Rozdział II

11.2K 458 69
                                    

Margherita

Decyzja zapadła. Wracam do Polski. Przynajmniej do porodu tam zostanę. Mój tato bardzo się ucieszył, że będzie miał mnie przy sobie, a niebawem również wnuka. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, kupiłam bilet w jedną stronę i poprosiłam siostrę Marco, by miała na oku mój dom. Nie miałam odwagi powiedzieć rodzinie, że w klinice twierdzą, iż ojcem mojego maleństwa jest obcy człowiek. Jak już maluszek się urodzi, wtedy zrobię badania, by mieć pewność. A teraz muszę zapewnić sobie jak najwięcej spokoju, dlatego wyjazd do mojego rodzinnego domu to najlepszy pomysł, jaki mógł przyjść mi do głowy.

Po wejściu do samolotu szybko zajęłam wskazane miejsce. Usiadłam wygodnie i zamknęłam oczy. Nie lubię latać, a chwila skupienia na własnym oddechu, pomaga mi się uspokoić. Zdarzenia ostatnich tygodni wyczerpały mnie psychicznie. Choroba Marco, odbierała mi go na raty. Wydawać by się mogło, że miałam czas, aby się przygotować na jego ostateczne odejście. Otóż uczucie wszechogarniającego smutku z jakim walczę od dnia pogrzebu zamieszkało chyba już na zawsze w moim sercu. Kochaliśmy się. Nasze uczucie zrodziło się z długoletniej przyjaźni. Miłość przychodziła małymi krokami, ale jak już przyszła, to rozgościła się w naszym życiu na całego. Tak strasznie za nim tęsknię. Za jego spojrzeniem, za jego szeptem, za jego dotykiem, za jego zapachem. Boleśnie tęsknię za nim całym. Obawiam się, że obecna sytuacja jest odpowiedzią na moje głupie myśli. Dziecko, które we mnie rośnie, możliwe, że będzie mogło poznać swojego ojca. Tylko, że to obcy człowiek dla nas obojga. I właśnie dlatego teraz siedzimy w tym samolocie i uciekamy. Tak. Do czasu porodu, kiedy będzie można wykonać badania genetyczne, które, mam nadzieję, pozwolą wykluczyć ojcostwo tego mężczyzny, postanowiłam się ukryć. Czy to możliwe, że los tak okrutnie ze mnie zadrwił. Odebrał mi Marco, a teraz chce odebrać mi nasze dziecko. To nie możliwe. Nie godzę się na to. Nie chcę tego mężczyzny w moim życiu. Nawet, jeśli to biologiczny ojciec mojego syna. Nagle otulił mnie zapach piżma i cytrusów. Od razu przywołałam obraz mężczyzny, na którego wpadłam w klinice. Ten mężczyzna był tak obezwładniający, że nawet teraz czuję woń jego perfum. Drogi, męski piżmowo-cytrusowy zapach. Z jego ciałem łączy się wyjątkowo zmysłowo. Do rzeczywistości przywołuje mnie niski, męski szept:

- Wakacje beze mnie, to nienajlepszy pomysł.

Oddech ugrzązł w moich płucach. Nie miałam odwagi, by otworzyć oczy. Tak długo, jak moje powieki były zamknięte, mogłam wierzyć, że to urojenia mojego zbolałego i umęczonego umysłu. Ciepła męska dłoń nakryła moją, zaplata nasze palce i unosi, by złożyć pocałunek na każdym paliczku.

- Nie denerwuj się, proszę. W twoim stanie to nie jest wskazane.

Otwieram oczy i spoglądam na mężczyznę, który jest ostatnim człowiekiem, jakiego spodziewałabym się tu spotkać.

- Pan tutaj? – pytam, nie ukrywając zdziwienia.

- Uciekasz? – pyta spokojnie, choć jestem pewna, że ten spokój jest wysoce naciągany.- Nic na tej wyspie nie dzieje się bez mojej wiedzy – dodaje.

- Nie rozumiem. – wyszeptałam i wyswobodziłam dłoń, bo jego dotyk zdawał się mnie parzyć.

- Ach, gdzie moje maniery. – mężczyzna uśmiecha się do mnie tak, że ciepło rozlewa się po całym moim ciele. – Giovanni Di Carlo. Jestem ojcem – wskazuje dłonią na mój brzuch – tego dziecka.

Moje serce zerwało się do galopu. Kiedy usłyszałam to nazwisko, szybko połączyłam fakty. Teraz rozumiem, dlaczego jego twarz wydawała mi się znajoma. Każdy mieszkaniec Sycylii zna to nazwisko. Prasa i telewizja rozpływają się na jego temat. Oficjalnie to biznesmen i wielki filantrop. Jednak rzeczywistość jest zgoła inna. Giovanni Di Carlo to syn człowieka, który trzęsie całym podziemiem. Kasyna, narkotyki, broń, kluby nocne i chyba tylko sam diabeł wie, co jeszcze.

- To nie dzieje się naprawdę – tę myśl wypowiedziałam głośno, próbując przy tym wyrównać oddech. – Jeśli to żart, to wyjątkowo okrutny.

- Pobladła pani. Mam wezwać lekarza? Mężczyzna natychmiast nachylił się nade mną z nieukrywaną troską.

Wyciągnęłam przed siebie obie dłonie w geście protestu.

- Proszę się do mnie nie zbliżać – wysyczałam.

Niechętnie odsunął się ode mnie. Jego źrenice rozszerzyły się, także moja reakcja raczej mu się nie spodobała. Lekceważąc protesty, podniósł mnie z fotela i przycisnął do siebie. Chyba byłam w szoku, bo przestałam reagować. 

NOWE ŻYCIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz