Rozdział 30

511 28 21
                                    


Na kuchennym blacie po raz kolejny czekał ogromny bukiet róż. Ich czerwień niemal raziła mnie w oczy. Przyglądałam się im bez wyrazu. Drgnęłam przestraszona, gdy Gavin nagle objął mnie od tyłu.

– Przepraszam – szepnął mi do ucha. – Po prostu... zdenerwowałem się. Wiesz? Sama mnie sprowokowałaś. Gdybyś nie skłamała... nic by się nie stało. Rozumiesz mnie? Byłem przekonany, że jesteś w pracy. Wiesz, jak to zabolało? Nie rób tego więcej, dobrze?

Nie reagowałam, gdy całował mnie po szyi. Czułam się jak pusta skorupa. Plecy nadal cholernie mnie bolały, tak, że ledwo byłam w stanie chodzić, oddychać. Zastanawiałam się, jak bardzo źle to wyglądało i czy przypadkiem czegoś sobie nie uszkodziłam.

Dusiłam się – to było najlepsze określenie. Ten piękny apartament, niegdyś tak przeze mnie podziwiany, stał się więzieniem, w którym nie mogłam wytrzymać. Miałam wrażenie, że byłam tu całkiem odizolowana od świata. Mimo ogromnych szyb, przez które widziałam całe miasto, miałam wrażenie, że nikt nie widział mnie. Nikt nie słyszał wołania o pomoc.

Wczoraj powiedziałam Gavinowi, że wychodzę do pracy – ale to było kłamstwo. Nie byłam rozpisana na ten dzień. Musiałam po prostu wyjść. Uwierzył, a ja przez sześć godzin włóczyłam się po mieście. Spacerowałam, wchodziłam do kawiarni, gdzie siedziałam nad parującą filiżanką, potem wychodziłam, znowu spacerowałam, szłam na cmentarz. To było jak błogosławieństwo. Byłam sama. Nie musiałam przed nikim udawać szczęścia. Mogłam na trochę zapomnieć.

Tęskniłam za swoim domem. Tęskniłam za rodzicami. Tęskniłam za czasami, gdy Olivia z nami była. Wszystko było wtedy znajome i bezpieczne. Nawet po śmierci siostry czułam się bardziej sobą, niż teraz.

Sylwestra spędziliśmy na sali balowej pełnej ludzi, których nie znałam, ale jako żona Gavina musiałam ładnie się prezentować i uśmiechać się, nieważne, co by się działo. Miałam na sobie obcisłą, połyskującą sukienkę, w której źle się czułam, do tego niebotycznie wysokie szpilki. Nie było jednak szansy, że się w nich potknę, bo Gavin cały czas mnie obejmował. Dla ludzi obok wyglądało to jak czuły gest, ale tak naprawdę była to żelazna obręcz, niepozwalająca mi odejść. Obręcz, która mnie kontrolowała, która zaciskała się mocniej, gdy na chwilę zapominałam o uśmiechu albo kiedy za wolno odpowiadałam na pytania. Wtedy wiedziałam, że muszę się poprawić. Że gdy odpowiem dobrze, uśmiechnę się szerzej, wszystko będzie dobrze. Żelazna obręcz puści, przestanie mnie dusić.

Patrzyłam na mojego męża i już nie widziałam w nim tego człowieka, którym był. Przestałam mieć nadzieję na to, że wróci. Zastanawiałam się, czy to dlatego Kira odeszła. Na pewno miała swoje wady, ale może czuła się w tym związku tak jak ja i dlatego kłamała. Dlatego uciekała. Uciekła do Harveya, bo on był znajomy i bezpieczny. Uciekła przed manią kontroli i zazdrością. Na to pytanie też nie znałam prawdziwej odpowiedzi.

Wypiłam tylko jeden kieliszek szampana, bo na tyle mogłam sobie pozwolić. Gavin zapewne nie chciał ryzykować, że ponownie się upiję i go ośmieszę. Cały czas musiałam być trzeźwa, czujna. Po alkoholu mogłabym stracić kontrolę, a wtedy on znowu byłby zmuszony mnie ukarać. Proste. Jeśli nie sprawiałam problemów, on nie sprawiał mi bólu.

Gdy wróciłam do domu, udając, że wracam z pracy, on już na mnie czekał z twarzą wykrzywioną wściekłością. Nie rozumiałam, o co chodziło, ale szybko mi to wytłumaczył:

– Nie byłaś w pracy. Okłamałaś mnie. Poszedłem tam, chciałem zrobić ci niespodziankę... wyobraź sobie moje zdziwienie, kiedy usłyszałem, że dziś nie pracujesz. A więc gdzie byłaś? – Zacisnął dłoń w pięść, jego oczy pociemniały. – Poszłaś do niego?

Iluzja [ZAKOŃCZONE ✅]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz