Ledwo powstrzymał się przed podskoczeniem, gdy odgłos wypełnił mieszkanie. Zdezorientowany i zaniepokojony jeszcze raz zerknął za okno, ale mimo wszystko ruszył do drzwi wejściowych. Teraz na dworze panowała istna ulewa, coraz szybciej przechodząca w burzę. Może to jakaś gałąź? - pomyślał. Przeszedł przez przedpokój i z pewną obawą nacisnął klamkę. Od razu przywitało go przenikliwe zimno, przez co objął się ramionami, zaczynając się trząść. Nie chciał tam długo przebywać i pewnie już by wrócił do środka, gdyby jego wzroku nie przyciągnęła jedna niepasująca rzecz. Tuż obok drzwi leżało...pranie? Wyglądało jak sterta brudnych, postrzępionych i pomiętych ubrań. Jednak coś było nie tak, ponieważ lało jak z cebra, czarnowłosy miał nieco rozmyty widok, więc pochylił się nad rzekomym praniem i...Jezu, czy to jest krew?! - pomyślał przerażony.
W rzeczy samej, to była krew. Coś podkusiło go, by tego dotknąć, jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się ciepłe. Ale ciepło to wydawało się ubywać z każdą chwilą, równie szybko zorientował się, że to nie żadne pranie tylko człowiek. A dokładniej, dziecko. Małe dziecko, skatowane do tego stopnia, że z niezbyt daleka, do złudzenia przypominało brudne szmaty.
Niewiele myśląc, ostrożnie podniósł je i wziął w ramiona wnosząc do środka. Był świadomy, że powinien wezwać karetkę, ale patrząc na rany malca, wiedział, że nie zdążyliby mu pomóc. Do tego jeszcze ta pogoda, jechanie tu byłoby dosyć ryzykowne i czasochłonne.
Odruchowo położył je na pralce, ponieważ była duża, a łóżko za miękkie. Wciąż był w szoku, przez co jedyną w miarę spójną myślą była apteczka na dolnej szafce. Gorączkowo przeszukiwał półkę, wszystko wypadało mu z rąk, gdy wreszcie ją znalazł. Dłonie nadal się trzęsły i niewiele brakowało mu do paniki, jednak na pomoc przyszedł blat, w który przydzwonił podczas wstawania. - Cholera! - syknął, łapiąc się za obolałe miejsce. Ale w jakiś sposób ból ten wydawał się stymulować jego mózg i ciało, bo ręce zaraz na powrót znieruchomiały, a on się uspokoił. W końcu mógł racjonalnie myśleć.
Wrócił do dziecka. Przy rozkładaniu obok potrzebnych rzeczy - takich jak spirytus, gaza czy ewentualnie pęseta, gdyby trzeba było wyjąć jakiś drobny element - nastolatek miał okazję przyjrzeć się nieco bliżej. Był to mały chłopiec, na oko cztero-sześcio letni, ale nie potrafił tego dokładnie ocenić, nie to też było teraz najważniejsze. Maluch choć prawdopodobnie był nieprzytomny, wciąż ciężko oddychał, a pod oczami malowały się coraz wyraźniejsze cienie. Co było spowodowane utratą sporej ilości krwi, która na szczęście powoli zaczynała krzepnąć. W niektórych miejscach, szkarłatna ciecz jeszcze nie przestawała się sączył i to właśnie nimi pierwszymi, zajął się czarnowłosy.
Bardzo ostrożnie zdjął z niego coś, co wcześniej mogło być ciemnym golfem, jednak to co pod nim zobaczył, spowodowało u niego mdłości. Nie dlatego, że wyglądało paskudnie, ale z obrzydzenia do kogoś, kto mu to zrobił.
Cały tułów był pokryty różnymi liniami, z tych świeżych dalej wypływała krew, a resztą były liczne blizny. Oprócz tego w niektórych miejscach dopatrzył się siniaków i innych pomniejszych obrażeń. Żadna z tych ran nie była głęboka, ale ich ilość mogła poważnie osłabić nawet dorosłego, a przecież to dziecko! W zasadzie chłopak zastanawiał się, jakim cudem ono jeszcze żyje, okazało się to dla niego dużą motywacją, by je ocalić.
Wszystko było pokryte błotem, co mogło przerodzić się w zakażenie, więc nastolatek pośpiesznie wziął się za oczyszczenie tego co się dało. Następnie zatamował krwawienie gazą i owinął wokół niej bandaż.
Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że oddech malca nareszcie się wyrównał.
Hej, hej! Przybywam z kolejnym rozdziałem, poszło mi szybciej niż się spodziewałam. Zdobyłam też dziś plakat z Hunterem z 1999 i teraz wisi sobie na mojej szafie, a ja nie mogę się na niego napatrzeć.
Herbatka dobra rzecz, do następnego!
YOU ARE READING
Na pustej ulicy ||Killugon||
Fanfictionaktualizuję gdy mam wenę i czas - czyli na razie niezbyt często