Rozdział 1

12 1 0
                                    

- A jak Amy, co spadła ze schodów dziś.- mówi moja najlepsza przyjaciółka Jenna Davis. Schodzimy właśnie do stromego, spieczonego od upału wąwozu. Jesteśmy nierozłączne od kiedy się poznałyśmy. Miałyśmy po pięć lat i mama Jenny przyprowadziła ją do nas do domu, żebyśmy się razem pobawiły. Nasza przyjaźń zacieśniła się wraz z kolejnymi wspólnymi pomysłami na to, w jaki sposób mogłybyśmy okaleczyć moją Barbie i Kena bez urywania im czegokolwiek. Nie chce wdawać się w szczegóły, powiedzmy tylko, że biedny Ken raczej nie mógł mieć dzieci.

- B jak Bazyli, którego pożarł miś- odpowiadam. To drugi wers koszmarnej rymowanki z plakatu wiszącego w moim pokoju. Każdej literze alfabety przypisany jest jakiś dzieciak, i każdego spotyka smutny koniec. Bardzo lubię ten plakat, szczególnie dlatego, że wszyscy uważają, że jest czarno-biały, a ja, w swojej głowie, widzę wszystkie jego kolory.

- Ale gorąco, co nie?- zagaduje Jenna, dysząc ciężko i usiłując nie poślizgnąć się na stromym zboczu. Nie muszę nawet odpowiadać, wystarczy popatrzeć na moją twarz, po której spływają krople potu. Sierpień przyszedł w tym roku o wiele za wcześnie, a my mamy jeszcze parę tygodni do początku roku szkolnego.

Jeszcze trochę bardziej na południe naprawdę zaczyna się okolica gdzie, diabeł mówi dobranoc. Idziemy w dół po wysuszonej ziemi doskonale znaną trasą wśród wysokiej, wyblakłej od słońca trawy. Czuję, jak powietrzę wokół nas gęstnieje, zwiastując nadchodzącą burzę.

Jenna i ja jako trzynastolatki jesteśmy już za duże na półkolonie. A ponieważ mieszkamy na wsi, nie musimy nigdzie wyjeżdżać, żeby pooddychać świeżym powietrzem, bo mamy go na miejscu pod dostatkiem. W ramach rozrywki udajemy same przed sobą, że gdzieś w okolicy jest choćby najmniejszy nieznany nam kawałek ziemi. Każdego dnia wchodzimy na to same wzgórza, przeczesujemy dolinę pomiędzy nimi, wąwóz, lasy. Zeszłego lata znalazłyśmy pod jakimś krzakiem na wpół zakopany grot. Mój tata powiedział, że mógł pochodzić z czasów Wojny Czarnego Jastrzębia, tej samej, w której brał udział Abraham Lincoln, kiedy był młody. Niestety, w tym roku szczęście nam nie dopisuje- te same chwasty, te same robale i my też takie same. Ale dzięki tym poszukiwaniom szybciej mija nam czas. Poza tym dziś nie wieje i nie dociera do nas smród nawozu z farmy Rothów po drugiej stronie doliny. Przynajmniej z tego trzeba się cieszyć.

Kiedy byłyśmy młodsze, lubiłyśmy udawać, że wąwóz, podczas letnich miesięcy zawsze bardzo suchy, prowadzi do jakiegoś magicznego miejsca, pełnego niezwykłych przygód i zwierząt, które mówią, jak w ''Opowieści z Narnii''. Czasem wciąż jeszcze zdarza mi się przyłapać Jennę, jak zagląda za gęste krzaki w poszukiwaniu tajnego przejścia. Próbuje w ten sposób znaleźć drogę do swojej mamy, która trzy lata temu zmarła na raka, jednego z tych, na które chorują tylko kobiety. Pani Davis była taka miła i śliczna- rudowłosa i piegowata, tak jak Jenna. Tylko że Jenna jest niska, tak jak ja, a pani Davis była wysoka. Zanim umarła, dała mi i Jennie zrobione ze sznurka bransoletki przyjaźni. Nigdy ich nie zdejmujemy. Mama Jenny powiedziała nam, że puki będziemy je nosić, zawsze będziemy przyjaciółkami. Muszę to tłumaczyć mojej mamie za każdym razem, kiedy na mnie naciska, żebym zdjęła bransoletkę. A właściwie przecięła, bo teraz jest już na mnie za ciasna, i nie dałabym rady zsunąć jej z ręki. Ale co z tego, że jest poszarzała i wystrzępiona, a może nawet troszeczkę śmierdząca.

Zrywa się lekki wiatr i przywiewa liść, który przykleja się do mojej spoconej łydki. Przestaję się ruszać i dopiero kiedy doliczam do dwunastu, liść spada na ziemię. Jest dokładnie tego samego koloru co imię Jenny- jasny, błyszczący odcień z żółtymi paseczkami. Wydaje mi się, że jednym z powodów, dla którego od razu polubiłam Jennę, był właśnie kolor jej imienia. Ale nigdy tego nie powiedziałam, tak samo jak nie wyjaśniłam mojej siostrze Beth, że jej imię jest w kolorze mętnej błotnistej wody. Beth ma szesnaście lat i jest właśnie na etapie nieustannego testowania cierpliwości naszych rodziców. Zmienia kolor włosów tak często jak zwykli ludzie majtki. Dawniej bardzo się lubiliśmy, ale kiedy poszła do liceum, kompletnie mnie olała. Przed wakacjami powiedziała mi, że gdybym pofarbowała włosy na blond, chłopcy zaczęliby zwracać na mnie większą uwagę. Powiedziałam jej, że bardzo dziękuje, ale zostanę przy swoim nudnym brązie. Jedynym naturalnym blondynem w naszej rodzinie jest Zack. Niedawno skończył jedenaście lat, a jego imię jest bladoniebieskie jak jajko rudzika. Zack miewa mnóstwo dziwacznych pomysłów. Potrafi powiedzieć, ile dokładnie hamburgerów pochłoną w całym swoim życiu. Ma na ścianie swojego pokoju specjalny wykres. był o nim nawet artykuł w lokalnej gazecie.

Mango, nie mów nikomu.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz