5

3.2K 167 66
                                    

Potter rzeczywiście miał długie ręce. Weasley wcale nie nawrzeszczał na mnie, gdy przyszedłem do niego, by podpisać dokumenty potwierdzające, iż jestem zreformowanym małym śmierciożercą i nie mam zamiaru popełnić żadnej ze śmierciożerczych głupot w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Pchnął przez biurko formularz i rzucił w moim kierunku pióro. Złożyłem autograf, odrzuciłem pióro z powrotem i odepchnąłem oświadczenie. Stłumiłem niemal przemożne pragnienie chełpienia się, że mam Pottera po swojej stronie, ale, muszę to powtórzyć, że choć bardzo rzadko zdarza mi się wykazać monumentalną głupotą, to generalnie nie jestem durniem. Zapytałem więc tylko:
     — Mogę odejść?
     — Wypierdalaj stąd, Malfoy — odpowiedział.
     Uznałem to za sytuację zadowalającą nas obu — w stosowny do okoliczności sposób, oczywiście — do tego stopnia, że wróciłem na Grimmauld Place i spałem jak dziecko aż do czasu, gdy Potter obudził mnie na zabieg. Potem zjedliśmy kolację i zakreślaliśmy w dziale ogłoszeń w „Proroku" oferty mieszkań, które zamierzaliśmy sprawdzić w ramach jutrzejszych poszukiwań.

     Sobota, 6 października 2004, godzina 15:46

     Nawet towarzystwo Harry'ego Pottera nie uchroniło mnie przed opluciem czy zatrzaskiwaniem mi drzwi przed nosem. Jedna stara czarownica próbowała mnie nawet udusić. Okazało się to zgodne z moimi wcześniejszymi doświadczeniami. Wszystko przebiegało raczej szablonowo: dzwoniliśmy lub pukaliśmy, właściciel mieszkania widział Pottera, rzucał się radośnie, by uścisnąć mu rękę, potem dostrzegał mnie i dowiadywał się, kto dokładnie potrzebuje pokoju (jak gdyby Potter na poważnie rozważał życie w zapchlonym, sześciopiętrowym budynku bez windy!), pojawiało się pojęcie „śmierciożerca", po czym wywalano nas na zbity pysk. Żadne z odwiedzonych miejsc nie okazało się dużo lepsze niż to, które wynajmowałem obecnie, były jedynie minimalnie mniej śmierdzące, wilgotne i brudne. Tyle że minimalnie mniej to ciągle minimalnie mniej, więc poczułem się rozczarowany i powoli także trochę zaniepokojony, gdy liczka mieszkań, z których nas wyrzucono, zaczęła wzrastać. Skoro widok Pottera się nie liczył, całkiem zdumiewające było, że dotąd nie sypiałem na ulicy.
     — Jak znalazłeś swoje obecne lokum?
     Szliśmy powoli, Potter dostosował krok do mojego ślimaczego tempa.
     — Należało do Flintów. Pamiętasz Marcusa Flinta? Zęby, w których jedynie dentysta by się zakochał?
     Po odfajkowaniu około jedenastu miejsc zostały nam tylko dwa ostatnie. Potter ujął mnie mocno za łokieć, pomagając mi wejść po schodach.
     — Musisz mieć wannę, Malfoy — burknął, pukając w kolejne drzwi.
     — A to moja wina? — odwzajemniłem się tak samo marudnym tonem.
     Kolana bolały, ale prędzej by mnie szlag trafił, niż bym się do tego przyznał. Zostały nam dwa mieszkania. Dam radę. Wcześniejsze nawiązanie Pottera do wydarzenia z hipogryfem ciągle raniło moją dumę. Jakież to typowe. Ktoś tak totalnie niekompetentny jak Hagrid podsuwał nam pod nos wściekłe stworzenia, jakby były trzytygodniowymi kociakami, a mnie zaszufladkowano jako tchórza, bo nie ukłoniłem się odpowiednio głęboko i to coś próbowało oderwać mi ramię.
     W reakcji na łomot Pottera drzwi otwarły się i stanął w nich otyły, łysiejący mężczyzna po czterdziestce. Miał na sobie koszulkę, która nie do końca zakrywała jego brzuch, a w ręce trzymał wielką szklankę po brzegi napełnioną piwem. Niemal ją upuścił widząc, kto stoi na jego progu.
     — Przyszliśmy w sprawie mieszkania — powiedziałem.
     Drgnął, słysząc mój głos, po czym obrócił się nieznacznie, by spojrzeć na mnie. Sądząc po jego krzywym nosie, postawiłbym moje przyszłotygodniowe zarobki, że parał się zawodem, w którym to pięści, a nie różdżki stanowiły narzędzie pracy. Był gruby, jednak zachowywał się, jakby wiedział doskonale, jak wykorzystać swoją wagę i jak zadać cios, żeby odniósł on pożądany skutek. W Azkabanie nauczyłem się unikać takich ludzi. Sadystę umiałem rozpoznać na kilometr.
     — Nie wyglądasz, jakbyś potrzebował miejsca do kimania — powiedział do Pottera. — Dla niego? — Wskazał na mnie kciukiem. Mój wewnętrzny radar wrzasnął: nie, nie, nie! Potter najwyraźniej poczuł te same wibracje, ponieważ potrząsnął nieznacznie głową w moim kierunku, a następnie wsunął dłoń pod mój łokieć. Tłusty skurwiel zmierzył mnie wzrokiem i oblizał wargi. — Dam mu zaniżoną stawkę za wynajem. Znalazłeś sobie całkiem ładnego śmierciożercę. Możemy się podzielić.
     Potter przyłożył mu tak, że grubas wylądował na ziemi.

Na kolanach || drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz