IV

17 3 5
                                        


Biegł przez wąskie uliczki, kierując się w coraz to nowsze rozgałęzienia, aż do momentu, w którym się nie potknął. Wcześniejszy rozpęd sprawił, że przeturlał się kilka metrów. Przez chwilę trwał w bezruchu, by następnie z niemałym trudem się podnieść. Zaklął. To ciało było w opłakanym stanie i poruszanie się nim nie należało do łatwych czy przyjemnych. Chociaż w zasadzie określenie "to ciało", też nie było do końca właściwe.

Chłopiec dotknął jednego z obolałych miejsc na brzuchu, ale wyczuł materiał inny od jego ubrań. Owinięty był w bandaż, zamrugał. Chyba naprawdę mnie opatrzył - pomyślał. Kiedy obudził się w czyimś pokoju, w nieznanym domu, z nieznajomym tuż obok, jego automatyczną reakcją było stworzenie dystansu, zaatakowanie i jak najszybsze wybycie. Aż do teraz, nawet nie zastanawiał się nad sensem słów chłopaka, jednak nie powinien był go zobaczyć. Jasnowłosy zaczął iść przed siebie, ku najbliższemu zaułkowi. Znalazł tam dla siebie kryjówkę, pomiędzy dwiema skrzyniami, nakrytymi jakąś deską. Konstrukcja ta pozwoliła mu schronić się przed kroplami, powoli moczącymi usypany żwirem i małymi kamyczkami chodnik pod nim. Niebo pociemniało, a chłopiec skulił się w sobie, ukryty przed całym  światem, rozpoczął rozmyślania.

Nie pamiętał zbytnio poprzedniego dnia, wcześniejsze wydarzenia również wydawały mu się mgliste. Wiedział, że kiedy wróci do dawnej sprawności, będzie mógł kontynuować swoją tułaczkę. Na razie nie czuł się za dobrze, a ciało przestawało go słuchać, błagając o choćby chwilę wytchnienia, którą postanowił, że otrzyma. Powoli odpływał, gdy w jego głowie pojawiło się pewne pytanie, które potem nie mogło dać mu spokoju. 

Dlaczego tamten chłopak mi pomógł? 

Z tą myślą, jego wizja stała się czarna.


- Kill... - Powoli szurał nogami. - Kill. Ludzie nie są ci do niczego potrzebni. Dla nas...dla ciebie oni nie istnieją, zapamiętaj to -  Szedł. - Kill! Chodź do mamusi, chodź skarbie! - Przyśpieszył. - Braciszku...! Pobaw się ze mną...! - biegł. Biegł, biegł, biegł, biegł i biegł. Choć tak naprawdę uciekał. Od okropnych słów starszego rodzeństwa, od przerażająco słodkiego, piskliwego i fałszywego głosu matki. Po prostu od tej rodziny. - Braciszku! - Światło - uchylone drzwi. Racja, jego młodsza siostrzyczka, tylko dzięki niej wytrzymywał piekło jakim była jego egzystencja. Teraz biegł ku temu światłu, coraz szybciej i szybciej, jednak ono też nagle znikło. Dokładnie tak, jak siostra, w ciemnym pokoju bez wyjścia. A on zapadał się, aż w końcu dosięgły go łańcuchy przeznaczonego mu życia.

Po raz drugi tego dnia, obudził się. Wyrwany z kontynuacji koszmaru, który śnił mu się wczoraj w nocy i dzisiejszego poranka. Dyszał ciężko, próbując uspokoić bijące serce oraz otrząsnąć z przypomnienia strachu z dawnych lat. Po jakimś czasie udało mu się, zamknął oczy robiąc ostatni głęboki wydech, na końcu którego kichnął. Poczuł przebiegający wzdłuż kręgosłupa dreszcz, gdy po karku pociekł mu strumyczek wody. Najwyraźniej jego schronienie nie mogło już dłużej pełnić swojej roli. Wyczołgał się spod desek i idąc w losowym  kierunku, opuścił kryjówkę. Nie chcąc zwracać na siebie zbędnej uwagi przechodniów, poruszał się w zacienionych zakamarkach najobskurniejszych uliczek i szpar między budynkami tego miasta.

Najrozsądniejszą opcją było możliwie jak najbardziej oddalić się od skupisk ludzkich. Tak więc skierował się w górę drogi, ku obrzeżom, licząc na większą szansę znalezienia schronienia, jak jakaś szopa czy inne opuszczone miejsce. Pałętał się tak już od dobrych kilku godzin, słońce zaczęło zachodzić, a deszcz nie przestawał lać. Niestety chyba przecenił swoje aktualne możliwości, ponieważ teraz telepał się jak nienormalny, a w gardle panowała susza. Było mu zimno, w zatokach czuł gorąc, a w uszach szum, głowa niemiłosiernie bolała. Przeklinał się za to wszystko, aż nie zorientował się, gdzie właściwie jest. Znajdował się w tym samym miejscu co wczoraj, pozwolił nogom go tu doprowadzić idąc częściowo na oślep. Było coraz gorzej, coraz słabszy, właściwie ledwo się poruszał, wiatr pomiatał nim jak chciał, ale mimo to wykonał te parę ostatnich kroków, zanim upadł na pustej ulicy.




Hej, hej! Wczoraj nie było rozdziału, bo nie najlepiej się czułam. Dzisiaj i tak jadę na ibupromie, a gardło wciąż niezbyt chce współpracować. Chciałabym za to, życzyć wszystkim wszystkiego najlepszego z okazji dnia dziecka! Do następnego!

Na pustej ulicy ||Killugon||Where stories live. Discover now