Kiedy wróciliśmy do Anglii, wymogłem na nim obietnicę, że skończy z bawieniem się w Boga, i uwierzyłem mu, gdy obiecał, że tak zrobi. Gryfoni. Jeśli chodzi o te sprawy, masz to u nich jak w banku.
Dotrzymałem słowa. Kiedy nie pracowaliśmy, nie jedliśmy i nie wykonywaliśmy zabiegów, każdą chwilę na jawie poświęcaliśmy na seks. Było to pięć najszczęśliwszych dni w moim życiu.
A w piątkowy wieczór wszystko się popieprzyło.
Gdy chwiejnym krokiem wyszedłem z kominka, już na mnie czekali. Cała trójka. Lavender Brown, Hugo Greengrass i drobna brunetka z wielkimi brązowymi oczami i kwadratową szczęką. Znałem ją, ale nie potrafiłem przypomnieć sobie skąd... Czy to... Dobry Boże, to była siostra Dafne, Astoria. Całkiem dorosła i... cóż, wyglądająca na bardzo zdeterminowaną. W Hogwarcie była dzieckiem wyjątkowo nijakim, które zawsze pozostawało w cieniu swojej starszej (i fizycznie dużo większej) siostry. Jej jedynym wybitnym osiągnięciem było zaklęcie włosów Pansy w kołtun pełen ślimaków w odwecie za kilka obelg.
— Do mojego biura, Draco — warknął Hugo. Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i ruszył w kierunku swojego gabinetu. Za każdym razem, kiedy widziałem tego człowieka, zastanawiałem się, czy wśród przodków nie miał olbrzyma. Był wyższy ode mnie, a ja przecież do niskich nie należałem. Astoria sięgała mi ledwie do ramienia. Widocznie cechy wyglądu odziedziczyła wyłącznie po matce.
— Jesteś takim gnojem, Malfoy — szepnęła mi do ucha Brown. Chemiczny smród nieudanej trwałej, jaką robiła po południu, kłócił się z zapachem jej mdłych perfum.
Pokazałem jej środkowy palec.
Starałem się dotrzymać im kroku, ale nie byłem w stanie iść tak szybko. Astoria dostosowała swoje tempo do mojego, nie zaszczyciła mnie jednak ani jednym słowem czy spojrzeniem.
Jej siostra należała do tego typu grubokościstych dziewcząt, które kurczowo trzymają się filigranowych koleżanek, co nie jest niczym innym niż kompletnym masochizmem. O ile drobna sylwetka Pansy w miarę dojrzewania pozostała niezmieniona, zaokrągliły się tylko piersi i biodra, tak Dafne po prostu urosła, stając się jeszcze cięższa i bardziej niezgrabna.
Mimo wszelkich starań Dafne, Pansy nie była dla niej szczególnie miła. I nie zważając na wielokrotne prośby, ciągle nazywała ją okropnym dziecinnym przezwiskiem Queenie, jak gdyby była jakimś szczególnie uciążliwym, jazgotliwym spanielem.
A „Queenie" stanowiło jedną z najłagodniejszych obelg używanych przez Pansy.
Z Pansy można było tylko stać na równym poziomie albo pełnić rolę jej podnóżka. Bardzo pokornego podwładnego. Tajemnicą pozostawało, czemu Dafne nie kazała jej się od siebie odpieprzyć. Przypisałem to jej usposobieniu, jak magnes przyciągającemu upokarzające sytuacje, i po prostu ją ignorowałem. Widocznie jednak Dafne zrobiona została z twardszego materiału, niż kiedykolwiek podejrzewałem, ponieważ okazała się jedynym przedstawicielem domu Slytherina, który otwarcie sprzeciwił się Voldemortowi.
Kiedy nasza trójka stanęła przy jego biurku, Hugo Greengrass odchrząknął kilka razy, nerwowo tocząc różdżkę między palcami, jak gdyby chciał opóźnić to, co się miało wydarzyć. Po mojej lewej stronie rozległo się ciche: „Ojcze", co wreszcie skłoniło Hugona do zabrania głosu:
— Draco, powinieneś wiedzieć, dlaczego tu jesteśmy.
Zdecydowałem się zareagować. Jeśli mają mnie zwolnić, odejdę w wielkim stylu.
— Przykro mi, ale nie mam pojęcia.
— Nie udawaj niewiniątka! — wrzasnęła Brown. — Odpowiadałeś na listy, które były do mnie. Pisałeś ludziom najohydniejsze rzeczy. W moim imieniu!
Zaprzeczanie wydało mi się bezsensowne.
— Masz rację. — Policzyłem do trzech. — Powinienem użyć pseudonimu — powiedziałem i jeszcze raz policzyłem do trzech. — Nikt, kto cię zna, nigdy nie uwierzyłby, że jesteś taka elokwentna.
Brown rzuciła się na mnie z pazurami. Na szczęście ktoś, kto miał za najlepszą przyjaciółkę Pansy Parkinson, musiał nauczyć się, jak radzić sobie z takimi kocicami. Stawy w mojej ręce były zupełnie zdrowe, więc szybkim ruchem złapałem ją za oba nadgarstki, a następnie odepchnąłem do tyłu. Łomot, z jakim uderzyła o ścianę, był muzyką dla moich uszu.
Odwróciłem się w stronę Greengrassa.
— Sir, na moją obronę mogę powiedzieć, że odpowiedzi Brown na listy czytelników w najlepszym wypadku są banalne i szablonowe. Problemy wykraczające poza dobór stroju na pierwszą randkę przekraczają jej możliwości. Ona ledwie hamuje wrogość do tych z korespondentów, którzy mają... — jak to ładnie wyrazić, żeby go nie zdenerwować? — ...inne preferencje seksualne, przez co jej przydatność...
— Ty draniu! — wysyczała Brown i rzuciłaby się na mnie ponownie, gdyby nie lodowate spojrzenie Greengrassa.
— Prawdę mówiąc, Lavender, liczba listów z pochwałami wzrosła o dziesięć procent, odkąd Draco zaczął odpisywać czytelnikom. I to nie biorąc pod uwagę tych, które ukazały się w druku. Pojawia się też pewne pytanie: skoro Draco wykonuje większość twojej pracy, to co ty robisz przez cały dzień? Zastanawiamy się nad reorganizacją. — Brown była głupia, ale nie aż tak głupia, żeby nie wiedzieć, jak bardzo bliski wykopania jest jej błyszczący od brokatu tyłek. — Razem z Astorią podjęliśmy decyzję, że Draco zostanie mianowany na szefa rubryki z poradami, a ty będziesz odpowiedzialna za nową cotygodniową kolumnę poświęconą urodzie. — Być może jej pierwszy artykuł powinien mówić o poprawnym wykonaniu trwałej ondulacji. — Zgadzacie się? — Pytanie zostało skierowane do nas obojga. Naturalnie, ja się zgodziłem, bo kto by się nie zgodził? Brown zrobiła to samo, bo nie miała innego wyjścia. — Świetnie. Więc może teraz przedyskutujemy wygląd nowej kolumny, Lavender? — zapytał Greengrass. Nie zadając sobie trudu z czekaniem na odpowiedź, bo pytanie jej nie wymagało, zwrócił się do córki: — Astorio?
— Oczywiście, ojcze. Draco, chodź ze mną.
Wyszedłem za nią na korytarz trochę niechętnie. Bardzo chciałem usłyszeć, jak Brown dostaje ochrzan wielki jak stąd aż do Cardiff. Nie szliśmy długo. Biuro Astorii znajdowało się tylko kilka pokoi dalej i okazało się dużo większe i przyjemniej urządzone niż gabinet jej ojca. Najwyraźniej to ona przejmie po nim funkcję.
Gdy tylko znaleźliśmy się w środku, Astoria podeszła do kredensu zawierającego imponujący zestaw alkoholi.
— Wszystko odbyło się dokładnie tak, jak planowałam. Brawo. Muszę ją zwolnić w ciągu sześciu miesięcy. Widziałeś jej trwałą? Drinka? — Potrząsnąłem przecząco głową. Szklanka czegoś zawierającego alkohol i przed jedenastą usnę na jednym z biurek. — Jak wolisz. — Sobie nalała sporą porcję Ognistej Whisky i wypiła połowę jednym łykiem. Wskazała na kanapę. — Proszę, usiądź.
Poczekałem, aż zajmie miejsce obok mnie, po czy zadałem oczywiste pytanie:
— Cóż, przypuszczam, że tę niesamowitą zmianę mojego losu zawdzięczam tobie? Z dawnej nieśmiałej młodszej siostrzyczki nie pozostało ani śladu?
— Ani śladu — zgodziła się z czymś w rodzaju uśmieszku. Jej sposób bycia przypomniał mi Pansy.
— Dafne jest...
— W porządku i tak nudna jak zawsze. A skoro grzeczności mamy już z głowy, przejdźmy do konkretów. Nie mylę się, przypuszczając, że nie masz żony?
— Nie. Jako były śmierciożerca raczej nie odganiam się kijem od chętnych kandydatek. — Do czego ona zmierza?
— Świetnie. Ożeń się ze mną. — Uniosła szklankę i wypiła resztę whisky. — Ojciec nienawidzi prowadzić gazety i robi to tylko dlatego, że mój dziadek nalegał. Dramat rodzinny, który jest zbyt nudny, żeby o nim teraz rozmawiać. Dziadunio zmarł wiosną zeszłego roku. I mimo że ojciec nie może znieść zapachu farby i pergaminu, ja go uwielbiam.
Rozumiałem, o co chodzi. Władza. Bycie zobowiązanym jedynie w stosunku do reklamodawców. Jak można tego nie lubić? Moja ocena Hugona Greengrassa spadła o kilka stopni.
— I?
— Potrzebuję kogoś, kto pomoże mi prowadzić wydawnictwo, a będzie wyglądało lepiej, jeśli weźmiemy ślub. W szkole miałeś w sobie coś z drania, co uważam za prawdziwą zaletę, jesteś też inteligentny, elokwentny i przebiegły. Ja jestem jeszcze mądrzejsza, jeszcze bardziej pyskata i tak sprytna, że gały wyjdą ci na wierzch. — Spojrzała na mnie. — Dlaczego by nie? Jesteś zdesperowany, inaczej nie pracowałbyś tu jako stróż. Myślę, że stworzymy idealne małżeństwo.
Możliwość stania się znowu częścią czarodziejskiego świata, legalną częścią...
— Jestem gejem — powiedziałem stanowczo.
Nawet nie drgnęła ze zdziwienia, przełożyła tylko włosy na jedno ramię i wywróciła oczami.
— Wiem. Dafne miała w zwyczaju podglądać ciebie i Blaise'a w łazience prefektów, a potem opowiadała mi wszystko szczegół po szczególe. Dla mnie to nie problem. W zasadzie to najistotniejszy powód mojej decyzji. Skoro mam sekretarkę. — Milczała przez chwilę. — Bardzo oddaną sekretarkę.
Niech się stanie światłość. Byłbym jej przykrywką, a ona moją.
— Czy ta oddana sekretarka jakoś się nazywa?
— Faith Goyle. — Młodsza, żeńska wersja Grega: oddana, lojalna do granic, ale mądrzejsza i posiadająca jakąś figurę. — Będzie z nami mieszkała, jako że zabieram ze sobą do domu ogromne ilości pracy.
— Zgadzam się pod warunkiem, że moja matka również z nami zamieszka. Teraz przebywa na emigracji we Francji. Chcę ją sprowadzić z powrotem do Anglii, ale obawiam się, że ministerstwo ją aresztuje.
— Mają coś na nią?
— Nie. Chcą pieniędzy z włoskich rachunków bankowych. To oczywiste szykanowanie.
Posłała mi to, co uznałem za jej firmowy uśmieszek.
— W takim razie sądzę, że od jutra „Prorok" rozpocznie serię artykułów na temat urzędników ministerstwa i ich nielegalnych i nieuczciwych brutalnych praktyk w stosunku do niewinnych obywateli. Sprowadź matkę do domu. Mamy zatrudnionych prawników. Niech tylko ministerstwo spróbuje ją zatrzymać.
Z łatwością mógłbym pokochać tę kobietę. Platonicznie, oczywiście.
— Gdzie będziemy mieszkać?
— Dwór Malfoyów został ponownie wystawiony na aukcji. Wydaje się, że rezydencja ma opinię inwestycji wybitnie chybionej. Wszyscy bali się ją kupić, więc ministerstwo oddało ją mniej lub bardziej za darmo. Ojciec właśnie nabył ją za bezcen. Dla mnie w prezencie ślubnym.
— Jesteś boginią.
— Tak, jestem.
Tym razem nie był to uśmieszek, ale prawdziwy uśmiech. Jej zęby z ostrymi siekaczami prezentowały się wyjątkowo drapieżnie. Dokładnie tam i wtedy postanowiłem nigdy się jej nie sprzeciwiać. Jako wróg byłaby nie do pokonania.
— Jednak zajmie minimum rok, żeby dwór nadawał się znowu do zamieszkania — ostrzegła.
Odepchnąłem od siebie wirtualne obrazy rodzinnego domu, zniszczonego przez aurorów.
— Żeby wszystko między nami było jasne: nadal jestem społecznym wyrzutkiem. — Podciągnąłem rękaw, by pokazać jej Mroczny Znak.
Ta kobieta miała jaja wielkości kafli, do tego wykonane z mosiądzu. Spojrzała na tatuaż, uniosła z ciekawością jedną brew, po czym machnęła ręką ze zniecierpliwieniem.
— Czas się tym zajmie. Krok po kroczku będziemy angażować cię w zarządzanie gazetą. Za dziesięć lat nikogo nie będzie to obchodziło.
— Chcę mieć dziecko. Inaczej linia Malfoyów wygaśnie razem ze mną.
Po raz pierwszy w trakcie tego dziwacznego spotkania zawahała się. Przez chwilę bawiła się szklanką, tocząc ją w dłoni i stukając o szkło doskonale wypielęgnowanym paznokciem. W końcu zdecydowała.
— Jedno. I módl się, żeby to był chłopiec.
— Od stu lat w rodzinie Malfoyów nie urodziła się dziewczynka.
— W takim razie masz szczęście.
— Czy to ma coś wspólnego z listami?
— Tak i nie. Zaczęło się, kiedy zdałam sobie sprawę, kto w wolnym czasie zabawia się w udzielanie porad. Na podstawie pochwał, jakie otrzymaliśmy od czytelników oraz fragmentów listów doszłam do wniosku, że nie ma żadnej możliwości, aby tak cięte i genialne odpowiedzi pisała ta głupia kobieta. A potem uświadomiłam sobie, że jesteś rozwiązaniem moich problemów, a ja mogę pomóc tobie. Mam rację?
— Mądra dziewczyna. I tak, być może. Gdzie będziemy mieszkali, zanim wyremontują dwór?
— Mam duże mieszkanie na Pokątnej. Wystarczająco duże dla całej czwórki.
— Ile masz lat? Dwadzieścia? Nie jesteś za stara, żeby zarządzać wydawnictwem?
— Za tydzień skończę dwadzieścia jeden. A za stara już się urodziłam.
Złapałem ją za bluzkę i przyciągnąłem do siebie na tyle blisko, że dzieliły nas tylko centymetry.
— Nie będę twoim salonowym pieskiem.
— Wreszcie pokazałeś, że masz jaja.
— Zabiję cię, jeśli zrobisz mnie w chuja.
— Jeśli ty zrobisz mnie w chuja, ja zabiję ciebie.
Wspaniała dziewczyna. Miałem wielkie szczęście, że była w dodatku homoseksualistką i niezwykle stanowczą osobą.
— Kiedy?
— Jest trochę papierkowej roboty. Najwcześniej w środę.
— Zgoda.
— Umowa stoi.
Puściłem ją, a ona opadła na kanapę.
— Teraz muszę się napić — oświadczyłem.***
Kiedy rano wróciłem na Grimmauld Place, byłem na skraju załamania nerwowego. Szczęśliwy i jednocześnie zdruzgotany perspektywą ucieczki z piekła, jakie przeżywałem od wyjścia z Azkabanu. Ze względu na Pottera. Który dotykając jednym palcem mojego karku sprawiał, że ulegałem. Całkowicie. Za każdym razem.
Był w domu. Na kuchennym blacie obok ciągle ciepłego i w połowie opróżnionego kubka z herbatą leżał rulon pergaminu.
I wszystko wyjaśnione.***
Znalazłem go w pokoju, który kiedyś musiał należeć do Blacka. Fatalna miłość Ginny Weasley do perkalu tutaj nie dotarła. Wciśnięte pod okap dachu od strony północnej pomieszczenie było ponure i wilgotne nawet w październiku. Merlin tylko wie, jak tu będzie w środku zimy. Biorąc pod uwagę, jak fatalne stosunki łączyły Blacka z moją ciotką, niemal legendarne w naszej rodzinie, zastanawiałem się, czy wybrał ten pokój, aby mieszkać jak najdalej od obelg tej harpii czy został tu zwyczajnie wygnany.
Ściany były pokryte plakatami mugolskich zespołów rockowych i pachniało, przysięgam, hipogryfem. Nawet nie chcę znać szczegółów.
Potter siedział na gołym materacu z twarzą ukrytą w dłoniach.
Położyłem mu pergamin na kolana. Zmiął go i rzucił na podłogę, nawet na mnie nie patrząc.
— Wiem, że brzmię jak kompletny szaleniec, ale tak nie jest. Astoria Greengrass złożyła mi dziś w nocy propozycję małżeństwa. A ja ją przyjąłem. — Wreszcie uniósł głowę. Jego twarz pozostawała w cieniu, więc nie mogłem odczytać jej wyrazu. — I jeśli kompletnie się nie mylę, ona się zgodziła. — Wskazałem na pergamin na podłodze. — Dzieci. Rodzina. Tego właśnie chcesz — przypomniałem mu.
— Tak — potwierdził głucho.
Odwróciłem się, by zejść na dół. Muszę się spakować. Wytrzymam jakoś przez dwa dni w mojej zapleśniałej ruderze na Nokturnie.
— A ty? Czy ty tego chcesz? Jak zamierzasz... — przerwał.
— Zamknę oczy i zrobię swoje — odparłem, przeciągając samogłoski. — Zgodziła się na jedno dziecko. Potem każde z nas zajmie się własnymi sprawami.
— Podrywając w pubach takich dupków jak Smith? — warknął.
— Tak — syknąłem.
— Pieprz się, Malfoy! A jeśli Ginny nie...
Miałem dosyć. W pięciu krokach znalazłem się po drugiej stronie pokoju, złapałem go i zacząłem nim potrząsać.
— Tak, nawet wtedy. To moja szansa, ty samolubny kretynie. Moja jedyna szansa, żeby założyć rodzinę i nie zrezygnuję z niej. Żeby znów stać się częścią świata, który kocham. A który mnie nienawidzi. Który na mnie pluje. Mam okazję to zmienić. I niezależnie od tego, kiedy twoja żona ulegnie, teraz czy za dziesięć lat, ja ci dzieci nie dam nigdy, ty kompletny idioto.
Puściłem go, bo nagle złość mnie opuściła, zastąpiona poczuciem kompletnej beznadziejności całej tej sytuacji. Harry pociągnął mnie obok siebie na łóżko. Oparłem głowę o jego ramię i obserwowałem przez okno, jak słońce unosi się nad horyzontem, a on głaskał mnie po włosach.
— Nie mogę dać ci dzieci, a bez nich nie będziesz szczęśliwy — powtórzyłem.
Objął mnie mocno.
— Masz rację, nie będę — wyszeptał gardłowym głosem. Pocałował mnie, dociskając gorące, otwarte usta do mojej szyi w ten powolny i kuszący sposób, który zawsze doprowadzał mnie do szaleństwa. — Draco. — Nazwał mnie tak po raz pierwszy. — Został nam jeden dzień i jedna noc. Powiedz moje imię — zażądał.
— Harry — szepnąłem.
— Powiedz je, kiedy będziesz dochodził. — Wsunął mi dłoń pod koszulę i zaczął drażnić moje sutki. Skinąłem głową i westchnąłem. — Powiedz to, kiedy będziesz mnie pieprzył.***
Miałem złe chwile, mroczne chwile, podczas których za każdym razem, gdy otwierałem usta, wydobywało się z nich warczenie. Noce, kiedy nie mogłem zasnąć bez kilku kieliszków brandy. Gdy żałowałem. Wyjątkowo zadowalająca umowa z Astorią, odzyskanie dworu, powrót matki i niezwykle powolny, ale zapewne długotrwały sukces ponownego zaistnienia w czarodziejskim świecie nie mogły się równać z jego nieśmiałym uśmiechem i cudownymi ustami.
A potem wziąłem na ręce mojego syna. Nawet dziecięca pulchność nie mogła ukryć spiczastego podbródka. Mój syn. Mój syn.
Matka stanęła przy mnie i pogłaskała dziecko małym palcem po policzku.
— Pozwól mi go potrzymać, Draco. Jest taki podobny do twojego ojca.
Szare oczy zamrugały do mnie.
— Tak, masz rację — skłamałem.Liczba słów: 2k
Koniec XD
CZYTASZ
Na kolanach || drarry
RomanceDraco Malfoy po przegranej śmieciożerców trafia do Azkabanu. Kiedy w końcu z niego wychodzi ciężko jest znaleźć mu prace. Nie stać go na wyżywienie i inne podstawowe potrzeby. Po wypadku w pracy trafia do szpitala i spotyka Pottera. Czy coś się zmie...