2

47 5 39
                                    

Nie minęło pół godziny, a do salonu niczym szarańcza wbiegli członkowie drużyny super bohaterów. Jako, że w większości młodzi ludzie są w miarę głośno, szczególnie w grupie, u Starka obudził się instynkt tacierzyński.
-Możecie się zamknąć!? -teatralny, głośny szept padł z ust Tonego, co wzbudziło zdziwienie u reszty osób w pomieszczeniu.
-Czemu mamy szeptać? -legenda głosi, że ktoś kiedyś nie odpowiedział szeptem na szept. Natasha jako ta odpowiedzialna w drużynie, zadała odpowiednie pytanie, odpowiednią głośnością.
-Mam ważnego gościa, który teraz śpi. -wskazujący palec, ubrudzony chrupkami skierował w stronę tymczasowego pokoju Meiry, a za palcem niczym kot za włóczką ruszyły głowy kolegów z pracy.
-Prezydent?
-Minister?
-Jakiś miliarder?
-Co wy gadacie, pewnie ta kardiochirurg co go operowała kilka lat temu.
-O czym ty gadasz Clint?
-No Stark miał usuwane jakiś tam odłamki co miał blisko serca, a wczoraj słyszałem, że ta laska co go kroiła miała mieć dzisiaj rozprawę.
-Aaa, to dlatego na mnie nakrzyczałeś wcześniej.
-Meira jest wykończona i śpi, dajcie jej spokój, a jak się obudzi to nie pytajcie o rozprawę. Jeszcze jedna ważna rzecz, zanim pójdziecie, robimy zakład kiedy się obudzi.
-Daje dychę, że na jutrzejszy obiad.
-Dobra Clint, dawaj kasę. Ktoś jeszcze?
-Obstawiam dwadzieścia na jutrzejszą kolację.
-Natasha widzę odważnie, przespać ponad dobę, już widzę te pieniądze u mnie, bo przegracie.
-Się zobaczy Stark, się zobaczy.
-Dobra ruda się tak nie wymądrzaj.
Kilka godzin minęło jak z bicza strzelił, a młoda kobieta wciąż spała.
Gdy większość drużyny już sobie spokojnie spała, a reszta już leżała w łóżku, głowa brunetki działała niczym symulator. Ta sama operacja i te same ruchy ręki odrywały się w jej głowie, raz za razem. Każde następne posunięcie było bardziej ostrożne niż poprzednie. Każde naczynko odwzorowane było z największą precyzją. W jej głowie każdy ruch miał sens, lecz gdyby ktoś popatrzył na nią śpiącą, zauważyłby delikatnie ruszanie dłońmi, to na prawo, to na lewo. Jej twarz wyglądała na zadziwiająco spokojną, ale bicie jej serca przyspieszało z każdą kolejną porażką, a opadało z każdym kolejnym startem i tak przez kilka kolejnych godzin.
Niezasłonięte poprzedniego dnia rolety wpuściły do pokoju niebieskookiej niechciane promienie słońca, dodatkowy pech sprawił, że okna w jej pokoju były akurat od strony wschodu. W innych okolicznościach, mogłaby być to scena z komedii romantycznej, obudzić się przez muskające twarz, ciepłe promienie słoneczne, przynoszące ze sobą nową nadzieję, a na stoliku obok stałoby ciepłe śniadanie, przygotowane przez przystojniaka, który sączy właśnie kawę wpatrując się w panoramę miasta. Jednak realia wyglądały inaczej. Kobieta z włosami odstającymi w każdą stronę, obudziła się, przez słońce, które chamsko pchało się jej do pokoju, jednocześnie szyderczo się śmiejąc z jej nieszczęścia, na stoliku nie było żadnego śniadania, chociaż jej brzuch wyraźnie domagał się pokarmu, a przez ostatnie zdarzenia świat wydawał się szary, a panorama miasta przytłaczjąca.
Najciszej jak tylko mogła, ogarnęła twarz, wzięła miętówkę i ukradła z szafy Pepper kolejny dresik, by po przebraniu móc  pożyczyć jedno z tańszych aut Starka.
Tak więc chwilę po początku wschodu słońca, młoda brunetka wsiadła do czarnej bestii i pędziła ulicami Nowego Yorku. Doskonale wiedziała gdzie jedzie, byłą tam wielokrotnie, jej przyjaciel po fachu często służył jej dobrą radą i uspokojeniem ducha.
-Strange! Kopę lat!
-Meira, nie powinnaś prowadzić w takim stanie.
-Wyluzuj jestem trzeźwa i czysta, nic nie brałam. Masz te swoje dobre jogurty? Pożrę chyba z tuzin.
-Chodź mam, zaraz ci wyciągnę, musisz umyć zęby, chuchnięciem mogłabyś powalić tyranozaura.
-Wzięłam miętówkę.
-Dobrze wiesz, że dużo nie dają, a na dodatek pewnie od doby nic nie jadłaś.

-Siadaj i masz – były chirurg podał jogurty do kolejnego byłego chirurga.
-Dzięki- dorosłe, wygłodniałe dziecko rzuciło się na kartoniki wypełnione słodko-kwaśną dobrocią.
-Jak się czujesz?
-Super- głos trzydziestodwulatki był mocno zniekształcony, przez buzię pełną półpłynnej pyszoty- Nie widzisz? Trzymam się.
-Widzę właśnie. Widzę to, jak próbujesz mi tutaj wmówić, że jest super. Pewnie zaraz mi powiesz, że wcale nie jesteś wściekła, smutna czy chociażby wyczerpana psychicznie, co?
-Nie jestem wściekła, smutna czy chociażby wyczerpana psychicznie, Strange. Dzięki za psychoanalizę, zawsze wiedziałam, że źle wybrałeś specjalizację.
-Oj no weź, wiesz, że mam rację. Po to tu jestem. Wiem też, że wolałabyś zadzwonić, żebym ci zrobił analizę, niż jechać tu z twojego apartamentu, cudzym samochodem.
-To samochód Tonego Starka, nocuję teraz u niego, bo obstawiam, że gdybym wróciła do mnie i Ivy to by mnie rozszarpali.
-Mhm, a teraz mów po co tu jesteś.
-A co, nie mogę po prostu przyjechać do przyjaciela i powyżerać mu pół zapasów? -obijając łyżeczką po pustym już pudełeczku unikała wzroku bruneta, doskonale znając jego wyraz twarzy.
-Tak, to w stylu Meiry Sharp.
-Oj no dobra, zrób swoje łubu dubu z głową i rękami i pomóż mi sprawdzić, czy zrobiłą coś źle i czy mogłam coś zrobić, żeby go nie zabić.
-Wiedziałem, ale dobra, zrobimy to.
-Super! Gdzie mam usiąść jak zrobisz czary mary?
-Nigdzie, odwożę cię do Starka i lecisz odpocząć.
-Jesteś niesprawiedliwy, nie mogę przestać o tym myśleć, całą noc o tym śniłam, aż bolą nie dłonie od ściskania mistycznego skalpela przez sen.
-Jedziemy i koniec.
-Nienawidzę cię, wiesz?
-Też cię kocham, bierz jogurty, tu masz torbę- mówiąc to wyjął z szuflady lnianą torbę z jakimiś logiem i wrzucił tam jedyne pożywienie brunetki od doby- idziemy, po drodze zgarniemy śniadanie dla tego całego Starka.
-Dobrze tato.
-Nie nazywaj mnie tak, jestem za młody na twojego ojca i dużo mądrzejszy od twojego prawdziwego.
Wybierając po drodze odpowiednie miejsce na śniadanie, w aucie panowała kompletna cisza. Nie była krępująca, była potrzebna i przyjemna. Wreszcie nadszedł ten czas, gdy czarny samochód dojechał pod kawiarnię, która w głodnych oczach brunetki świeciła majestatyczną aurą, pobudzającą jej ślinianki, do tego stopnia, że nieświadomie ślinka kapnęła na jej spodnie.
-Zamów dwadzieścia zestawów śniadaniowych, oddam ci później przelewem.
-Dwadzieścia? Ile ten Stark żre?
-Dwa dla mnie, reszta dla jego współpracowników.
-Mieszka z pracą? Dziwny człowiek.
-Ty też normalny nie jesteś, a teraz idź, zanim mi wszystko wykupią.

Gdy przyjaciel niebieskookiej opuścił samochód, wzrok brunetki przykuła maszyna z gazetami. Wyszła ostrożnie z samochodu i ostrożnie stawiała kroki w kierunku gazet, jakby miały ożyć i ją zaatakować. Wrzuciła drobne, które znalazła w schowku i kupiła gazetę. Ostrożnie chwytając za jej rogi, przeczytała tytuł głównego artykułu.
„Zabójczyni Senatora Jenkinsa ukarana. Meira Sharp pozbawiona zawodu i trzystu tysięcy dolarów. Rodzina pomściła zmarłego”
Z niedowierzaniem i furią wsiadła do samochodu i wyrwała strony niewinnej gazety i uprzednio zgniatając, rzuciła je na tylne siedzenia.

-Już jestem- wchodząc do samochodu Strange odłożył ciepłe śniadania na tylne siedzenia, więc nie umknęło jego uwadze zawalone w resztkach stron gazet, tylne siedzenie. Po przeczytaniu strzępka „Morderczyni” i „Meira Sharp” doskonale wiedział co się wydarzyło. Spojrzał na brunetkę, ale nie widział już uśmiechu, za którym chowała swój ból i żal, widział wyraz twarzy, będący pomieszaniem smutku i wściekłości, a po policzku spływała samotna łza, wzrok był ślepo utkwiony w punkt za oknem, widziany tylko przez jego przyjaciółkę- Hej, porozmawiaj ze mną.
Lecz kobieta odwróciła tylko głowę w stronę okna i założyła ze sobą ręce.
W drodze do wieży, Stephen ciągle zerkał na brunetkę i próbował wytłumaczyć jej, że to co piszą to tylko chwyt marketingowy, a prawda jest zupełnie inna. Lecz jego wysiłki były podobne do tłumaczenia fizyki kwantowej do kamienia, kobieta słyszała co mówi jej przyjaciel, ale jego głos wydawał odległy jakby pod wodą.
Gdy dojechali na garaż, niebieskooka wzięła tylko kluczyki ze stacyjki, reklamówki pełne styropianowych pudełek i lniana torbę pełną jogurtów. Rzuciła krótkie „pa” i zniknęła za drzwiami windy.
W windzie poćwiczyła do lustra uśmiech, by wejść do salonu z zupełnie innym podejściem i grą godną Hollywood. Gdyby tylko wiedziała, że J.A.R.V.I.S. poinformował Tonego o jej powrocie i pokazał obraz z windy.
Charakterystyczny dźwięk dzwoneczka zasygnalizował dojechanie na piętro i otwieranie drzwi. Wkroczyła skocznym krokiem i uśmiechem na ustach odkładając jogurty do lodówki, a śniadania na blat.
-Dzień doberek, przywiozłam wam wszystkim śniadanie. Jeszcze ciepłe- z entuzjazmem podała każdemu rękę i przedstawiła się życzliwie, a cała drużyna siedząca przy blacie na stołkach, patrzyła na nią w szoku.
-Bardzo miło z twojej strony- jedynie Pepper zdawała się nie być zdziwiona zaistniałą sytuacją.
-Oddawać mi waszą kasę frajerzy, wygrałem.
-Stark, jesteś bogaty, te drobne nic nie zmienią.
-Jakbym tak każdemu puszczał, bo to drobne to nie byłbym bogaty. A teraz dawaj łuczniku, lala o nazwisku Potts i rosyjski szpieg. Dawać, dawać, lubię zapach kasy o poranku.

Po sytym śniadaniu, zostały jeszcze dwie porcje, gdyż część z drużyny zjadła klika opakowań.
-Więc, Meira.
-Co chcesz Tony.
-Masz te pieniądze na odszkodowanie?
-Wiesz, że ja żartowałam wczoraj w samochodzie? Nie zapłacisz za mnie tego odszkodowania. Sama poniosę ten krzyż. Sprzedam samochód, biżuterię, książki i ubrania i pożyczę sto tysięcy od Ivy i jej rodziców.
-To ile masz?
-Sto pięćdziesiąt na teraz.
-Robimy imprezę.
-Nie wiem czy wiesz, co oznacza brak pieniędzy. Czytaj z ruchu moich ust- mówiąc to pomachała palcem przy swoich ustach i zaczęła powolnie mówić- Nie. Mam. Kasy.
-Teraz czytaj z moich. Robimy. Imprezę. Roku. Zaczynaj. Malować. Facjatę. I umyj te zęby.
-Po co ci ta impreza, a zresztą rób jak chcesz, mnie na niej nie będzie.
-Właśnie ty, będziesz gwiazdą wieczoru.
-O czym ty znowu bredzisz?
-Zrobimy licytację, a ty ładna jesteś to zaoferujesz siebie na cały dzień. Albo zaoferujesz jakieś korki dla córki jakiegoś bogacza, będzie dobrze. Ja mam plan, a moje plany są niezawodne, dlatego jestem geniuszem.
-Pod jednym warunkiem, nie sprzedajesz mojego ciała, tylko towarzystwo, bo aż się boję jak pomyślę, o tych bogaczach co myślą, że wszystko jest ich.
-Spokojnie jak wciąż nie umyjesz zębów, to zapłacą za towarzystwo, ty im dmuchniesz i spasują.
-Jezu, jesteś okropny.
-Wiem, wiem. A teraz leć się ogarnij i jedź z Pepper na zakupy.

Sharp ✰Bucky Barnes✰Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz