2

51 5 0
                                    

Miasto, w którym niegdyś wychowywał się chłopak, niezbyt zmieniło się od jego wyjazdu. Dalej było szare, ponure i bez życia, jak gdyby wszyscy jego mieszkańcy odeszli wiele lat temu. Może właśnie tak było? Może powodem, przez który ta okolica wygląda koszmarnie, jest to, że wszyscy już dawno umarli, odchodząc w zaświaty? Może, ale to tylko może, Minho będzie jedynym mieszkańcem tej wsi, samotnie żyjącym tutaj, aż po kres jego dni? Chłopak westchnął, winą za jego dołujące myśli obarczając zmęczenie i nadmierny stres, który odczuwał ostatnimi czasy. Dopiero co minął znak informujący go o przekroczeniu granicy, kolejnej już na tym niewielkim terenie wsi, a brunet już zaczynał coraz poważniej rozważać decyzje o powrocie, przypominając sobie słowa poczciwej staruszki Jisoo, która obiecała mu, że nie ważne, kiedy będzie chciał wrócić, ona zawsze przyjmie go z rozwartymi ramionami i stanowiskiem w jej niewielkim sklepiku.

Brązowooki chcąc odciągnąć czarne myśli, co rusz pojawiąjące się w jego głowie, postanowił skupić się bardziej na drodze, kiedy w jednym momencie przed jego autem wyskoczył mały szarobury kot. Dwudziestotrzylatek cudem zdążył wyhamować, ratując biedne zwierzę, które jak gdyby nigdy nic zaczęło lizać się po łapce, nie przejmując się kompletnie, tym, że znajduje się pośrodku może i nieruchliwej, jednak dalej drogi. Czyżby ludzie mieli takie samo podejście do życia niczym ta mała, zagubiona kulka sierści? Nie przejmując się w ogóle możliwą śmiercią, balansując między dwiema granicami, nie bojąc się, że w jednym momencie szala może się przechylić, a człowiek wpaść w tę jedną z dwóch równie strasznych granic, o nazwie "śmierć"? Mężczyzna wyszedł powoli z auta, nie zamykając drzwi, by nie wystraszyć niewielkiej zguby i podszedł do niej niepewnie, bojąc się ewentualnego ataku ze strony urokliwego stworzonka. Sierściuch spojrzał się na niego wielkimi, zielonymi ślepiami, a chłopak niepewnie pochylił się nad nim i wziął go w swoje ramiona, decydując się na przygarnięcie kotka, który nieważne jak głupio to zabrzmi, przypominał mu jego samego. Zagubionego w tym wielkim świecie, pełnym okrutnych ludzi i pułapek, które co chwilę niszczą nam życie coraz bardziej. Postanowił, że nazwie go Dori.

Zwierzę nie wyglądało na wystraszone i ułożyło się wygodnie w jego ramionach, jakby byli sobie pisani, dlatego Minho zaniósł je do jego przestarzałego auta i delikatnie położył na tylnym siedzeniu, mając nadzieję, że nic mu się nie stanie podczas niewielkiej drogi, która została mu do zawitania w jego rodzinnym domu.

Na szczęście kot bezproblemowo zniósł parominutową podróż i kiedy mężczyzna stanął pod wielkim, starym domem, szarobure stworzenie mruknęło, wybudzając bruneta z transu, w który wpadł, gdy tylko jego wzrok spotkał się z jego dawnym dachem nad głową. Opuścił swój samochód i na razie wyjął z niego tylko jego nowego kompana, stwierdzając, że po resztę jego rzeczy, przejdzie się później. Stanął na drewnianej werandzie, która pod wpływem jego ciężaru, wydała z siebie głośny gruchot, a chłopak zaczął obawiać się, że ta zaraz runie i poleci na dół, razem z nim. Z tylnej kieszeni jego przetartych jeansów wyjął kluczyk i włożył go do zamka, jednak zanim przekręcił go, stanął jak wryty, gdy przed jego oczami pojawiła się scena z przeszłości, przedstawiająca go i jego, byłego już od dłuższego czasu chłopaka, Jisunga. Oh, jak bardzo brunet był w nim zadurzony.

Ujrzał siebie i niższego nastolatka, stojących w żelaznym ucisku, a na policzkach zwykle weselszego chłopaka z ich dwójki, zobaczyć można było zaschnięte łzy. Pamiętał ten dzień bardzo dokładnie, w końcu niecodziennie przychodzi do ciebie twoja druga połówka cała zapłakana, nieumiejąca powiedzieć żadnego słowa, dopóki nie weźmie się jej w swoje ramiona, otaczając ją bezpieczeństwem i miłością. Blondyn tego dnia miał wyjątkowo zły humor, już od samego poranka, a trzeba wspomnieć, że był osobą, która miała nawyk wstawania przed pianiem kogutów, wraz ze wschodem słońca. Przytrafiały mu się same przykre rzeczy, przez które miał ochotę usiąść w kącie i płakać, dopóki starczyłoby mu na to łez. Był w końcu niesamowicie wrażliwy na cudzą, jak i własną krzywdę. Może właśnie to tak bardzo pokochał w nim brunet, to, że nieważne komu działaby się krzywda, jego chłopak nigdy nie był na nią ślepy, przeżywając każde załamanie razem z osobą pokrzywdzoną, szukając niejednokrotnie rozwiązań, byleby chociaż trochę ulżyć w cierpieniu innemu człowiekowi. Dlatego właśnie, gdy brązowooki usłyszał od młodszego, o tym, jak spadł ze schodów, o tym, że znowu oblał test z matematyki, która, prawdę mówiąc, nigdy nie była jego mocną stroną, o tym, że jakiś starszy mężczyzna wyśmiewał jego nienaturalny kolor włosów, bo w końcu na wsi, każdy chodził w naturalnym odcieniu brązu, a chłopak co rusz farbował sobie włosy na coraz dziwniejsze kolory. Nic nie mówiąc, objął miłość swojego życia, zataczając niewielkie kółka ręką na tyle jego pleców, starając się jak najbardziej, by jego skarb, jego małe słoneczko, które codziennie rozświetlało mu dzień swoim uśmiechem, poczuło się chociaż trochę lepiej.

Chłopak uśmiechnął się smutno, a w kącikach jego oczu zaczęły pojawiać się łzy, mimo że obiecał sobie, że będzie silny i udowodni samemu sobie, że przeszłość już od dawna go nie krzywdzi, a on już zamknął stary rozdział i nie ma zamiaru do niego wracać. Złamał obietnicę, padając na kolana, zaczynając krztusić się własnymi łzami, które jak szalone zaczęły spływać po jego policzkach, skapując na drewno znajdujące się pod nim. Wraz z rozbiciem się pierwszej kropelki cieczy o dechę, w sercu chłopaka pojawiła się pierwsza szrama, raniąca go niesamowicie. W końcu już od dawna myślał, że jego serce zostało pokryte plasterkami, które nigdy nie odkleją się, pozwalając mu jako tako funkcjonować na świecie, nie myśląc o drobnym chłopcu, który był jego światem.

Jisung, bo takie piękne imię nosił wybranek jego serca, był od niego o głowę niższy i dzieliła ich niewielka różnica wieku, bo rok. Wiecznie uśmiechnięty, pogodny i niekiedy szalony nastolatek, był osobą niesamowicie ciepłą, której wesołe oblicze nie pasowało ani trochę do starej, pogrążonej w smutku wsi. Często zmieniał kolor włosów, z czego Minho nieraz żartował, sugerując mu, że niedługo nie będzie miał już czego farbować, młodszy zawsze posyłał w stronę starszego oburzone spojrzenie, po chwili wybuchając gromkim śmiechem, który był bardzo zaraźliwy, bo po chwili dołączał się do niego brunet. Ich dwójka pasowała do siebie idealnie, wręcz aż za bardzo, bo w ich związku nie było żadnych kłótni, ewentualnie niewielkie sprzeczki, o to jakie lody powinni zjeść danego dnia, albo o której porze wyjść na cosobotni spacer, na który para zawsze chodziła razem. Ile dwudziestotrzylatek by dał, by te chwile wróciły z powrotem, razem ze słodkim dziewiętnastolatkiem w prezencie.

Ale go już nie było.

visions of gideon - minsungOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz