W mieszkaniu panowało przyjemne ciepło, tak odmienne od temperatury na zewnątrz. Trzęsąc się z zimna skierowałam się do swojego pokoju, dając z siebie wszystko, by być jak najciszej i nie obudzić pewnie śpiącej już mamy. Starałam się jak najmniej rozglądać. Wszystko w tym miejscu przypomniało mi tatę, co tak bardzo bolało. Póki co nie miałam ani siły, ani samozaparcia by się mierzyć z tak dotkliwą stratą.
Miałam jednak mimo to w głowie cały czas słowa Bang Chana, którego swoją drogą imię zdawało mi się znajome. Z resztą jak cała jego osoba. Jednak w tamtym momencie byłam zbyt zmęczona i otępiała, by mieć w ogóle ochotę na głębszą kontemplację tego dziwnego odczucia. Moim jedynym pragnieniem aktualnie było moje łóżko i ciepły kocyk. No może jeszcze w pakiecie paczka chusteczek.
Po drodze przebrałam się w łazience w zostawioną na pralce piżamę i osuszyłam ręcznikiem włosy na ile byłam w stanie.
Jak najciszej weszłam do mojego pokoju, a zamykając drzwi oparłam o nie głowę. Chłód od nich bijący wydawał mi się swego rodzaju ukojeniem, jakby miał on pochłonąć wszystkie smutki jakie siedziały w moich myślach.
-Hyemi.- podskoczyłam przestraszona i raptownie odwróciłam się w stronę głosu, który już sam w sobie mnie rozemocjonował jeszcze bardziej niż byłam do tej pory. Na moim łóżku siedział Jongin.
Przyłożyłam rękę do klatki piersiowej, czując jakby moje serce miało z niej wyskoczyć. Widząc wyraz twarzy brata szybko ruszyłam w jego stronę, by wziąć go w objęcia.
Takiego rozdzierającego bólu w jego oczach chyba jeszcze nigdy nie widziałam. Gdy tak w nie chwilę spoglądałam zaczęły mi przypominać bezdenne otchłanie, które byłyby w stanie wessać moją duszę, gdyby tylko chciały.
To wrażenie było tak silne, że czym prędzej odwróciłam swój wzrok, i wtulając się w niego najmocniej jak potrafiłam, co natychmiastowo przyniosło mi ulgę. Jego ramiona były miejscem, gdzie czułam się po prostu bezpiecznie.
On sam był osobą, przy której czułam się najlepiej. Nie musiałam niczego przed nim udawać, bo po prostu on mnie znał na wylot.
Czasami miałam wrażenie, że on był jakby częścią mnie. Jakby moje istnienie było nierozerwalnie połączone z tym jego, właściwie to bardzo prawdopodobne, iż właśnie tak było.
Nie mogę określić jak długo płakaliśmy w swoich ramiona, jednak to było tak bardzo oczyszczające, że czas nie miał już żadnego znaczenia. Trwaliśmy w tej pozycji, dopóki łzy na naszych policzkach nie zaschły, a ręce nie zaczęły drętwieć. Chwilę jeszcze patrzyliśmy się na siebie, jakby tocząc niemą rozmowę. Bez zbędnych słów położyliśmy się obok siebie na łóżku patrząc tępo w przestrzeń.
Nie potrzebowaliśmy słów by rozumieć siebie nawzajem. Nigdy nie potrzebowaliśmy. Jakimś dziwnym sposobem po prostu wiedzieliśmy co nawzajem czujemy, jakby istniało niewidzialne łącze między naszymi umysłami.
Między innymi z tego powodu tak bardzo ceniłam sobie naszą relację, bo znaliśmy się jak nikt inny i najzwyczajniej w świecie wiedzieliśmy co siedzi nam w głowach.
Wiele osób szokowaliśmy swoją zażyłością - kompletnie nie wpasowywaliśmy się w stereotyp relacji między rodzeństwem. Kai nie był tylko moim bratem, ale moim przyjacielem, pocieszycielem, a nawet skłoniłabym się do określenia go moja bratnią duszą.
Z lekkiego otępienia wyrwał mnie Jongin, który położył swoją głowę na moim brzuchu. Było to jego swego rodzaju nawykiem - gdy było mu źle, potrzebował bliskości drugiego człowieka znacznie bardziej niżby wymagałaby tego przeciętna osoba. Westchnęłam ciężko i przeczesałam włosy milczącego chłopaka.
CZYTASZ
I don't want to acknowledge/ Bang Chan
Fanfiction"Ludzie smutni, nie lubią płakać sami." - Nie jesteś sama, nigdy nie byłaś sama i nigdy nie będziesz sama. Wiesz dlaczego? Bo przyciągasz do siebie ludzi jak magnes. - Tylko niekoniecznie tych dobrych.