Był wrzesień a z pokrytego grubą warstwą ciemnych chmur nieba lało jak z cebra. Nie był to dobry dzień na rozpoczęcie roku szkolnego, ba można było powiedzieć, że w ogóle nie był to zbyt dobry dzień. Nawet Hogwart Ekspress zdawał się tym razem jechać o wiele wolniej niż zwykle, a kiedy w końcu udało mu się dotoczyć na stację Hosegmage rozpoczęła się tak straszna ulewna i wietrzna burza, że nikt z przybyłych uczniów nie miał na sobie no suchej nitki.
Nie znaczy to jednak, że nie dopisywały im wyśmienite humory, co to, to nie. Wielu z nich było tak zachwyconych rozpoczęciem nowego roku nauki w ich ukochanej szkole, że ubłocone szaty i kapiąca z włosów woda nie przyćmiewały ich ogromnej radości.
Jednak byli wśród nich też tacy, którzy niekoniecznie okazywali całemu światu swoje szczęście i podekscytowanie. Oraz w zupełnej ciszy i spokoju zmierzali w stronę zamku ciągnąć za sobą ciężkie kufry i klatki z sowami.
Wśród tego zgiełku wszystkich, oczywiście oprócz pierwszorocznych uczniów, przeciskała się pewna dziewczyna. Niezbyt wysoka, o bardzo szczupłej i drobnej postawie, z długimi czarnymi jak smoła, sięgającymi aż po pas włosami. Na ramionach miała zarzucony specjalny przeciwdeszczowy zielony płacz z kapturem, który sprawił, że jako jedyna z nielicznych wyglądała tego dnia nienagannie, jak by w ogólnie nie tknięta deszczowym załamaniem pogody. Szła kamienną ścieżką w stronę powozów, całkowicie zamyślona i odcięta od otaczającej ją rzeczywistości.
-Hej Marie! Marie zaczekaj!-do jej uszu dobiegło głośne wołanie.
Uczennica rozpoznając jego brzmienie zatrzymała się posłusznie, jednak nie odwróciła się za siebie.
-Pośpiesz się Eryku dziś nie mam na prawdę siły znosić twojego spóźnialstwa, pogoda jest gorsza od tej pod psem-i chodź barwa jej głosu była tak delikatna jak kwiat lotosu, mimo to była w nim jakaś powaga i ostrość, która sprawiała, że szesnastolatka była odbierana na o wiele bardziej dorosłą niżeli wskazywał na to jej wiek.
-Zimna i powściągliwa jak zawsze-zażartował chłopak stają ramię w ramię z szatynką-Co ci szkodzi zaczekać, przecież i tak nie mokniesz-zauważył trafnie delikatnie ciągnąć ją za rękaw płaszcza.
-Ale jestem przeraźliwie głodna-westchnęła wyszarpując spomiędzy jego palców śliski materiał-A chyba nie chcesz, żebym dokonała mordu i zadowoliła się tobą-uśmiechnęła się delikatnie, jednak czaiła się w nim ta nutka żartu, którą od razu podłapał jej towarzysz wybuchając głośnym śmiechem.
-Uwielbiam twój czarny humor, daję słowo-przysiągł i nadal kwicząc pod nosem otworzył przed nią drzwi powozu-Madame-pokłonił się lekko, na co dziewczyna łapiąc za końce szaty dygnęła z gracją.
-Merci Monsieur-odparła i przyjmując jego dłoń i pomoc wsiadła do pojazdu, gdzie dokładnie zaraz miejsce na przeciw jej zajął Eryk-Czekamy na coś, bądź kogoś?-spytała zdzwiona gdy inne powozy ruszyły już w drogę, a ich wciąż stał w tym samym miejscu i nie ruszył się ni o milimetr.
-Tom został dłużej w pociągu, wiesz jak to Prefekt-odpowiedział z typowym dla niego wiecznym uśmiechem.
Eryk Gold zawsze taki był, bardzo uśmiechnięty i pozytywnie nastawiony do życia, przez co wielu twierdziło, że niezbyt nadawał się do Slytherinu. Mimo to tam był i uczył się nawet dobrze, ponad przeciętnej uczniowskiej. Jak wiadomo swego czasu na jego reputację w szkolę głównie wpływał wysoki status społeczny i arystokratyczny ród z jakiego pochodził, lecz mimo to Eric nie zbyt lubił powoływać się na swoją rodzinę i wykorzystywać swoje wpływowe korzenie. Po prostu w trudnych sytuacjach uwielbiał radzić sobie sam, a pomagały mu w tym jego spryt i ambicje, które były dla niego o wiele ważniejsze niż jakiekolwiek puchary i nagrody.
-Och no jasne, Tom Riddle-mruknęła pod nosem szatynka i zatopiła rękę w ciemnych jak heban włosach.
Marianna nie przepadała za przyjacielem swojego najlepszego przyjaciela, o ile tych dwóch w ogóle mogło nazywać się przyjaciółmi. Riddle nigdy nie trzymał zbyt blisko siebie nikogo z zewnątrz. Należał raczej do tego typu zgorzchniałych miłośników samotności i nauki, którzy nigdy nie dawali sobie ni grama odpoczynku spędzając całe życie wśród książek i podręczników. Ślizgonka uważała, bo i ona była dumną podopieczną domu Węża, że Tom był dziwny, tajemniczy, mroczny i zimny, nie otwierał się na innych przez co przez całe to pięć lat udało jej się z nim porozmawiać może tylko z trzy, czy cztery razy.
-O zobacz już idzie-rozemocjonowany blondyn wskazał na idącą w ciemności i strugach deszczu postać-Hej Tom! Tutaj!-krzyczał wychylając się z powozu i machając energicznie.
Chwilę później w drzwiach powozu stanął on, cały przemoczony i ukryty pod wielkim czarnym kapturem płaszcza. Dopiero gdy nie poczuł ani jednej spadającej na jego ramiona kropli zsunął z głowy nakrycie i zimnym spojrzeniem brązowych tęczówek omiótł cały pojazd, analizując jego każdy detal.
-Tom Riddle we własnej osobie!-zawołał Eryk stając przed nim z otwartymi ramionami-Jakże miło cię widzieć-dodał i podał mu rękę.
-I ciebie Eryku, witaj przyjacielu-odparł szatyn ściskając jego dłoń-Panienko McGonagall-zwrócił się w stronę szesnastolatki, która na jego przywitanie tylko skinęła głową i nie podejmując konwersacji dała znak niewidzialnemu woźnicy by w końcu ruszyć w stronę zamku, a później utkwiła wzrok w rozmazanym przez burzę krajobrazie.
-Jak twoja przerwa letnia?-spytał Gold gdy drugi z Ślizgonów usiadł tuż obok niego.
Na to pytanie Tom spoważniał jeszcze bardziej, nie lubił mówić o tym jak spędzał czas poza murami Hogwartu, nie lubił też pytań o tak zwane ''wakacje", które nigdy nie były na niego dobrym okresem. Jednak mimo to udało mu się zachować kamienny wyraz twarzy i bez żadnego grymasu odparł spokojnie:
-Udało mi się odwiedzić rodzinne strony.
-Doprawdy?-zdziwił się zielonooki-Zawsze myślałem, że nie udało ci się dowiedzieć kim byli. No wiesz a raczej wywnioskowałem to z naszych rozmów-dodał po chwili zaciekawiony tematem.
-Mówiłem już ci, że moja matka była wysoce urodzoną czarownicą-warknął Riddle, już o wiele mniej przyjemnie niż poprzednio-Ojciec również był czystokrwisty, ale zmarł niedługo przed tym nim zdążyłem się z nim skontaktować. Z moich obserwacji wynika, że nawet nie wiedział o moim istnieniu-wyjaśnił bez emocji.
Jednak te słowa dziwnym trafem trafiły do Marie, która mimo niechęci do chłopaka wyrwała się ze swojej zadumy i może trochę zaczęła mu współczuć.
-To straszne, moje kondolencje-skomentowała ze szczerą skruchą, jednak ten nie odpowiedział i nawet na nią nie spojrzał.
-Teraz nie ma to już żadnego znaczenia, nie należy zamartwiać się tak mało istotnymi sprawami-odparł lekceważąco i poprawił spoczywający na lewej dłoni dość pokaźny pierścień.
Mariannie nie sposób było nie zawiesić na nim wzroku. Przedmiot ten wyglądał na bardzo drogi i stary, wykonany ze srebra z zielonym kamieniem pośrodku. Było w nim coś magicznego i wyjątkowego, coś co raczej nie powinno być własnością tak zwykłego szesnastolatka jakim był Tom.
-Ładny pierścień-powiedziała ciemnooka zmuszając się do uśmiechu.
Ślizgonowi jednak nie spodobał się jej komplement i posyłając jej pełne złości i zimna spojrzenie schował dłoń w kieszeni płaszcza, nie odzywając się do nikogo z pozostałych w powozie ani słowem.
To właśnie wtedy w głowie panny McGonagall pojawiła się myśl, że Riddle musi być na prawdę strasznym typem samotnika i z pewnością nie darzy jej żadną sympatią.
Zresztą ze wzajemnością.
CZYTASZ
Czyste Zło • Tom Riddle
FanfictionMarie nie rozumiała co widzieli w nim ci wszyscy ludzie. Nie odznaczał się przecież niczym specjalnym: zwykły pupilek nauczycieli, kujon i samotny ignorant całego świata. Takim właśnie go widziała. Jednak pewno dnia wszystko w co wierzyła na jego te...