem taka sama jak...
– Jak kiedy?! – krzyknęłam. – Przed zaginięciem Marcusa czy przed przyjazdem Jacoba, bo już naprawdę nie wiem, w czym tkwi problem.
Jacob zdziwiony spojrzał na Alice, która właśnie rzucała mi wściekłe spojrzenie.
– Jeżeli to ja jestem problemem... – zaczął, ale dziewczyna podniosła otwartą dłoń na znak, że powinien zamilknąć.
– Zamknij się Jacob – powiedziała surowo i wyszła z jadalni.
*
Jacob powiedział, że zaprowadzi mnie w miejsce gdzie będę mogła odpocząć, nie chciałam robić mu przykrości, ale on i odpoczynek po prostu do siebie nie pasowali. Podejrzewałam, że zaprowadzi mnie na jakąś magiczną siłownie, a potem będzie się dziwił, dlaczego nie jestem zrelaksowana. O tak, nie byliśmy do siebie podobni.
– Martwię się o Alice – głos kuzyna wyrwał mnie z zamyślenia.
– Dlaczego?
Wzruszył ramionami i spojrzał na zabudowania znajdujące się przed nami.
– Nie wiem, chyba mnie nie lubi.
– I to cię tak martwi? – zapytałam siłą powstrzymując śmiech. – Nie martw się, Marcusa też nie darzyła sympatią.
– Nie rozumiesz, musi przestać się tak zachowywać, bo jest nam potrzebna, a niewiele elfów lubi czarownice. Pewnie tego nie wiesz, ale jest bardzo uzdolniona, uratowała mnie parę razy i jestem jej za to bardzo wdzięczny.
– Myślałam, że jej rola ograniczała się jedynie do zostawiania ciebie w tunelach – powiedziałam, a on się mimowolnie skrzywił.
– I właśnie to mnie martwi, była naprawdę dobrą wojowniczką, a pamięta jedynie to, co robiła źle. W jakiś pokręcony sposób opiekuje się tobą i czuje się odpowiedzialna za Marcusa, ale to wszystko. Chce się wycofać ze wszystkich obowiązków i powinności, widzę to.
– Nic jej nie będzie, nie tej Alice, która wyszła z eleganckiej imprezy oknem tylko dlatego, że chłopak próbował się jej oświadczyć.
– Chyba żartujesz...
– Nie, widocznie wszyscy, których wychowała moja babką są trochę szurnięci.
– To było wredne, popatrz na mnie, jestem normalny.
– Tak myślisz? – zapytałam rozbawiona, trafiłam w jego czuły punkt.
Uśmiechnął się, a po chwili jego usta wykrzywiły się w literę „O". Próbował mnie złapać, ale nie zdążył, poczułam jak upadam na ziemię na skutek uderzenia w plecy. Widziałam tylko fragmenty, Jacob walczył z coraz większą ilością przeciwników, a jego szanse na zwycięstwo malały z każdą kolejną minutą. Nie wiedziałam jaki ma plan, ale postanowiłam mu pomóc i właśnie w momencie, gdy wstałam, poczułam jak złapał mnie za ramię i pociągnął w głąb uliczki.
Biegłam tak szybko jak mogłam, ale czułam, że to jest wciąż za mało. Nie mogliśmy im uciec, bo ciągle byli za nami. Ulice zaczęły wyglądać dla mnie tak samo, widziałam tylko chodnik i ludzi, których mijaliśmy w pośpiechu. Jacob ciągle trzymał moją dłoń i decydował o tym gdzie biegliśmy. Nie wiedziałam jak dobrze zna miasto, ale miałam nadzieje, że wie co robi.
– Szybciej kretyni, musimy ją złapać – usłyszałam za sobą krzyk i momentalnie się odwróciłam.
Spojrzałam w oczy ścigającego tylko na sekundę, ale to wystarczyło, żebym się potknęła i wylądowała na chodniku. Nie patrząc na zadrapane ręce od razu wstałam i pociągnąwszy za sobą Jacoba przebiegłam przez ulicę. Widziałam nadjeżdżający tramwaj i uśmiechnęłam się, bo miałam nadzieję, że na chwilę spowolni on nasz pościg.
Wbiegliśmy do parku i po chwili skręciliśmy w jedną z dróżek, miejsce było zadrzewione i miałam nadzieję, że nas nie zauważą. Teraz to ja prowadziłam, a mój plan zakładał wejście na Wzgórze Partyzantów. Podejrzewałam, że napakowani idioci będą szukali nas w parku, więc szybko pociągnęłam Jacoba w stronę budynku.
Musiałam odpocząć chociaż chwilę, więc usiadłam pod jedną z kolumn i delektowałam się jej zimnem.
– Nie możemy tutaj zostać – powiedział uważnie rozglądając się dookoła.
– Wiem, ale jesteśmy za bardzo widoczni, żeby od razu zejść.
Nagle zaczęła otaczać nas mgła, nie wiedziałam co się dzieje, więc spojrzałam na przerażonego kuzyna.
– Mają czarodzieja z mocą wody. Chodź, musimy uciekać – odpowiedział na moje niezadane pytanie.
Syknęłam zirytowana, nie byłam wysportowana, a właśnie zaliczyłam WF, który spokojnie starczy mi na następne parę lat.
Pobiegłam za nim, no właśnie znowu biegliśmy, uciekaliśmy i udowadnialiśmy tym idiotom, że jesteśmy słabi. Nie mogłam tego znieść, więc zatrzymałam się. Byliśmy na samym końcu drogi wychodzącej z rynku, patrzyłam właśnie na swój Uniwersytet, w którym kiedyś mieścił się zakon Jezuitów.
Wiedziałam, co muszę zrobić.
Na samym środku stała choinka, która składała się z wielkich, białych kul. Miałam dzisiaj szczęście.
Złapałam mocniej Jacoba za rękę i pobiegłam w miejsce, z którego nikt nie powinien zauważyć walki, było to zwykłe przejście, którym często przechodziłam idąc na zajęcia. Od strony ulicy nie powinno być zbyt wielu ciekawskich, a z drugiej strony zasłaniała nas fontanna i choinka.
Zatrzymałam się i próbując doprowadzić moją psychikę do ładu przyjrzałam się łukom, które zdobiły tę część budynku. Podczas chwili odpoczynku udało mi się odrobinę uspokoić moje serce, które biło jak szalone.
Nie musieliśmy długo czekać, żeby zobaczyć Tomka i jego kolegów.
– Rozumiem, że możesz być zły za spaloną lasagne, ale od razu pościg przez całe miasto? Kochanie przepraszam, ale to jest już chyba przesada.
Słyszałam jak mój głos ocieka jadem i poczułam się trochę lepiej, uświadamiając sobie swoją pewność siebie.
– Nie będziesz się tak śmiała, gdy dołączysz do swojego przyjaciela – powiedział bezczelnie się przy tym uśmiechając.
Wyrwałam się kuzynowi z uścisku i podeszłam do mojego chłopaka, którego blond włosy wirowały dookoła. Spojrzałam w jego zielone oczy i zacisnęłam szczękę.
Jak mogłam się tak bardzo pomylić?
– Chcę go odzyskać – warknęłam
– To go sobie weź – zaplótł ręce na piersi. – A nie, przecież nic nie możesz zrobić. Nie masz swojej mocy.
Wiem, że w tamtym momencie chodziło im o mnie i Jacob wolałby żebyśmy uciekali, ale nie byłam tchórzem. Poczułam jak coś we mnie pękło, nagle cały gniew, jaki w sobie tłumiłam wypłynął ze mnie niczym huragan. Nie widziałam oczami, wszystko co mnie otaczało było energią, którą skierowałam w stronę przeciwników. Zawładnęła mną moc i nie wiem, co by się ze mną stało, gdybym nie poczuła na ramieniu ręki Jacoba, który prosił mnie, żebym do niego wróciła.
Wszystko się uspokoiło, barwy zniknęły, ogień zgasł. Ogień... Wywołałam ogień! Spojrzałam na Jacoba, żeby upewnić się, że to naprawdę miało miejsce i wtedy zobaczyłam jak zbliżają się do nas kolejne postacie, a na ich czele Tomek, na którego ogień najwidoczniej nie zadziałał, bo miał tylko lekko podpalone ubranie.
Jednego mogłam być pewna, grymas na jego twarzy nie oznaczał zadowolenia. Pomyślałam tylko o ochronie, działałam instynktownie i nagle mnie i Jacoba otoczył ogień, znajdowaliśmy się w samym środku płonącego okręgu.
– Czy wiesz, co zrobiłaś?! – krzyknął do mnie Jacob.
– Coś złego?
– Nie zbliżą się do nas, ale jesteś za słaba, żeby wydostać nas z tego kręgu, a może to zrobić jedynie osoba rzucająca zaklęcie, lub jej strażnik, a nie sądzę, żeby ci jakiegoś przydzielono, skoro odebrano ci moc!
– Chwila, nie jesteś tego pewien, więc możemy spróbować. Jak mam przywołać mojego bodyguarda?
Podniósł pięść na wysokość swojej brody i walczył ze sobą, a ja nawet nie miałam ochoty zgadywać o czym myślał. Chyba właśnie dokonałam niemożliwego, wyprowadziłam pana idealnego z równowagi.
Minęła dłuższa chwila zanim pokręcił głową i trochę bardziej wyrozumiale niż wcześniej spojrzał na mnie.
– Zamknij oczy – powiedział.
– Czy wszystkie zaklęcia, jakie znasz zaczynają się od wyrzekania się zmysłu wzroku?
– Anastazjo, to nie jest czas na wątpliwości.
Spojrzałam ponad otaczający nas ogień i zobaczyłam Tomka, który stał z poważnym wyrazem twarzy i przyglądał się nam uważnie. Musiałam coś zrobić, nie mogłam tak tkwić w tym więzieniu tym bardziej, że ludzi mógłby zainteresować ogień, którego nie można zgasić.
Zamknęłam oczy i poczułam jak całe napięcie mnie opuszcza.
– A teraz ją wezwij – powiedział spiętym głosem.

A

_____

Wiem, jestem okropna, bo kończę rozdział w takim momencie :-)

Jak myślicie, kto będzie strażniczką?


Niezłomna: biały krukOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz