Rozdział 51

33.1K 808 273
                                    

📣To miały być naprawdę ostatnie słowa, jakie przeczytacie w INVICTUS, czyli epilog. 

Plany troszkę się zmieniły i na prośbę kilku z was, naskrobałam na szybkiego dodatek specjalny, który teraz, po korekcie jest epilogiem

***

Lexi...

Moje życie powoli wracało do normy. Miałam prawie trzy miesiące, aby przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości. Nie, wciąż mam mafię na karku i to nie jedną, a co najmniej trzy i jednego cholernie upartego bossa, który z każdym dniem doprowadza mnie do wściekłości. Powinnam wiedzieć po tych cholernych kwiatach, które swego czasu przysyłał mi z przeprosinami, że jeżeli chodzi o niego, to nie ma dla tego faceta rzeczy niemożliwych. Nie poddaje się, choćby wygrana była tak niewyraźna jak moje przebaczenie.

Walczy. Każdego dnia. Jest wkurzający. A przy tym cholernie rozczulający...

Mówiąc szczerze, to w tej chwili upieram się bardziej z przekory, niż z faktycznego żalu i złości. Miałam dość czasu, żeby poukładać sobie wszystko w głowie. A jednak, wciąż trwam przy swoim. Tak dla własnej frajdy, ale jeżeli wygadacie to Riinie, to zaprę się w żywe oczy.

Brakuje mi go. Tych jego ciętych komentarzy ociekających impertynencją i seksualnymi podtekstami. Tego zarozumiałego uśmiechu, gdy wcale się z tym nie kryjąc, rozbierał mnie wzrokiem i niemiłosiernie wkurzał. Tych przeklętych dołeczków. Zapachu. Dotyku. Uczucia, gdy te silne ramiona trzymały mnie przyciśniętą do szerokiej piersi. Bicia serca, oddechu na moich ustach...

Cholera! Brakuje mi tego pieprzonego faceta i tak w zasadzie, to gówno mogę z tym zrobić. O ile oczywiście chcę doprowadzić swoją zemstę do końca. Właściwie, gdyby się nad tym głębiej zastanowić, to już nie jest zemsta. Nigdy nią nie była. Nazwałabym to raczej daniem nauczki. Tak brzmi bardziej po ludzku, prawda?

Jakby nie było, Sebastiano stara się ze wszystkich sił odzyskać mnie i nie przebiera w metodach. Jeszcze chwila, a niebo nad Los Angeles zaleje powódź balonów, rozsypujących z góry płatki pieprznych białych piwonii. Wrrr...

Ten facet nie zna znaczenia słowa UMIAR.

- Lexi, ty moja petardo, możesz mi powiedzieć, co to, do cholery, jest?

Przewróciłam oczami słysząc głos Granta dobiegający do mnie z piętra. Dalej mieszkałam ze swoim przyjacielem, ale raczej chyba niedługo, o ile te jego częste wyjścia mogą mi coś sugerować. Grant wrócił z planu i się zakochał. Jeszcze do końca nie ogarniam tego, bo same powiedzcie... Grant i miłość? W dodatku nie w żadnej modelce, aktorce, czy innej celebrytce, ale w zwykłej dziewczynie. Przyjechał z planu i przyszedł do mnie do biura, a że pracuję w One California, teoretycznie z dala od Sebastiano, postanowiłam nieco pozmieniać w swoim życiu zawodowym.

Nie mam teraz czasu na własny biznes. Mam na głowie cholerne Konsorcjum. Walczyłam z Danielo i z tym drugim upartym mułem, ale nie odpuścili. Mało tego, Szatanisko zaszantażowało mnie, że jak nie przejmę prowadzenia firmy Danielo, to on zlikwiduje cały interes i zwolni wszystkich pracowników. Rozumiecie to? Tak się na niego wściekłam, że wychodząc z domu Danielo i widząc na podjeździe cholernego Maclarena, miałam ochotę rozwalić mu drugą oponę. Dopiero po sekundzie, gdy już zlokalizowałam stojącego najbliżej mnie uzbrojonego ochroniarza przypomniałam sobie, że ten bajerancki wózek jest mój.

Nie zastanawiajcie się... Od razu mówię, że to nie łapówka. Takimi gadżetami jak wózek za milion dolarów to on mnie nie kupi. Już szybciej ugłaszcze mnie kawą, którą przynosi mi osobiście do biura. Kawa i jedna biała piwonia. Mięknę dziewczyny... Ten facet doskonale wie, jaki ma na mnie wpływ. Uśmiecha się do mnie, tym przeklętym uśmiechem z dołeczkami i tak na mnie patrzy... Po jego wyjściu przez dłuższy czas wpatruję się w jeden punkt z idiotycznym wyrazem twarzy. To słowa Stelli, mojej nowej asystentki, a nie moje własne.

INVICTUS. Boss, #1 JUŻ W KSIĘGARNIACHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz