Pokrzyżowałeś mi plany.
Miałem już spać.
Męczy mnie to.Czemu ludzie mówią mi, co mam robić?
Czemu ludzie mówią mi, jak mam żyć?
Czemu ludzie mówią mi, że mam żyć!?***
—Dazai-san, jest Pan dziś wyjątkowo rozkojarzony.
Niestety, jednak chłopak został zignorowany przez swojego mentora.
—Oi, Dazai!
Teraz za to podskoczył aż na krześle. Jednak Kunikida to ma dar zdobywania atencji.
—Hm?
—Jesteś dziś strasznie nieobecny. Każdy ruch lub głos inny niż te należące do Atsushiego sprawiają, że aż podskakujesz. Boisz się czegoś?
—Oi oi, przesadzasz Kunikida-kuun. Zachowuję się normalni-
Akurat teraz zawibrowała komórka Dazaia. Przyniosła dość nie oczekiwany skutek, bo mężczyzna znowu podskoczył na krześle i pospiesznie zetknął na jej ekran, ale widząc powiadomienie mówiące o rozładowania baterii zrozumiał... że się bardzo wkopał.
—A jak to wytłumaczysz? Umówiłaś się z kimś na podwójne samobójstwo? Mam z tobą tam iść i odciągnąć tę biedną kobietę od tego pomysłu?
—Chciałbym, ale z nikim się nie umówiłem.— Jego wyraz twarzy minimalnie zmarkotniał, a oczy straciły tę jedną iskierkę tylko po to by zastąpić ją fałszywką.— Ale czy nie za dużo już o mnie? Wiedziałeś, że gdy o kogoś się za bardzo martwisz możesz zacząć zaniedbywać swoje obowiązki w pracy?— Znów uśmiechnął się w ten czarujący sposób, który tylko jedna osoba uważała za odrażający.
—Poważnie?
Atsushi stał z boku i obserwował jak rozmowa jego mentorów wraca na prawidłowe szyki. W głębi ducha odetchnął słysząc śmiech mentora i łamiący się długopis w akompaniamencie okrzyków Kunikidy.
Było to mniej więcej miesiąc po spotkaniu z Chuuyą, czekał, cały czas, ale tego felernego dnia zapomniał o czymś.
***
Strzał. Huk. Plask cieczy o beton. Upadek.
Wypluł krew zalegającą mu w ustach. Czuł jak jego powieki robią się coraz cięższe. Ponownie odczuł ból, tym razem zwielokrotniony, który rozrywał jego bok. W myślach przeklinał wspaniałomyślność demona. Kazałem mu nie celować w punkty witalne.
—Dazai-san!— Jeszcze dzieciaka mi tu brakowało. Proszę, tylko nie znwou.
Spojrzał na biegnącego chłopca kątem oka. Dwa cienie, czyli biegną do niego dwie osoby.
—Da- i- an- D- san!-— Ciemność. Coraz mniej docierało do niego ze świata, nie słyszał ciągłego nawoływania ucznia ani późniejszego alarmu pogotowia. Pozwolił powiekom osłonić swoje czekoladowe tęczówki. Na jego ustach wymalowany miał uśmiech, delikatny, ale pierwszy raz od dawna, szczery. Poczekam. Nagle coś tknęło go. Chuuya. Powiedział mu, że poczeka! Ale co on może zrobić? Ostatkiem sił zacisnął rękę w pięść w geście walki i wpadł w całkowity mrok.
***
Szedł dachem budynku w kierunku szpitala, tam miał znajdować się szef detektywów. Starał się przy tym wyładować swoje zdenerwowanie na budowlach, po których stompał. Jeden z pięciu po jakich do tej pory przeszedł zawalił się niemal całkowicie, a i tak to nie potrafiło pohamować jego złości.
Przyszła pora na przeskoczenie na szpital. Tu musiał jednak opanować i siebie, i swoją zdolność. W końcu muszą być w stanie wejść do tego budynku.
Przed wejściem już czekała bojówka, tylko jego brakowało. Zeskoczył pospiesznie dołączając do szajki. Skinął na nich aby podążyli za nim.
Wkroczył z dumnie uniesioną głową do budynku. Instynkt doprowadził go pod właściwe drzwi. Tam już czekali detektywi.
Dazai... Dazai... Gdzie Dazai?!
***
—... a Dazai Cię pokonał.
Dazai.
—Tyy-
W rudzielcu krew zabuzowała. Ten detektyw wiedział, że konkretnie taki komentarz zapiecze. Największe emocje u egzekutora nie zostały jednak wywołane samym faktem wspomnienia mu przegranej (choć przegrał z szatynem jedynie na automatach i w skuteczności rozwiązania zagadki, nie walce fizycznej), a usłyszeniem nazwiska szatyna. Szatyna, z którym od dwóch dni nie ma najmniejszego kontaktu. Szatyna, którego nie widział od przeszło miesiąca. Szatyna, który był samobójcą i nigdy nie wiadomo co sobie wymyśli. Miał poczekać na niego, tymczasem już od dwóch dni ignoruje jego wiadomości- mając swój telefon wyłączony.
Tak się zamyślił, że nawet nie wiedział kiedy zaczął lecieć na detektywa przed nim z wysokości, na oko, siedmiu pięter. Miał zamiar zostawić z oponenta jedynie mokrą plame. Gdzie jego plan zawiódł?
Ah, tak, w momencie, w którym oddał się swoim emocjom.
—Jesteś zbyt wielkim zagrożeniem by pozwolić Ci tu się bawić. To książka Poe. Jest tam tysiąc postaci. Naszym zadaniem jest zidentyfikować pięciuset morderców. Powodzenia, kapelutku.
I już za chwilę obaj mężczyźni zamienili się w złote wstęgi, które wniknęły na strony książki.
Zderzenie książki z ziemią było ostatnia oznaką, że do tych wydarzeń autentycznie doszło, było także największą atrakcją psów mafii z oddziału Chuuyi. Wszyscy wpatrywali się w strony książki, którymi od czasu do czasu bawił się wiary.
CZYTASZ
Obietnica || Soukoku
FanfictionCo gdyby Dazai nie porzucił Chuuyi po walce z Gildią? Czy dla dawnych partnerów zbrodni jest jeszcze szansa? I czym jest "obietnica"?