Stałem jak wyryty wpatrując się w podobiznę Marco wyrysowaną na kartce szkicownika. Nie było mowy o pomyłce, to był ewidentnie mój styl rysowania, miałem bardzo niechlujny sposób rozrysowania linii przy szkicowaniu, których potem nie wymazywałem... Co ja właściwie próbuję sobie wmówić, że ktokolwiek inny miałby zaglądać do mojego bazgrolnika? Choć nie pamiętam wielu wspomnień, tego jestem pewien, iż bardzo ceniłem sobie moją prywatność i w dalszym ciągu to robię.
Niemniej to nie wyjaśnia dlaczego portret piegowatego tutaj się znajdował... W tym portrecie było coś innego, zdecydowanie odróżniał się swoim charakterem od rysunku, na którym znajdowali się Sasha oraz Connie.
Ów rysunek zawierał w sobie masę szczegółów, do których faktycznie lubowałem przywiązywać uwagę, jednak na tutejszym było ich od groma. Poczynając od pomarszczonego kołnierza koszuli, którego zgięcie dodatkowo podkreślał przekrzywiony, luźno-związany krawat. Choć gdy tak spoglądałem na Marco – w ogóle nie wydał się być osobnikiem niechlujnym, wręcz przeciwnie, nazwałbym go porządnym i przykładnym uczniem. Kiedy odświeżyłem sobie dzień, w którym spotkałem go z psem na spacerze – nawet wtedy miał wyprasowaną koszulę, dopiętą na każdy guzik. Spoglądnąłem na twarz chłopaka usianą piegami, zacząłem je z automatu wyliczać – nie wiem dlaczego to zrobiłem, aczkolwiek miałem wrażenie, że ich położenie nie jest przypadkowe. Zupełnie jakoby każda kropka znajdowała się na miejscu takim, jakim powinna. Usiłowałem je połączyć niczym na jakiejś kolorowance dla dzieci, aby uzyskać jakikolwiek kształt, próbując przede wszystkim wpasować je we znane mi wzory gwiazdozbiorów. Aż się klepnąłem w czoło na tę głupią myśl.
-Baranie, to nie galaktyka, a twarz Twojego kolegi z klasy... – Burknąłem pod nosem.
Jeszcze bardziej absurdalne było to, że odczułem silne zażenowanie, gdzie nikogo ze mną nie było, a miałem silne wrażenie jakbym miał się przed kimś tłumaczyć. Powtórzyłem sobie w głowie kilkakrotnie jakim to głupcem jestem. Dopiero po niespełna minucie mi przeszło. Wziąłem głęboki wdech, a następnie wypuściłem mocno powietrze z płuc, po czym wróciłem spojrzeniem na portret.
Zaobserwowałem nieopodal warg chłopaka dołek, którego już nie posiadał z drugiej strony. Właściwie to dodawał mu pewnego uroku patrząc na całokształt twarzy Marco, jednak miałem ogromny kłopot ze zdefiniowaniem. Gdyż jego oczy były niczym u przyjaznego psiaka, duże i ciemne tęczówki, zaś szczęka zdawała się być bardziej rozwinięta. Jakbym nie wiedział, że to mój rówieśnik ciężko byłoby mi się wstrzelić z jego wiekiem.
Nie mogło się obejść i bez spoglądnięcia na ręce. To dość trochę dziwne, jednak dłonie w moim mniemaniu wyrażały porównywalnie tak dużo o człowieku jak sama twarz, dlatego rysując zawsze dbałem o detale.
Począłem od lustrowania palców, delikatnie odstający naskórek, który dotyczy każdego człowieka. Najwyraźniej Marco jest nazbyt to zajętym człowiekiem, by móc przejmować się wyglądem, sądzę, że to całkiem dobrze o nim świadczy. Choć nie wykluczyłbym go, gdyby miał wypielęgnowaną tę część, niemniej pewnie co inne mu chodzi po głowie. Mimowolnie higienę zachowywał, bo nie dostrzegłem wielu zabrudzeń na jego paznokciach, mimo, że jego dłonie były dość duże. Już sam rozmiar mógł świadczyć o tym, że był zajęty pracą. Moją uwagę przyciągnęły także zdarte skórki wzdłuż palców, wyglądały podobnie do dłoni mojej matki pod tym względem. Poprzez ciągłą pracę w kuchni i mycie naczyń nie miała czasu, aby zadbać o swoją cerę. Tak też i skóra Marco wydawała się być nieco przesuszona i pozdzierana miejscami, zwłaszcza na paliczkach oraz w okolicach zgięć palców. Dotarłem do nadgarstków, na których były rozrysowane ciemne, lekko kręte włosy. Dalszej części nie mogłem dostrzec, gdyż kończył się obrazek. Lecz, kiedy się tak dłużej przyglądałem zacząłem się zastanawiać nad owłosieniem Marco, ręce może i nie były porośnięte jak u zwierza, ale wydawały się być na tyle częstotliwe, że zastanawiał mnie brak zarostu na twarzy chłopaka. Sądząc po jego rozbudowanej sylwetce powiedziałbym, że mógłby spokojnie już zapuścić kozią bródkę. Być może często się golił.
Do prawdy, zacząłem zastanawiać się jak mój znajomy wyglądałby z zarostem.
Zacząłem coraz to intensywniej wpatrywać się szczękę chłopaka. Zdeterminowany chwyciłem za ołówek, szkicownika użyłem jako podkładki i począłem swoje działania. Delikatnie sunąc rysikiem po papierze powoli zaczęła kreować się broda na podbródku szatyna. Nie chciałem nazbyt to szaleć, postawiłem na krótki, drobny zarost. Kiedy skończyłem – przyjrzałem się swojemu rękodziełu. Kwestia paru kresek, a już odmieniała tak wiele. Poszedłem o krok dalej, tym razem przesunąłem dłoń z ołówkiem ponad usta.
Niczym dziecko, które dorwało się do magazynów, których okładka wydawała się „jakaś taka nudna" i należało ją przyozdobić wąsami, wybitymi zębami czy też całym czarnym okiem. Tyle, że w tym przypadku była to zwyczajna ciekawość, nie było wiele co do modyfikacji wyglądu Marco, był przystojny.
Oczywiście jestem zwolennikiem tego, aby nazbyt to nie ingerować w wygląd. Pamiętam, że szczególnie podobały mi się Azjatki, które stawiały na naturalność, ten typ urody przemawiał do mnie, przede wszystkim urzekała mnie siła tych kobiet, że były w stanie zaakceptować swój wygląd. Niemniej za sprawą malowideł kryje się coś więcej, wydaje mi się, że to dla niektórych dziewcząt sposób wyrażania swojej twórczości.
Ciężko rozwinąć myśl jako osoba niepraktykująca, po prostu... Oby takie kobiety miały szansę znaleźć się u boku kogoś, przy kim nie będą się bały być sobą.
Nagle z zamyślenia wyrwał mnie hałas skrzypiących drzwi prowadzących do mojego pokoju. Odruchowo wsunąłem szkicownik wraz z rysunkiem oraz ołówkiem pod poduszkę. Poczułem jak moje ciało się napina, a mój oddech na chwilę wstrzymuje. Do mych progów weszła matka, najwyraźniej chciała coś powiedzieć, tyle, że poprzedziłem ją i zareagowałem pod wpływem chwili.
-Mamo! Mówiłem, żebyś pukała zanim wejdziesz do pokoju! Czy to takie trudne do zapamiętania?! – Wykrzyknąłem z poirytowaniem.
Odpowiedziała milczeniem, spojrzała na mnie zmęczona i westchnęła cicho, ale nie na tyle, abym tego nie usłyszał.
-Pukałam Jasieńku, a także i wołałam Cię z dołu. Chciałam, abyś pomógł mi wypakować zakupy.
Tym razem to ja umilkłem, ale nie na długo.
-W takim razie mogę Ci pomóc...
-W porządku, już załatwione. Widziałam kartkę, dziękuję, że pofatygowałeś się, aby zrobić dla nas obiad – Uśmiechnęła się – Mimo wszystko wolałabym zjeść później, położę się na trochę jeśli nie masz nic przeciwko.
-Nie... Nie mam, możesz położyć się spać. Nie będę przeszkadzał.
-Ty mi nigdy nie przeszkadzasz – Po tych słowach zmierzyła w stronę przedpokoju, lecz zatrzymała się jeszcze w progu drzwi i zwróciła w moją stronę – Ach! Kupiłam jabłka i banany, jedz, bo ostatnio mi zmizerniałeś. Wyglądają apetycznie, myślę, że Ci posmakują.
-Mhm... Dzięki wezmę później... – Skinęła do mnie głową z uśmiechem i zamknęła za sobą delikatnie drzwi.
Opadłem z zażenowaniem na swoje łóżko i skryłem twarz w dłoniach. Poczułem się jak ten kapryśny pięciolatek, co nie posiada jakiegokolwiek wyczucia i nadużywa tylko dobroć swojego rodziciela. Jestem tak ślepy na dar jaki otrzymałem, moja matka ma do mnie wystarczającą cierpliwość.
Po paru minutach podniosłem się z łóżka, kiedy byłem już pewien, że nikt nie wejdzie – wyciągnąłem z pod poduszki szkicownik i kartkę. Zmarnowany spojrzałem na portret, który nie dość, że był pogięty, to także zarysowany, w pośpiechu musiałem przejechać rysikiem po papierze, wskutek czego wytworzyła się intensywna, gruba krecha.
Nie było czego ratować.
Jedno jest pewne, to mi nie da przez dłuższy czas spokoju, skoro na ten moment tracę kontakt z rzeczywistością.
Muszę spotkać się z Marco i poznać choć skrawek historii tego jak się poznaliśmy.
CZYTASZ
Toast [Jean x Marco]
FanfictionJeszcze niepełnoletni Jean wyszedł kilka miesięcy temu ze szpitala, w którym spędził ponad rok. Chłopak ma zaniki co do pomniejszych bądź większych wspomnień z przeszłości. Na swojej niezbyt barwnej ścieżce spotyka Marco, który z czasem wnosi więcej...