Rashiid Alhashim, przedstawiciel frakcji konserwatywnej, wyszedł z dorożki na dziedziniec, gdzie powitał go rząd służących, ubranych w takie same beżowe koszule i spodnie. Przyjechał prywatnym powozem Tusharah Allen do jej największej rezydencji, więc nie powinien narzekać. W końcu niewielu Sercoszybkich dostępowało takich zaszczytów ze strony polityków. Elegancki mężczyzna, najpewniej zarządca, wyszedł na przód i skłonił się nisko, zamiatając czapką ziemię. Rashiid zignorował go jednak i podszedł do drzwi. Nie był tu z własnej woli, więc nie musiał okazywać zbędnych uprzejmości.
Mimowolnie włożył rękę do kieszeni i zmiął w palcach list, który otrzymał wczoraj od posłańca. Nie widniał na nim adres nadawcy ani odbiorcy, więc przyjął go z rezerwą i niedbale rzucił na stół. Dopiero wieczorem coś go tknęło i postanowił do niego zajrzeć. Od razu zmroziły go dwa krótkie zdania: „Znam twój sekret. Wysłuchaj mnie ponownie. T. A." Nie potrzebował czytać inicjałów, by wiedzieć, kto jest autorem.
Zarządca otworzył przed nim drzwi, pomalowane na biało i ozdobione wzorem z drobnych niebieskich kwiatów i poprowadził go długim korytarzem, wyłożonym puszystym dywanem. Rashiid zerknął pobieżnie na zdobiące dywan jamilahńskie hafty, oceniając jego jakość. „Musiał sporo kosztować" pomyślał, próbując wziąć głębszy oddech przez ściśnięte strachem gardło. Miał wiele sekretów, ale domyślał się, czym chciała szantażować go pani poseł i właśnie to najbardziej go przerażało. Dawno już przestał się wstydzić swojego pochodzenia i biedy zaznanej w dzieciństwie, bo mógł łatwo przekuć ją na swoją korzyść. Motłoch uwielbiał historie o przymierających głodem obcokrajowcach, którzy znaleźli bogactwo w mieście, gdzie dosłownie spełniały się marzenia. Tusharah najpewniej o tym wiedziała, więc pozostały jej nieliczne opcje. A jeżeli, według najgorszych przypuszczeń Rashiida, poznała jego prawdziwe motywacje i poglądy, nie tylko jego życie wisiało teraz na włosku.
„Jak się dowiedziała?" zastanawiał się. Zadbał o to, by nie zostawiać żadnych śladów. Unikał czeków, wypłacał zawsze gotówkę. Opłacał służbę w swojej rezydencji na tyle dobrze, by nikt nie chciał pisnąć słowa. „Ale Tusharah ma swoje wpływy..."
Zarządca poprowadził Rashiida do salonu i dalej na taras, gdzie przy długim stole ułożono stosy kolorowych poduszek do siedzenia i przygotowano dwa liście bananowe na popołudniowe przekąski. Rashiid zajął miejsce, nie czekając na pozwolenie i nonszalanckim ruchem odgonił motyla, który podleciał do kwiatów, zwieszających się nad balustradą. Słodki zapach jaśminów przywiódł Rashiidowi na myśl ogrody w Arvesh, stolicy Jamilah, gdzie prowadził swoje pierwsze negocjacje. Wtedy bał się o wiele mniej, nieświadomy okrucieństw i niebezpieczeństw, jakie czyhały na niego w świecie polityki.
Teraz było już za późno, by się wycofać.
– Jedzenie podamy później. – Zarządca postawił przed nim kubek herbaty, a potem odwrócił się i odszedł.
Rashiid wydał stłumione gardłowe warknięcie, by dać ujście swojej bezradności. Sługus Tusharah nawet nie dał mu dojść do słowa, jakby zupełnie się z nim nie liczył, co chyba najbardziej go zirytowało. Nie po to tyle poświęcił, by teraz traktowano go jak śmiecia i szantażowano. Dlatego musiał jak najszybciej znaleźć Tusharah i dowiedzieć się, w jakie pogrywa gierki. Poderwał się już na nogi, by rozmówić się z zarządcą, ale nagły plusk przykuł jego uwagę, więc powędrował spojrzeniem ponad balustradą tarasu. W głębi ogrodu zobaczył prostokątny basen, a w nim pływającą kobietę. Z wahaniem zszedł po schodach i ruszył wąską ścieżką, wysypaną drobnym żwirem, który chrzęścił mu pod nogami. Odgarnął długie liście jakichś dziwacznych egzotycznych roślin i zatrzymał się na krawędzi basenu, w milczeniu obserwując jak kobieta z gracją porusza się pod wodą. Światło słońca przebijało się przez liście palm, tworząc mozaikowy wzór na powierzchni basenu i na jej nagim ciele.
CZYTASZ
Sercoszybki
FantasyNa wybrzeżu od wielu stuleci Sercoszybcy wielbieni są jak bogowie, a przestępstwa uchodzą im na sucho. Podpalają miasta w trakcie walk o władzę i bez wahania zabijają swoich ciepłowców - ludzi, z których pobierają ciepło, by wytwarzać ogień lub węgi...