∞ niewinna znajomość - vol. 3 ∞

126 9 4
                                    

Następny dzień zaczął się dość spokojnie. Ptaki za okiem ćwierkały, a zimne jodowane powietrze docierało do nozdrzy gości. Filip przeciągnął się w pościeli i z pomrukiem położył się dalej spać. Niestety jego plany szybko się posypały wraz z głośnym pukaniem w drzwi. Na początku przeszło mu przez myśl, iż jest to jakaś osoba z personelu, ale otwierając powłokę zauważył tego samego mężczyznę, który zaczepił go wczorajszego wieczoru na bankiecie. Tym razem nie miał na sobie bluzy, tylko schludny, różowy komplet dresowy, co nie zmieniało faktu, iż w ogóle nie wpasowywał się w kanony Marmuru.
— Mam nadzieję, że zamknąłeś wczoraj dobrze drzwi — uśmiechnął się zadziornie do niego i oparł się o framugę. Starszy chciał zignorować jego zaczepy i już miał trzasnąć drzwiami, ale nieznajomy sam wprosił się do środka.
— No, no... Ładnie tutaj ty masz — skomplementował wystrój wnętrza Grabowski, z którym można było się zgodzić. Wielkie białe łoże, dwie szafki i stolik z kwiatami naprzeciwko. Może i nie był jakimś ogrodnikiem, ale od razu rozpoznał, iż są to hibiskusy. 
— Przecież twój pokój wygląda dokładnie tak samo — odbił pałeczkę Szcześniak. 
— A skąd wiesz? Szpiegowałeś mnie? — zaśmiał się Kuba, przez co brunet jeszcze bardziej się zezłościł. 
— Pana prosimy już o opuszczenie lokalu — odparł bezuczuciowo, siłą wpychając tego dziwnego człowieka za drzwi. W tym momencie cieszył się, że wynaleziono coś tak banalnego, a tak genialnego jak klucze do drzwi. Teraz zamiast zamartwiać się samą osobą Grabowskiego przeszkadza mu tylko jego walenie w drzwi, które i tak najpewniej zaraz ucichnie. Przecież tylko idiota dobijał by się do drzwi dłużej niż pięć minut. Filip wyciągnął butelkę wina, które ukradł kiedyś z dołu. Przechowywał je na specjalną okazję. Całkowicie jak Napoleon przetrzymywał truciznę, która jednak po tak długim czasie nie działała tak jak wcześniej i Bonaparte co najwyżej się rozchorował. Wąsacz, nie pierdoląc się w tańcu, zażył łyk prosto z butelki z cichym westchnięciem. Tylko on, sam na sam w swoim azylu, popijając wino w akompaniamencie wiatru zza okna. Było idealnie, takie chwile to był miły kontrast od tych głośnych dni jakie spędzał w stolicy Polski. Od dawna myślał o przeprowadzce gdzieś gdzie jest cicho, najlepiej na wieś, a możliwość wyjechania do tego Hotelu miała być próbą „odizolowania się“ od życia w Warszawie. Teraz był już pewien, że jak najbardziej chcę wieść spokojne życie, samotnie w domku na wsi. To nie tak, że ludzie byli mu kompletnie niepotrzebni. On po prostu wolał przebywać w samotności.

taconafide ∞ niewinna znajomośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz