Rozdział 4

405 31 25
                                    

-Tylko nie mówcie matce, że się zakładaliście- upomniał bliźniaków pan Weasley, kiedy powoli podążaliśmy za tłumem wychodzącym ze stadionu.

-Nie martw się tato- powiedział wesoło jeden z bliźniaków. Wydaje mi się, że był to Fred, ale nadal nie byłam w stanie rozpoznać który to który- Mamy wielkie plany, nie chcemy, by nam skonfiskowano forsę.

Drugi z bliźniaków spojrzał na mnie kontem oka i uśmiechnął się , co nie umknęło uwadze Artura, który przez chwile sprawiał wrażenie jakby chciał zapytać o te plany, ale pokręciłam przecząco głową, mając nadzieje, że zrozumie, że i tak nie chciałby o tym wiedzieć. Pan Wesley tylko westchnął, ale nie wydawał się być już zainteresowany kontynuacją tematu. Kiedy nastała cisza, a Artur przestał zwracać na nas uwagę puściłam oko do bliźniaków. Oczywiście wiedziałam wszytko o ich planach.

***

Kiedy dotarliśmy do naszego namiotu wspólnie stwierdziliśmy, że żadnemu z nas nie chce się jeszcze spać, więc każde z nas zajęło miejsce w salonie. Razem z Arturem przygotowaliśmy dzieciakom kakao i przyłączyliśmy się do dyskusji na temat meczu. W między czasie ze swojej torby wyjęłam kawałek pergaminu, pióro i atrament, a następnie zaczęłam streszczać przebieg rozgrywki. Od czasu do czasu dopisywałam także ciekawe uwagi i komentarze moich współrozmówców.  Oczywiście zamierzałam później wysłać to do Syriusza, tak jak obiecałam.

Nasze rozmowy przedłużały się coraz bardziej, a kiedy Ginny zasnęła uderzając czołem o stół i rozlewając w okół swoje kakao, Artur zagonił nas wszystkich do łóżek.

***

Wyrwana ze snu usiadłam gwałtownie, strącając na podłogę pergamin i pióro. Musiałam zasnąć próbując skończyć pisanie listu. Z części sypialnej chłopaków dotarły do mnie krzyki Artura. Natychmiast zeskoczyłam z łóżka i w biegu wciągnęłam na piżamę bluzę. Odgłosy dochodzące spoza namiotu były bardzo niepokojące. Aż zdziwiłam się, że te wrzaski nie obudziły mnie wcześniej.

Mało delikatnie obudziłam Hermionę i Ginny, które tak jak ja szybko się ubrały i razem pobiegłyśmy do chłopaków. W wyjściu spotkałyśmy Artura. Kiedy zapytałam go co się dzieje nie umiał mi odpowiedzieć, dlatego wszyscy wyszliśmy na zewnątrz gdzie stali już Harry i Ron.

Dookoła panował straszny chaos. Cały kemping oświetlało już tylko kilka pozostałych ognisk, których przerażeni ludzie nie zdążyli dogasić. W tym słabym świetle ledwie można było dostrzec tłumy uciekających ludzi. Większość kierowała się do lasu. Wszyscy krzyczeli. Długo nie zajęło mi zorientowanie się co wzbudziło takie zamieszanie. Przez pole namiotowe przechodziła grupa zamaskowanych czarodziei. Prawie się przewróciłam, kiedy zobaczyłam całą rodzinę prawdopodobnie mugolskich ludzi, którzy nad nimi lewitowali.

Spojrzałam z przerażeniem na Artura, który już wydawał polecenia dzieciakom. Percy, Charlie i Bill ruszyli w stronę tłumu. Czarodzieje z ministerstwa zaczęli się zbiegać ze wszystkich stron. Bliźniacy wzięli Ginny i pobiegli w stronę lasu. Zaraz za nimi ruszyli Harry, Hermiona i Ron. Ogarnęła mną panika. Instynkt podpowiadał ucieczkę, ponieważ zamaskowani ludzie przywodzili na myśl tylko jedno.

-Musimy pomóc ministerstwu!- krzyknął do mnie Artur.

Wzięłam głęboki oddech i obiecując sobie, że nie stchórzę tak, jak 14 lat temu, pobiegłam za Arturem w stronę tłumu, ignorując narastającą chęć ucieczki. Ściskając mocno różdżkę starałam się cały czas myśleć, że nie mogę przecież tak po prostu zostawić Harry'ego.

Mimo wszystko ciężko było dostać się w pobliże zamaskowanych. Ponieważ tamci mieli zakładników ministerstwo musiało działać delikatnie. Pomimo tego pole namiotowe szybko zamieniło się w prawdziwe pole bitwy.

Stojąc ramię w ramię z Arturem odpieraliśmy liczne zaklęcia i samemu nie oszczędzając zaklęć oszałamiających posuwaliśmy się cały czas do przodu. Razem z innymi członkami ministerstwa zataczaliśmy coraz mniejsze koło dookoła zamaskowanych czarodziei.

Nieznajomi byli jednak dobrze przygotowani i nie było tak łatwo ich rozbroić.

W pewnym momencie wszystkich ogłuszył głośny huk. Przez chwilę oślepiło mnie zielone światło a następnie poczułam mocne uderzenie w ramię i zatoczyłam się o parę kroków w tył, a kiedy podniosłam głowę zobaczyłam jednego z czarodziei w masce. Stał nieruchomo i patrzył na mnie w pewnym momencie przechylając lekko głowę. Miałam dziwne wrażenie, że mnie rozpoznał, ale nie mogłam być tego pewna.

Uniosłam szybko różdżkę, ale nieznajomy był szybszy. Oberwałam w brzuch zaklęciem, które odrzuciło mnie spory kawałek do tyłu. Lądując na ziemi uderzyłam plecami i tyłem głowy o coś twardego. Od razu spróbowałam wstać, ale mroczki wirowały mi przed oczami, a zawroty głowy były tak silne, że od razu wylądowałam z powrotem na ziemi. Obraz bardzo powoli mi się wyostrzał, ale już po chwili byłam w stanie zobaczyć ciemną postać zbliżającą się w moją stronę. Desperacko zacisnęłam dłoń, w której miałam różdżkę, tylko po to, aby przekonać się, że jej tam nie ma. Musiała mi wypaść podczas upadku.

Już przygotowywałam się na najgorsze, kiedy tuż za plecami zamaskowanego napastnika, na ciemnym nocnym niebie pojawiło się zielone światło. Nieznajomy odwrócił się gwałtownie w stronę tajemniczego światła, a następnie dosłownie wyparował. Potem w powietrzu było widać coraz większe smugi gęstego, czarnego dymu. A zamaskowani czarodzieje po prostu zniknęli.

To dziwne zielone światło- moje wybawienie, pomyślałam wtedy, ale już chwilę później przekonałam się jak bardzo się myliłam.

Nie musiałam czekać długo, aż zawroty głowy całkiem ustały a ja odzyskałam normalną widoczność. Mimo to i tak znów zakręciło zakręciło mi się w głowie, kiedy zobaczyłam co tak naprawdę widnieje na niebie.

Ten wybawicielski zielony blask okazał się być tak naprawdę wężem wypełzającym z ust ogromnej czaszki.

Wstałam, choć ledwie udało mi się utrzymać na nogach. Kilka kroków ode mnie zauważyłam swoją różdżkę leżącą na ziemi i od razu rzuciłam się w jej kierunku. Mój wzrok automatycznie powędrował w stronę lasu, a moje myśli powędrowały ku Harry'emu, którego tak bezmyślnie zostawiłam dziś samego. Na kempingu zapanował jeszcze większy haos, wywołany tym razem znakiem ukazanym na niebie. A ja nie zważając na żadne z otaczających mnie ludzi zaczęłam biec.

Dla Lily, Jamesa i ich syna. Biegłam ile sił w nogach, pomimo bólu, ponieważ zbyt dobrze znałam ten znak.

ReneeLaRue Widzisz? Dałam radę 😌

Living memories |Syriusz Black|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz