Umyłem twarz i przyglądałem się chwilę własnym oczom, nie mogąc się zdecydować, czy kolorem mej tęczówki jest szarzejący błękit, czy też stająca się coraz bardziej niebieską szarość. Po chwili zadumy wytarłem swe oblicze białym ręcznikiem i ubrałem jedynie biały podkoszulek, który wcześniej miałem na sobie. Otworzyłem trapezowy futerał, wyjąłem czarną klasyczną gitarę, w której to gryfie była schowana lufa wraz z tłokiem i blokiem gazowym, w pudle zaś łoże i korpus, a w samej piankowej wytłoczce futerału umieszczona była kolba, luneta i tłumik. Złożyłem mojego MCXa w całość i udałem się do pomieszczenia przeznaczonego na zbrojownie, gdzie powiesiłem go na ściance obok reszty broni. Zabrałem także kaburę montowaną na ramionach tak, że pistolet był pod lewą pachą. Do kabury powędrował Glock 19 generacji piątej, z wykonanym przeze mnie dość niedawno stipplingiem, z dołożonym poszerzeniem gniazda magazynka oraz kompensatorem odrzutu. Cofnąłem się na korytarz i gitarę powiesiłem na wieszaku po przeciwnej stronie od drzwi łazienki, po czym chwyciłem za telefon. Sprawdziłem apkę LHO, a w niej ukazał mi się piękny komunikat:
"Drogi XX0213F,
Dziękujemy za wykonanie zlecenia. Z radością informujemy, że twoje życie zostało przedłużone o: trzydzieści osiem dni.
Dochody:
- Zapłata za wykonanie zlecenia: 50 000R
- Dodatkowa nagroda za: czystość wykonania zlecenia: 1 200R
- Dodatkowa nagroda za: brak ofiar postronnych: 2 300R
- Dodatkowa nagroda za: szybką realizację zlecenia: 1500R
Straty:
- Opłata za zniszczenie mienia: 7500R
Łączny zysk: 47 500R (słownie: czterdzieści siedem tysięcy pięćset Renów)"Chwilę później pojawiła się mała chmurka na pasku powiadomień z aplikacji bankowej, a na niej informacja o przelewie przychodzącym od „Organizacji" o dokładnie tej samej sumie. Wszystko się zgadzało.
W końcu przyszedł czas na obiad. Stwierdziłem, że może po wypłacie trochę zaszaleję i zamiast zamawiania gotowego (choć zdrowego!) jedzenia jak zazwyczaj, sam wybiorę się do jakiejś drogiej restauracji osobiście. Tych wprawdzie nie znałem wiele, a raczej nie miałem okazji poznać ich ofert – co do samych lokacji miasto, mimo jego ogromu, powoli znałem jak własną kieszeń. Zacząłem szukać w aplikacji map jakichś ofert, gdzie będzie dobre jedzenie na podstawie opinii użytkowników, a w miarę szybko dojadę. Miałem w sumie ochotę na jakieś nietypowe jedzenie, owoce morza – jakieś krewetki, homar albo krab. Coś w ten deseń. Planowanie mojego posiłku przerwało mi jednak wibrowanie telefonu w ręce i biały ekran z napisem „Połączenie przychodzące: Nieznany numer", a pod tym czerwona i zielona słuchawka. Oczywiście odebrałem.
- Tu agent Organizacji, XX0213F? - zaczął mężczyzna o dość niskim głosie i wyjątkowo dobrej dykcji, brzmiący wręcz trochę jak nagrany wcześniej automat.
- Tak jest.
- Hej Daniel - odezwał się już bardziej żywym głosem. - Mam dla ciebie dodatkowy raport, jak zawsze.
- Dawaj.
- Policjanci znaleźli karabinek AR15, oraz dwie łuski. Śledczym udało się ustalić, iż obydwie pochodzą z tej samej broni zasilanej nabojem .300AAC BLK. Stopień zużycia gwintowania lufy, a właściwie jego brak, oraz rozcięcia przegródek w tłumiku dźwięku potwierdzały, że nie oddano więcej niż kilku strzałów - lufa była praktycznie nowa, a gumowe krążki w tłumiku ledwo co przebite. Także w magazynku brakowało dwóch nabojów. To wszystko dało praktycznie całkowitą pewność policji, iż mają narzędzie zbrodni, którym był ten karabin, z którego oddano śmiertelne strzały w Carlosa. Po zbadaniu odcisków palców pozostawionych na broni, magazynkach i nabojach rozrzuconych po pokoju znaleziono także szybko domniemanego zabójcę. Młody mężczyzna powiązany z mafią „Króla", który akurat około godziny dwunastej do dwunastej trzydzieści nie miał żadnego mocnego alibi. Policjanci pamiętający ciebie sprawdzili także, iż faktycznie w tamtej kamienicy był gość, który wystawił gitarę na sprzedaż w necie i ktoś około dwunastej ją zakupił. Rysopis zgadzał się z twoim opisem, więc upewnili się, że byłeś tam tylko po instrument. Monitoring hotelu, gdy udawałeś elektryka, akurat miał przerwę techniczną. Ładnie to zaplanowałeś, jesteś totalnie czysty.
- Dobrze to słyszeć - odrzekłem, po czym mój rozmówca rozłączył się, a połączenie zniknęło z historii telefonu.
Zaprawdę, wszystko dziś w południe poszło zgodnie z planem. W pewnym momencie myślałem już, iż będę musiał wysadzić piętro gdy VIP będzie w środku, zabijając przy tym wytatuowanego ciemnoskórego, mój cel i jego ochroniarzy, zapewne także pokojówkę, która by z nimi poszła pokazać pokój, ale mój spryt mnie nie zawiódł. Fakt, i tak obcięli mi trochę za zniszczenie kawałku hotelu, ale wciąż dostałem niezłą premię, plus zginął tylko cel. Nie miałem co narzekać.
Gdy już znalazłem interesującą mnie miejscówkę by coś zjeść, która miała mojego spragnionego homara w ofercie, a opinia na poziomie czterech koma siedem gwiazdek na pięć satysfakcjonowała mnie postanowiłem się tam wybrać. W sumie jedyną opinią na jedną gwiazdkę była od jakiegoś Strażnika, dla którego było tam za drogo. Typowe...
Przeszedłem do kwestii ubioru. Otworzyłem więc szklane drzwi od mojej garderoby i ze środkowej szafy zacząłem szukać czegoś wśród garniturów. Planowałem po obiedzie już nie wracać do domu, także trzeba byłoby ubrać coś jakoby wieczorową stylizację. Z tego też powodu wybór padł na garnitur ciemno-niebieski, trzyczęściowy oczywiście – kroje te były moimi ulubionymi. Oprócz świetnego wyglądu w mojej opinii, pozwalały na wciąż elegancki wygląd jeśli zdjęło się marynarkę, łatwiejsze ukrycie kamizelki kuloodpornej czy broni, zarówno palnej, jak i białej, a także dodawały zabawy, gdy rozbierała mnie kobieta po imprezie i musiała się męczyć z czterema dodatkowymi guzikami. Do tego założyłem niebieską maklerkę na spinki, te wybrałem złote z logiem LHO, z białym włoskim kołnierzykiem; granatowy, prawie czarny krawat zawiązany half-windsor'em, a całość zestawu uzupełniała spinka krawatowa, sygnet z czarnym kamieniem na małym palcu prawej ręki oraz dewizka przy kamizelce – wszystko ze złota.
Gdy już skończyłem się ubierać, poszedłem do łazienki załatwić ostatnie kwestie - poperfumować się i ułożyć włosy. Wszedłem do łazienki, poprawiłem krawat przyglądając się w lustrze, minąłem prysznic i trafiłem do szafek. Otworzyłem swoją i szukałem dogodnego zapachu, gdy nagle do pomieszczenia wpadła kobieta w czarnych, dolegających, skórzanych spodniach i szarej, pobrudzonej od krwi koszulce. Bordowy płyn ustrojowy pokrywał także jej duży naszyjnik w kształcie głowy ptaka na skórzanym, zdobionym rzemyku i jej tatuaże na rękach. Ciężko oddychając zaczęła szybko zmywać z przedramion maź, co było nieco syzyfową pracą, gdyż krew żwawymi strumykami spływała po ramionach na dopiero co umytą skórę. Widząc, że nic to nie daje, przemyła jeszcze raz dłonie i obmyła twarz. Podniosła głowę i spojrzała w lustro po czym spostrzegła mnie w odbiciu.
- Dzień dobry – rzuciłem nieco poirytowany wtargnięciem w dość nietypowej sytuacji.
- Hej Danny – powiedziała kobieta, po czym się uśmiechnęła i zaczęła oglądać swoje przedramiona, prawdopodobnie szukając na nich ran.
- Rozumiem, że krew nie twoja?
- Ile my się znamy? – odwróciła się w moją stronę i zadała pytanie unosząc jedną brew, popatrzyła na mnie chwilę i dodała – Chyba nie od wczoraj.
- Tylko się upewniam. Mógłbym się w spokoju ogarnąć przed wyjściem?
- Nie przeszkadzaj sobie – odparła zgięta w pół, zdejmując spodnie.
Odwróciłem się z powrotem do mojej szafki i znalazłem „1 Million", który powoli już się kończył. No nic, będzie trzeba wydać trochę renów i zaopatrzyć się w nowy flakonik. Zacząłem się także zastanawiać, czy nie ogolić przed wyjściem. Jako iż rano nie miałem na to czasu, a odkładałem to już od kilku dni przez planowanie akcji, to pojawił się u mnie prawie tygodniowy zarost. Stwierdziłem jednak, że nie mam zbytnio ochoty na zabawę z brzytwą i kremem będąc już w pełni ubranym w świeże ubrania - a krwi w łazience było dostatecznie dużo - tak więc pomysł na świeży wygląd spalił na panewce. Na szczęście był w miarę równy i nie wyglądałem jak menel.
Kierując się w stronę drzwi dużej łazienki, minąłem szklaną taflę oddzielającą prysznic od reszty pomieszczenia, a pod strumieniem wody zauważyłem nagie, wydziarane ciało Veroniki, odwrócone do mnie plecami, po których spływała całymi strumieniami rozrzedzona wodą krew. Jak widać umywalka nie dała rady, bo kobieta miała nie tylko pobrudzone twarz i ręce, ale całe włosy były przesiąknięte.
- Chcesz się dołączyć? – zaczęła, wciąż odwrócona plecami, słysząc prawdopodobnie moje kroki.
- Nieee, dzięki...
Opuściłem część mieszkalną, założyłem buty i udałem się do garażu, mijając po drodze krwawe odciski butów oraz powoli zasychające, bordowe krople krwii. Miałem tylko nadzieję, iż moja współlokatorka posprząta po sobie. To właśnie była cała Veronika – moja najdłużej żyjąca koleżanka z pracy. Przeżyła Natana, Jess i Stanga, na koncie ma już pewnie z pół setki zabójstw i to wszystko bronią białą. Do ręki pistoletu nie weźmie, ale rozwali ci czaszkę toporem ociekając przy tym seksapilem, będąc przyodziana w ciuchy mechanika. Wiem, to brzmi jak sztampowa bad-ass niunia z serialu o zombie. Ale wiesz o co chodzi. Nas traktowała jak rodzinę, jej największą słabością i siłą było przywiązanie. Zawsze ją za to krytykowałem, gdyż będąc w Organizacji prędzej czy później trzeba się wyzbyć tych emocji - jednak ostatecznie nie wiem już, czy to nie ja po prostu zazdrościłem jej, gdyż sam nigdy nie czułem przywiązania do nikogo. Z drugiej strony wiedziałem, iż w końcu będzie to dla niej zgubne. W głowie Łowcy Życia nie ma miejsca na empatię, bo inaczej tę głowę straci.
Teraz kolejny dylemat przede mną, bo jakie auto zabrać na ten wieczór? Do wyboru miałem moją półciężarówkę; niedawno kupioną, a już nieco porobioną grafitową E klasę 6.3 AMG; starego Dodge Challangera z późnych lat sześćdziesiątych oraz białego McLaren'a 720s w wersji Spider. Pogoda miała być dalej bardzo ładna, wieczór ciepły, więc w sumie brak dachu był kuszący, tak też wybór padł na brytyjski super-samochód. Wsiadłem do pojazdu, położyłem rękę na kierownicy i chwilę popatrzyłem na nią. Mój sygnet był już tak porysowany, że ze złota wyglądał na szczotkowany tombak. Ale wprawdzie był on ze mną od początku mojej kariery. Mimo zniszczenia, piękny grawer z literą V wciąż był dobrze widoczny. Odpaliłem silnik, a garaż przeniknął piękny ryk. Chwilę później opuściły się potężne, wzmacniane i kuloodporne kurtyny garażowe, przez które opuściłem budynek, a następnie minąłem wrota naszej kwatery. Restauracja była jakieś piętnaście minut stąd, kawałek za przedmieściem, także miałem co robić. No, może z trzydzieści minut jadąc przepisowo.
Po drodze myślałem nad moim życiem, a raczej nad jego sensem. O ile u zwykłych ludzi cel był prosty - robią wszystko, by wykarmić rodzinę, mieć gdzie spać i żyć, zapewnić dzieciom jakąś przyszłość. Muszą napędzać dalej System i spełniać jego założenia rozwoju ludzkości – u mnie było nieco inaczej, jednak w tym samym celu. Zabijanie często niewinnych ludzi z powodu przeludnienia, niewygodnych dla ustroju, bądź nawet z powodu prywatnych pobudek Organizacji. Ale czy to miało jakieś znaczenie dla mnie? Szczerze nie.
Przypomniałem sobie mój cel życia. Każdy przecież kiedyś umrze, bez znaczenia w którym momencie. By jedna osoba mogła rozpocząć życie, inna musi je zakończyć. Takie mamy czasy, System został zbudowany nie bez powodu w taki właśnie sposób - przecież inaczej wszystko by już dawno upadło. Gdyby była demokracja niszczylibyśmy planetę, dzieląc zasoby między mocarstwa, znów istniałby problem skrajnego głodu czy ubóstwa. Kontrolowanie, by System nigdy nie upadł, to było moje zadanie.
Moje myśli przerwał nagły ryk motoru, który właśnie obok mnie przejechał. Sądząc po ubraniu kierowcy i budowie maszyny, prawdopodobnie był to ktoś z jakiejś korporacji - to oni głównie wozili się takimi pojazdami, bo pozwalały szybko ominąć korki czy przedostać się ciasnymi alejkami. Ja natomiast zobaczyłem przed sobą duży ruch, także przeszedłem do slalomu pomiędzy autami, by jak najsprawniej przedrzeć się przez tłok. W końcu trafiłem na zjazd, który prowadził na ulicę, gdzie była wybrana przeze mnie restauracja.
Zaparkowałem auto na parkingu przed wejściem, który był równoległy do ulicy, gdzie lakier pięknie mienił się w deszczu popołudniowych promieni. Samochody przede mną czy za mną także nie były najgorsze – w końcu to przedmieścia. Miejsce bywania klasy wyższej. Rzadko zaglądałem tu prywatnie, zacząłem się czuć wręcz niepewnie. Wydawało mi się, jakby ludzie w środku obserowali każdy mój ruch przez witryny restauracji. Była pora obiadowa, tak więc gości w środku nie brakowało, ale moje odczucia były niesłuszne. Każdy zajmował się swoim towarzystwem i talerzem, mając mnie – losowego przechodnia – w głębokim poważaniu. Pomyślałem, że gdy wejdę, wszystkie spojrzenia powędrują w moją stronę, zdradzę się sposobem mowy czy poruszania się. Szklane drzwi rozsunęły się i wkroczyłem do lokalu. Moje nozdrza od razu wyłapały całą gamę zapachów, od woni wspaniale przygotowanego jedzenia, przez odświeżacz powietrza, aż do drogich perfum dam i ich mężczyzn. Cały czas czułem się jak wyrzutek, gdyż wiedziałem, że jedynce co mnie łączy z osobami tutaj, to ubiór i zasobność portfela. Nikt jednak nie zwracał na mnie uwagi i myśli te były wytworem jedynie mojej głowy.
– Dzien dobry, miał pan rezerwację? – myślenie przerwała mi niska blondynka o brązowych oczach, ubrana w firmową szarą spódniczkę, bluzkę z długim pufiastym rękawem oraz czarny fartuszek.
– Nie... nie rezerwowałem stolika – odparłem lekko zamyślony, wciąż rozglądając się po otoczeniu.
– Czeka pan na kogoś? Bez rezerwacji będzie ciężko o stolik dla większej ilości osób, na dwie osoby maksymalnie by coś było. Jeśli jest pan sam, to zaraz uda mi się coś znaleźć.
– Niestety, jestem tylko sam ze sobą – lekko się uśmiechnęłam, wracając już w pełni do rzeczywistości. Kobieta odwzajemniła uśmiech, spojrzała w tablet i po chwili odparła.
– Mhm... Dobrze – zaczęła patrząc się wciąż w ekran – proszę za mną.
Udałem się według polecenia za kelnerką, która pokazała mi wolne miejsce dla dwóch osób. Było one bardziej w głąb sali, gdzie gwar gości nie był tak drażniący. Gdy usiadłem, podała mi menu, po czym odeszła zająć się kolejnymi klientami.
Wybór dania nie zajął mi długo, ponieważ już przed wejściem do auta wiedziałem co chcę zjeść. Na liście szybko odnalazłem homara, w przeciwieństwie do cen, których w karcie zabrakło. Nie zdziwiło mnie to jednak, bowiem w wielu prestiżowych restauracjach w mieście można spotkać się z faktem, iż należność poznaje się dopiero przy rozliczaniu płatności. Nie do końca rozumiałem fenomen tego zjawiska, jednak miałem jedno sensowne wytłumaczenie - kupujący nie przejmuje się wydatkiem, a rozkoszuje jedzeniem. Przy płatności nikt jednak nie da się zaskoczyć wysokością rachunku, gdyż nawet zaporowe ceny nie robią na tutejszej klienteli wrażenia. Do dania należy wybrać także coś do picia, więc wybór padł na Piña coladę, idealną na to ciepłe popołudnie. Fakt, że byłem autem nie był żadną przeszkodą, bo policja nie zwracała po prostu uwagi na ludzi takich jak ja - a raczej, prezentujących się jak ja. Wszędzie tam, gdzie nie brakowało bogaczy, policja zwracała uwagę na biedotę; tam gdzie biedota zaś, na bogaczy. Wynikało to z prostej zasady - ktoś bez garnituru czy markowych ciuchów na przedmieściach prawdopodobnie był złodziejem, a ktoś za dobrze ubrany w "normalnej" dzielnicy prawdopodobnie kogoś okradł, bo skąd by to miał? Władze zajmowały się takimi ludźmi, oprócz innej masy zgłoszeń, także na kontrolę przeciętnego, niewyróżniającego się z tłumu obywatela, który nie wykazuje nieprzeciętnych zachowań – a przecież po jednym drinku nie będę jechać slalomem – nie było czasu. Nawet jeśli spotkałaby my rutynowa kontrola, to policja i tak przymyknęłaby oko na to. Brak prawka czy lekko wzięte, dopóki ktoś jechał wcześniej bez większego zarzutu, kończyło się puszczeniem wolno – przeciętni funkcjonariusze woleli nie ryzykować podpadnięcia jakiemuś prezesowi korporacji z powodu zatrzymania jego synalka po imprezie czy córki bez blankietu. Gorzej sprawa się miała, jak trafiło się na zespół SIG albo drony, jednak i na to miałem haka, konkretnie moją legitymację. Owa legitymacja LHO zezwalała mi na kilka przywilejów, w tym, między innymi, na prowadzenie aut pod wpływem substancji odurzających, jeśli styl mojej jazdy przez ostatnie pięć kilometrów nie zagrażał bezpieczeństwu innych uczestników ruchu.
Po złożeniu zamówienia zacząłem przeglądać wiadomości w telefonie. Znalazłem ciekawy artykuł o "awarii instalacji gazowej" w Hotelu Buffalo, w skutek którego miejsce miała eksplozja. Gości hotelu ewakuowano, jednak zginęła jedna osoba w skutek zranienia odłamkiem.
Oczywiście, że odłamkiem. Chociaż ja tam myślę, że pociskiem, ale co ja mogę wiedzieć. Przecież prasa cenzurowana przez władzę nie kłamie, prawda?
– Bardzo proszę i życzę smacznego – kelnerka podała mi danie główne. Drinka naturalnie dostałem już wcześniej, co mnie ratowało, bo usta schły mi jak na Saharze. Wziąłem się za jedzenie strawy, a w mojej jamie ustnej otworzyły się bramy niebios. Homar był wybornie przyrządzony.
W tym momencie spostrzegłem w lewej części sali, przy stoliku pod oknem, pomiędzy dwoma kobietami w pięknych sukienkach mężczyznę około pięćdziesiątki, dobrze zbudowanego, z mocnymi zakolami, które nieskutecznie próbował zakryć siwymi, średniej długości włosami. Ubrany był w szary garnitur i czarną koszulę bez krawata. Śmiał się wraz ze swoim męskim towarzystwem, a towarzyszące mu żona oraz kochanka chichotały mu do ucha. Gdy wznosili toast, nasze spojrzenia się spotkały. Od tamtego momentu mężczyzna co jakiś czas zerkał na mnie, a ja w miarę możliwości dyskretnie obserwowałem go zajmując się swoim posiłkiem.
Minęło pół godziny i towarzystwo zaczęło się zwijać, podczas gdy ja dopijałem drugiego drinka po skończonym posiłku – nie, wciąż nie grozi to slalomem w McLarenie. Znam swoje możliwości. Mężczyzna szepnął coś jednej z kobiet na ucho, a te, wraz z resztą opuściły lokal. Stając przed wejściem odpaliły sobie cygaretki, w tym samym czasie siwy facet, którego miałem na oku, podszedł do mojego stolika i oparł się na nim.
– Danny... Daniel White, dalej tak cię zwą, co? – mój wyraz twarzy szybko spoważniał. Kuźwa, facet wie kim jestem. – Spokojnie, nie wydam Cię. Odpowiadaj szczerze. Masz na mnie zlecenie?
– Nie. Jak się pan nazy...
– Daj spokój. Może i nie masz zlecenia, ale nie pogrywaj sobie. I tak dobrze wiesz, kim jestem – i niestety, przykrywka zdziwionego spalona – czyż nie?
– W jakiej sprawie przychodzisz, Goldline?
– Chcę, żebyś kogoś dla mnie załatwił. Odwdzięczę się lepiej, niż Organizacja...
– Zapomnij – uciąłem krótko – to wbrew regulaminowi. Pomyliły ci się osoby, nie jestem najemnikiem.
– Zabijasz za pieniądze. Co za różnica dla kogo?
– Płatne zabójstwo inne niż zlecenie to dla Organizacji zdrada. Stracę za to głowę. Powinieneś to wiedzieć zanim przyszedłeś, więc szukaj dalej.
– Nie szukam najemnika na zabójstwo, a kogoś, kto wykona robotę i d e a l n i e... – odparł spokojnie mężczyzna, akcentując wyraźnie ostatnie słowo.
– Powiedziałem już, odpadam – rozłożyłem ręce – nie dam rady.
– No cóż... – Goldline nachylił się bliżej mnie – jakbyś zmienił zdanie, wiesz gdzie mnie szukać – położył wizytówkę na stole i zrobił krok w kierunku wyjścia. Po chwili jednak stanął, odwrócił się i wytykając w moją stronę palec wskazujący lekko się uśmiechnął. – Pamiętaj, zostawiasz przyjaciela w potrzebie.
– Od kiedy się przyjaźnimy, hm? – odparłem nerwowo.
– Do zobaczenia, White. Nadchodzą duże zmiany – rzucił idąc w stronę wyjścia.
Pieprzony Goldline. Fakt, że spałem z jego kochanką nie usprawiedliwia tego, że może mi przeszkadzać w cieszeniu się drinkiem. Facet znany z tego, że jest znany. Wprawdzie nic wartościowego w życiu nigdy nie osiągnął ciężką pracą - nie jest udziałowcem ani prezesem żadnego korpo, na Łowcę nie ma jaj, na Strażnika zbyt słaby, a inną pracę zbyt inteligentny, by System go przydzielił. Za jego sukcesem stoi dobra pamięć, kontakty i umiejętności. Zaczynał jako drobny przemytnik, przerzucając wszystko co się opłaca przez granicę jako pośrednik. To, co się nie opłaca z resztą też – ale to już sam sprzedawał, bo wyjątkowo dobrze potrafił wcisnąć największy kit. Przez kilka lat przemycania dla innych wiedział kto, czego i skąd potrzebuje. Miał wiedzę większą niż służby, z czasem stał się niczym przestępcza książka adresowa - nic już nie szmuglował, nie działał w terenie, a za biurkiem, umawiał spotkania konkretnych ludzi. Wiedział kogo z kim powiązać, komu dać namiar i kogo gdzie odesłać, by klient był zadowolony. Z czasem podejmował także współprace z najróżniejszymi i coraz większymi korporacjami jako doradca handlowy: prezesi nie chcieli mieć krwi na swoich rękach i przemytu nielegalnych towarów zza granicy, także płacili Ericowi Goldline'owi by on zajął się ogarnięciem towaru. Ten natomiast dawał cynk sztabowi swoich ludzi, a następnie przy wykorzystaniu odpowiednich kontaktów tuszował wszystko tak, by przemyt wyglądał na w pełni legalną transakcję.
Pytaniem pozostaje tylko kwestia dlaczego zwraca się do mnie z taką prośbą, mając najlepszych płatnych zabójców w mieście na wyciągnięcie ręki.
CZYTASZ
ŁOWCY ŻYCIA - Projekt Newborn
Science FictionW świecie, w którym ludźmi nadzoruje System pewna grupa społeczna ma tylko jeden wybór - zabijać jedną w miesiącu osobę i żyć jak królowie lub samemu stracić głowę. Jednym z jej członków jest Daniel White, Łowca, który chce poznać swoją prawdziwa to...