2. Pech mnie chyba prześladuje...

21 2 3
                                    

Gdy tylko obudziłam się, spojrzałam na zegarek.
7.00. Czyli jednak nie zaspałam. Musiałam wstać jak najwcześniej, żeby zdąrzyć pozwiedzać.
Usiadłam i przeciągnęłam się. Moje plecy nie były przyzwyczajone do spania na sprężynach, dlatego teraz wyrażały sprzeciw przed wstaniem. Po chwili jakoś mi się udało i podeszłam do mojej torby. Wyrzuciłam kilka ubrań z torby, aż wreszcie znalazłam jedną z moich ulubionych bluz. Wyjęłam jeszcze dżinsy i dość szybko się przebrałam. Chwyciłam niewielki plecak i wrzuciłam do niego kilka najbardziej przydatnych rzeczy.

Szybko zbiegłam po schodach, starając się nie spotkać nikogo po drodze. Rozejrzałam się, czy nie ma nikogo w kuchni i chwyciłam kromkę z dżemem z talerza na stole. Później wyszłam drzwiami wejściowymi, biorąc gryza kromki.

Jeszcze raz rozejrzałam się. Było dość wcześnie, a nie miałam pojęcia kiedy staruszkowie się budzą, jednak pewnie już to zrobili, skoro gotowe kanpaki stały na stole. Moim pierwszym celem było zwiedzenie stodoły i stadniny, ogólnie zapoznać się z placem, po którym teraz chodziło niewielkie stadko krów.

Wydaje mi się, że dziadkowie nie robili by mi problemu, jeśli weszłaby do stodoły czy stajni. Jednak nie chciałabym wchodzić z nimi w żadne interakcję, jeśli będzie się tak działo. Poszłam powoli placem prosto w stronę stodoły, żując kanapkę.

- Muuuu! - przez jedną z krów niedaleko mnie o mało nie dostałam zawału i podskoczyłam z usłyszenia muczenia w idealnej ciszy, co poskutkowało puszczeniem kanpaki. Na szczęście odskoczyłam w idealnym momencie, aby kromka nie wylądowała na moim bucie.

- Już się nie polubimy krowo... Marleno. - dodałam, patrząc na kromkę która oczywiście wylądowała dżemem do dołu, więc nie było co zbierać. Teraz przynajmniej będę wiedzieć jak nazywać mojego - w tamtej chwili - najgorszego wroga.

Zmrużyłam oczy i popatrzyłam na krowę, która patrzyła na mnie, machając powoli ogonem i przeżuwając kępkę trawy którą wyrwała przed chwilą z ziemi. Krowa była charakterystyczną, ponieważ jako jedyna była brązowo - biała w przeciwieństwie do reszty, które były czarno-białe, dlatego łatwo sobie ją zapamiętałam. Przez chwilę grałam z nią w kto pierwszy mrugnie jednak poddałam się po chwili, wnioskując że krowy chyba w ogóle nie mrugają. Cóż, następna jakoś szczególnie nieprzydatna informacja o krowach.

W końcu weszłam do mojego miejsca docelowego, nie spotykając po drodze żadnych więcej krów. Stodoła nie była mała, porośnięta bluszczem,ale zadbana. Drzwi budynku były otworzone na oścież, zapewne aby krowy mogły wyjść na zewnątrz, ponieważ było dość ciepło, jednak nie było też za gorąco. Było w sam raz.

Weszłam do budynku, który by praktycznie opustoszały. Krowy najwyraźniej wolały przebywać do dworze. Wszędzie walało się siano, nie mogło też zabraknąć kilku krowich placków.
W środku nie było niczego szczególnego. Wyszłam na zewnątrz, oglądając całą stodołę do okoła. Na jednej z bocznych ścian budynku była oparta drewniana drabina, która prowadziła na dach, więc dlaczego by nie skorzystać z okazji?

Wdrapałam się po szczeblach i usiadłam na progu dachu. Jak się okazało, było to niezłe miejsce do oglądania okolicy. Rozejrzałam się i jak się okazało plac na którym właśnie się znajdowałam sąsiadował z dwoma innymi z dwóch stron.
Obydwa place także przylegały do lasu.
Plac od prawej był prawie niewidoczny, bo większość widoku zasłaniał mi dom.
Drugi plac był za to idealnie widoczny i znajdował się za pastwiskiem dla koni. Na placu znajdował się niewielki dom. Obok domu stał zaś jakiś chłopak... Muszę przyznać, że był przystojny. Dość wysoki z ciemnymi włosami. Nie był widoczny cały, bo część zasłaniał płot pastwiska. Chłopak patrzał się teraz w moją stronę, a głupio by wyszło, jak by przyłapał mnie na lampieniu się na niego.

Czym szybciej weszłam z dachu, trochę speszona. Skarciłam się w myślach i udałam się w stronę stajni. Po drodze zauważyłam, że Marlena zajada się kromką z dżemem, która dalej leżała na ścieżce. Westchnęłam tylko pod nosem, bo zaczynało mi burczeć w brzuchu. Otworzyłam drzwi do stajni i weszłam do korytarza z kilkoma boksami. Wszystkie oprócz jednego były puste, najwyraźniej wszystkie konie były na wybiegu.

W jednym boksie był czarny ogier z białą łatką na pysku. Na małej tabliczce obok pisało Magnus.

- A więc nazywasz się Magnus? - zapytałam konia, nie oczekując odpowiedzi. Koń tylko zarżał jak by na potwierdzenie. Delikatnie pogłaskałam go ręką. Zdecydowałam , że później jeszcze do niego wrócę, ale na razie mam jeszcze trochę do zwiedzania.

Wyszłam ze stajni i rozejrzałam się. Dobiegało południe, a zostało mi jeszcze do zwiedzania miasto... Ale z drugiej strony las zaczynał kusić, aby właśnie to jego pierwszego zobaczyć.
Wróciłam do domu i zgarnęłam pozostałe kanapki do woreczka, który później wylądował w plecaku. Nie zauważona znowu wymknęłam się z domu i udałam się w stronę ścieżki prowadzącej do lasu.

Ścieżka była wąska, a drzewa w lesie były dość gęste, lecz w niektórych miejscach można było zobaczyć chmury. Nie było zbyt jasno, z racji na gałęzie przysłaniające część światła.
Powoli dreptałam ścieżką przez jakieś 30 min, dopóki w lesie nie zaczęło robić się ciemno. Spojrzałam do góry, a jak się okazało nade mną zaczęły zbierać się ciemne chmury. Nim zdarzyłam się zorientować zaczął padać deszcz, który po chwili zmienił się w niezłą ulewę.

Sięgnęłam po telefon, żeby zobaczyć na mapach, czy wrócić dość długo do domu, czy jakieś schronienie znajdzie się dalej.
No i pech mnie chyba prześladuje, bo zamiast ekranu blokady pojawiła się ikonka z pustą baterią, migająca na czerwono. Szlag.

Bez żadnego namysłu zdecydowałam że pójdę dalej przed siebie. Włosy mi już trochę zmokły, dlatego narzuciłam kaptur ma głowę i pobiegłam przed siebie. Co prawda plecak na plecach trochę przeszkadzał w szybkim biegu, tak samo jak to że co kilka chwil musiałam przeskakiwać błoto lub niewielkie kałuże.
Bluza nie dawała mi prawie żadnej obrony przed deszczem. Jako że był letni dzień, nie było bardzo zimno, lecz od przemoknięcia zaczęły przychodzić mnie ciarki.

Bo jakimś dziesięcio minutowym biegu, wybiegłam na niewielką polankę, na środku której stał niewielki domek. Był dość stary, wyglądał na opuszczony. Przez chwilę rozmyślałam poszukanie czegoś innego, jednak trzask piorunu nade mną pomógł mi szybciej podjąć decyzję.
Podbiegłam do lekko spróchniałych drzwi i szarpnęłam za klamkę. Za pierwszym razem się nie udało, jednak za drugim klamka ustąpiła z dziwnym dźwiękiem.

Zamrugałam kilka razy, żeby przyzwyczaić moje oczy do panującej tam ciemności.

- Nie tylko ja chodzę po lesie. - odezwał się głos, a ja właśnie prawie zeszłam na zawał, nie zdająć sobie sprawy, że ktoś znajdował się w pomieszczeniu.

" Co skrywa las...?" [ Zawieszone ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz