See you again (Sabezra)

128 10 5
                                    


*Włączcie piosenkę załączoną na górze dla lepszego klimatu*

Dzisiaj wszystko miało się skończyć. Lothal miało zostać uwolnione.

Ezra widział wiele możliwości tego dnia, ale wiedział, że tylko jedna może się spełnić.

Czuł się dziwnie. Po raz pierwszy znał przyszłość i chociaż sam tego nie chciał, to był pewien, że droga którą obrał, to jedyna słuszna droga. Droga, która doprowadzi ich do zwycięstwa.

Nie bał się o siebie, a spokój, który go otaczał, był aż przytłaczający.

Od czasu do czasu spoglądał na swoją załogę. Moc nie pokazała mu dokładnie, kto wróci z tej walki żywy, wiedział jedynie, że jeśli wybierze ścieżkę, straty będą możliwie najmniejsze, chociaż nadal nie zerowe.

Spojrzał na Sabine, krzątającą się w ich namiocie. Jej blastery i bomby były już od dawna spakowane, ale ona znowu upewniała się, czy tak napewno jest.

- Co? - zapytała z irytacją, gdy zdała sobie sprawę, że Ezra wpatruje się w nią od kilku minut.

- Wybacz - odpowiedział ze skruchą i spuścił głowę.

Sabine westchnęła i usiadła koło niego. Była tak zdenerwowana tym, co miało nadejść, że nie panowała nad tym, co mówi i robi.

Ezra podniósł głowę, jednak zamiast skierować wzrok na nią, spojrzał na widok przedostający się od wejścia do namiotu.

- Widziałem cię wczoraj wieczorem. Oglądałaś zachód słońca- oznajmił po krótkiej chwili milczenia.

- Tak - oznajmiła. Czuła ogromną potrzebę powiedzenia czegoś jeszcze. Coś jakby kazało jej to zrobił, bo później może nie być okazji. - Zachody i wschody słońca na Lothal są wyjątkowo piękne.

-Chodzi o barwy? - zapytał, chociaż oboje wiedzieli, że chłopak nie wie nic o sztuce.

- W pewnym sensie - odpowiedziała, a Ezra odwrócił ku niej wzrok. - Wiesz, na Krownest lub na Mandalorze wschody i zachody słońca wyglądają.... inaczej. Niby wszędzie wyglądają podobnie, ale jednak zawsze się czymś różnią.  Przypominają mi trochę o tym gdzie już byliśmy i co przeszliśmy.

- Chyba rozumiem - odpowiedział po chwili i uśmiechnął się niepewnie. - Mam nadzieję, że będziesz miała jeszcze wiele okazji do oglądania ich, i znajdziesz miejsce, gdzie będą tak piękne, że będziesz potrafiła je nazwać swoim domem.

Sabine kiwnęła głową, ale nie odezwała się już ani słowem. Przetwarzał jego słowa, próbując dokładnie je zapamiętać. Nie spodziewała się usłyszeć od niego czegoś takiego, ale podobało jej się to. Spojrzała jeszcze raz na Ezrę i razem obserwowali, jak wstaje nowy dzień.

Let the light guide your way, yeah
Hold every memory as you go
And every road you take
Will always lead you home,
home

~~~

Młoda Mandalorianka wpatrywała się sama w przepiękny zachód słońca. Jeden z najpiękniejszych, jaki kiedykolwiek widziała.
Planeta nareszcie była wolna. Mogła się cieszyć widokiem i wdychać czyste powietrze, które nie było już zatruwane przez dym pochodzący od palących się traw.

Można by rzec, że było perfekcyjnie.

Jednak wśród tej całej perfekcji musiał być jakiś mankament.

I był.

Ludzie świętowali, a Sabine Wren była pogrążona w żałobie.

Kiedy niekompletna załoga Ducha i reszta przyjaciół wyjechała pomagać Rebelii, ona oglądała zachód słońca na Lothal i próbując powstrzymać łzy, ściskała miecz świetlny należący do pewnego niebieskookiego Jedi.

Niedługo nadejdzie noc. Noc, którą znowu spędzi na pragnieniu snu, który i tak nie przyjdzie i błaganiu mocy, żeby następny wschód słońca mogła obejrzeć razem z nim u boku. Wiedziała, że to nie nastąpi tak szybko, ale gdzieś głęboko w sercu była pewna, że ta chwila jeszcze kiedyś nadejdzie.

Że zobaczą się znowu.

It's been a long day without you, my friend
And I'll tell you all about it when I see you again
We've come a long way from where we began
Oh, I'll tell you all about it when I see you again
When I see you again

What's in my heart || one-shotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz