— Diane, no już! — zawołała Danielle. — Pośpiesz się! Pan Lavatier nie będzie zadowolony, jeśli się spóźnimy!
— Ale po co mam tam iść, ciociu... — jęknęła kobieta.
— Żeby wydał twoją książkę! Nie pozwolę, żebyś się zmarnowała!
Westchnęła męczeńsko i podążyła za ciotką do powozu. Wcisnęła się w kąt i zwiesiła smętnie głowę. Ciocia Danielle przez cała drogę opowiadała jej o tym, jak bardzo lubi pana Lavatiera i jaki z niego cudowny człowiek, ona jednak wyglądała tylko przez okno i myślała o tym, jak trudne ostatnimi czasy stawało się życie. Rodzice starzeli się coraz bardziej i przykro jej było na nich patrzeć, a reszcie rodzeństwa niezbyt się układało. W gruncie rzeczy ona wyszła chyba w życiu najlepiej z nich wszystkich, nawet mimo śmierci Janka oraz burzliwego związku z Friedrichem. Może jeszcze Robertowi i Lottie się układało, a Victor dopiero wchodził w dorosłe życie, ale reszta...
Otrząsnęła się. Nie powinna teraz myśleć o smutnych rzeczach, a skupić się na miłych aspektach życia. Ciocia Danielle poprawiała jej humor jak nikt od dawna. Jej radosny świergot o wydawcy i o tym, jakim był dżentelmenem, sprawiał, że na jej usta wkradał się uśmiech. Ciocia wcale nie sprawiała wrażenia kobiety, która w tym roku miała skończyć pięćdziesiąt sześć lat. Jej duch ani trochę się nie zestarzał.
Kiedy dotarły do siedziby wydawcy, Danielle ujęła siostrzenicę pod rękę i poprowadziła ją w kierunku biura pana Lavatiera. Wszyscy w korytarzu kłaniali się jej szeroko, na co Danielle odpowiadała im szerokim uśmiechem. Diane wcale się nie dziwiła ich uwielbieniu. Wszak Danielle była jedną z ich najbardziej dochodowych autorek. Diane zawsze podziwiała ciocię i jej ogromny sukces. Tak niewielu kobietom udawało się coś osiągnąć w tej dziedzinie...Już samo wydanie książki pod własnym nazwiskiem było ogromnym sukcesem. We Francji na szczęście się to zdarzało, bo w innych krajach już niekoniecznie...
— Będzie dobrze, nie bój się, słońce. — Danielle spojrzała na nią ciepło, na co Diane nieco się ośmieliła.
— Pan Lavatier prosi panie do siebie — rzekł mężczyzna, który przed nimi stanął, i otworzył im drzwi do biura swego pracodawcy.
Danielle weszła pierwsza, z wysoko uniesioną głową, Diane zaś podążyła za nią cicho, nieco skurczona, jakby się obawiała.
W środku ujrzały wielkie regały z niezliczonymi książkami, wszystkimi wydanymi u pana Lavatiera. Ich grzbiety mieniły się w blasku świec wszystkimi barwami tęczy. Pośrodku tej cudownej krainy stało wielkie biurko, przy którym zajmował miejsce ciemnowłosy mężczyzna w eleganckim ubraniu. Diane zdawało się, że może mieć on jakieś trzydzieści kilka lat. Kiedy ujrzał kobiety, wstał od biurka i podszedł do nich, po czym skłonił się dwornie. Diane uśmiechnęła się do niego łagodnie. Wyglądał bardzo sympatycznie.
— Dzień dobry paniom. — Ucałował najpierw dłoń Danielle, a potem Diane. — Bardzo się cieszę, że panie przyszły.
— Miło zastać pana w dobrym zdrowiu. A gdzie podziewa się pański ojciec? Chciałyśmy z nim pomówić.
— Zmarł, nie wiedziała pani? — zdumiał się młodzieniec.
— Nie... — Danielle śmiertelnie pobladła. — Kiedy to się stało?
Diane widziała, jak ciocia zaczyna się chwiać. Złapała ją szybko za ramię, by czasem nie upadła, i spojrzała ze smutkiem na młodzieńca. Nawet sobie nie wyobrażała, jak ogromny ból musiała mu sprawić strata ojca. Zapewne bolała go jeszcze bardziej niż ją śmierć Janka.
— Dwa tygodnie temu.
— Och, byłam wtedy w podróży i zapewne stąd nie dotarły do mnie wieści. Bardzo mi przykro. Pański ojciec był wspaniałym człowiekiem. To on jako jedyny uwierzył w to, że moje książki mogą osiągnąć sukces.
CZYTASZ
De Beaufortowie
Fiction HistoriqueTom III De La Roche'ów De Beaufortowie przeżyli już wiele rodzinnych tragedii i zawirowań w otaczającym ich wielkim świecie. Ostatnie lata przygniotły ciężarem nieszczęść kolejne pokolenie. Diane po tragicznej śmierci męża próbuje ułożyć swoje życie...