Rozdział 4.

170 9 15
                                    

Razem z wszystkimi uczniami weszłyśmy do Wielkiej Sali. Z racji tego, że Charlotte jest Krukonką, rozdzieliłyśmy się już przy wejściu.

-Lottie, na pewno nie chcesz usiąść z nami przy stole Gryfonów? - chciałam się upewnić.

-Nie, dzięki, Pei - odpowiedziała. Pokręciłam głową z rozbawieniem na dźwięk tego przezwiska. Tylko ona używała tego, powiedzmy szczerze, dość nietypowego zdrobnienia mojego imienia, które też samo w sobie jest niecodzienne. - Ale możemy się spotkać po kolacji, co wy na to?

-Pewnie! Świetny pomysł! W takim razie może przyjdziesz do naszego dormitorium? - zapytała Lily, na co Tomson pokiwała głową z uśmiechem.

-Okej, a teraz może chodźmy już do stołów, bo jestem głodna jak wilk - oznajmiłam, na co dziewczyny głośno się zaśmiały. Przytuliłam blondynkę po czym się rozdzieliłyśmy.

Chwilę po tym jak usiadłyśmy za stołem Gryffindoru, do sali weszli pierwszoroczni. Uśmiechnęłam się lekko na widok ich min. Wszyscy byli ogromnie podekscytowani i zdziwieni. Gdy Profesor McGonagall ustawiła ich w rzędzie i zaczęła wyczytywać nazwiska, przerwałam wpatrywanie się w te ich, teraz już bardzo zdenerwowane, twarze. Zwróciłam głowę w kierunku Evans, lecz ta, jak zawsze, oglądała w skupieniu jak Tiara Przydziału śpiewa swoją piosenkę.

Westchnęłam cicho i zaczęłam się rozglądać po Wielkiej Sali. Nie zauważyłam Huncwotów, co było dość niepokojącym zjawiskiem. Zmarszczyłam brwi. To dziwne, Peter raczej nie opuszcza żadnego z posiłków. Chyba, że... O nie. Tylko. Nie. To. Błagam. - w tym momencie na mojej twarzy pojawił się wyraz paniki.

Chyba, że właśnie przygotowują kawał - dokończyłam w myślach. Boję się, co mogą wymyślić tym razem. Mam nadzieję, że mój pomysł, który przez przypadek wpadł mi do głowy w pociągu się nie ziści i i za chwilę z jedzenia nie zaczną wybuchać fajerwerki. Myślę, że dostaliby za to dość... długo ciągnący się szlaban. 

Na szczęście, moje przemyślenia zostały przerwane przez gwałtowny huk otwieranych drzwi wejściowych. Oczywiście byli to spóźnieni Huncwoci. Syriusz i James posłali szerokie uśmiechy wszystkim uczniom i wkurzonej profesor McGonagall. Ta za to spojrzała na nich wzrokiem mówiącym: "Jeżeli-znów-będę-musiała-kogoś-holować-do-Skrzydła-Szpitalnego-to-na-pewno-nie-ujdzie-wam-to-na-sucho". Remus uśmiechnął się do niej przepraszająco i razem z resztą usiadł przy stole. Spojrzałam na Lily i obie posłałyśmy sobie pełne politowania spojrzenie. Zaśmiałam się pod nosem.

Po przemówieniu Dumbledora, na talerzach zaczęły pojawiać się najróżniejsze potrawy. Już miałam zabrać się za jedzenie tych pyszności, lecz przypomniałam sobie moje wcześniejsze rozmyślania. Lepiej będzie chwilę poczekać, dopóki ktoś tego nie spróbuje, pomyślałam. Może tym razem nie będę królikiem doświadczalnym.

Zwróciłam głowę w stronę mojego bliźniaka i jego przyjaciół. Jakby nigdy nic zajadali się jedzeniem, głośno się przy tym śmiejąc. Podniosłam do góry jedną brew i wróciłam wzrokiem do mojego jeszcze pustego talerza. Po chwili wzruszyłam ramionami i zaczęłam nakładać sobie losowe potrawy, które stały najbliżej mnie. 

Chwilę później, wszyscy uczniowie zaczęli się śmiać. Zdezorientowana, ponieważ znowu odpłynęłam gdzieś daleko myślami, odwróciłam nieostre jeszcze spojrzenie w stronę stołu dla nauczycieli. Ku mojemu zaskoczeniu, każdy z nich miał inny kolor włosów. Wkurzona profesor McGonagall fioletowe, roześmiany Hagrid różowe, a dyrektor niebieskie, wraz z brodą. Wybuchłam cichym śmiechem i przeniosłam spojrzenie na roześmianych Huncwotów. Oni również mieli nowe fryzury. Syriusz miał zielone włosy, które w tym momencie opadały mu na twarz, James jaskrawo-żółte, Peter, śmiejący się głośno, czerwone, a Remus pomarańczowe. Tak samo było z innymi uczniami.

Zapach amortencji | Remus LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz