Rozdział IV

349 48 18
                                    

Wertowałem nerwowo w portfelu próbując odnaleźć drobne. To typowe, że jak ich potrzebowałem nagle ginęły po kątach. Zasunąłem zamek z irytacją i odetchnąłem ciężko.

-Będziemy musieli sobie odpuścić część tego co planowaliśmy.

-Spoko! Mam jakąś tam gotówkę, dołożę się.

-Przecież ty już wpłacałeś swoją część.

-Nie przesadzaj, później mi oddasz, w końcu oboje idziemy na tę bibę – Rzucił na ladę z uśmiechem brakującą kwotę pieniężną.

Ekspedientka przesunęła palcami po drobnych i zsypała je na swoją rękę. Zaczęła je przesuwać po swojej dłoni przeliczając, kiedy skończyła wsypała zawartość do kasy.

-Zgadza się, proszę, paragon – Kobieta wyszarpała niechlujnie kawałek papierku i podała w moją stronę. Wziąłem go z skrzywioną miną, jak wielkim pedantem trzeba być, aby zwracać uwagę na takie bzdety i się denerwować z tego powodu?

-Dzięki! Do widzenia – Po tych słowach piwnooki wziął dwie reklamówki obładowane jedzeniem i napojami i chuj wie czym jeszcze.

Ja wziąłem pozostałą część zakupów. Podszedłem w stronę drzwi i pchnąłem je biodrem otwierając nam, obaj mieliśmy zajęte ręce.

-Mamy wszystko co potrzeba?

-Tak. Najwyżej wywalą nas na zbity pysk – Wymruczałem ironicznie.

-No co ty! Nie mów tak!

-Przecież żartuję, nie dam się wyprosić. Poza tym wątpię, aby ktoś to liczył, założę się, że i tak my mamy najwięcej prowiantu.

-Będziemy tam może i do rana, a ja lubię jeść, z resztą nie tylko ja jestem głodomorem...

-No cóż, kto pierwszy ten lepszy.

-Skończy się jeszcze tak, że będę siedział z miską na kolanach i w ogóle nie skorzystam z atrakcji!

-Trochę zbyt się napaliłeś. Przesadzasz z tymi atrakcjami.

-Nie no skąd! Przecież to w końcu wypasiona chata!

-A byłeś tam kiedykolwiek?

-N-no nie... Ale widziałem przy okazji ją jak wracałem ze szkoły.

-Masz nie po drodze głąbie – Szybko to zaobserwowałem, wiedziałem przecież, gdzie mieszkał.

-Kurde, no dobra poszedłem kilka razy zerknąć... Co w tym złego?

-Podglądanie ludzi to twoje hobby? – Uniosłem sceptycznie brew.

-Jean! Daj spokój, za chwilę zaczniesz mi wmawiać, że jestem jakimś zbokiem albo cholera wie co! – Odwrócił ode mnie głowę pod pretekstem rozejrzenia się zanim przeszliśmy przez pasy.

-Dobra, luz, ale to trochę dziwne, nie uważasz?

-Nie gadaj, że nigdy nie marzył ci się wypasiony dom.

-Niespecjalnie.

-Mają nawet basen! – Dodał z podekscytowaniem.

-A ja wodospad Niagara.

-Weź nie zmyślaj!

-Skąd. Nazywa się prysznic.

-Ale jesteś śmieszny – Bąknął jakby w złości, mimowolnie ja się uśmiechnąłem.

-Dobra, tu się rozstajemy, to widzimy się wieczorem.

-Pewnie, jeszcze się zgadamy. Nie zapomnij niczego!

Toast [Jean x Marco]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz