IV

965 95 141
                                    

      [w mediach macie playliste, która towarzyszyła mi przez większość pisania]

      Czas stanął w miejscu. Wszystko ucichło. Wyłączył się ze świata zewnętrznego, był głuchy na wszystko co działo się wokół niego. Nie wiedział, która godzina, a nawet jaki jest dzień tygodnia. Granica między dniem a nocą była coraz bardziej niewyraźna. Wszystko zbiło się z jedną szarą masę, w której samotnie egzystował nie dopuszczając do siebie nikogo, oprócz własnych, mrocznych i wypełnionymi przerażeniem myśli. Coraz trudniej przychodziło mu postawić choć najmniejszy krok, nie potrafił samodzielnie wstać z łóżka, a jego spojrzenie było puste, nie zawierało w sobie nic oprócz martwoty jego własnej egzystencji i uczuć. Był jak chorągiewka na wietrze, szedł tam gdzie poprowadzą go najbliżsi. Sam już nic nie potrafił. Jedynie siedzieć na skraju łóżka i patrząc się przed siebie płakać głucho. Wtedy przypominał sobie wszystko. Że nie mógł zrobić czegoś więcej, kochać bardziej. Pomóc mu, gdyż był jedynym lekarstwem na to co go spotkało. Nienawidził siebie, że nie wiedział, że nie zapytał. Nigdy nawet nie chciał go winić za to że nie powiedział mu prawdy. Nawet o tym nie pomyślał. Całą winę wziął na swoje obolałe barki. Ciężar tej winy przytłaczał go, z każdym dniem coraz bardziej. Skończył jako apatyczny, wrak człowieka. Plastikowa lalka przypominająca istotę ludzką. Nie posiadał już nic. Celu, marzeń, chęci do wstania kolejnego dnia, a nawet uczuć czy duszy. Na wszystko wzruszał ramionami i odchrząkiwał półsłówkami. A jego obraz przed oczami, wciąż nie pozwalał przestać mu płakać. Tylko wtedy okazywało się, że odczuwa cokolwiek. Bolało. Mocniej od jakiegokolwiek uderzenia, mogli go biczować, odcinać kolejne kończyny - wątpił czy w ogóle zająknie się. Każdy uważał, że byłoby to dla niego wybawieniem zakończenie tej męczarni i pozwolenie aby rozłożył ręce i odleciał.

***

         Tydzień, w którym wszystko dobiegło końca. Był wtorek a on każdy wieczór spędzał przy nim. Uśmiechając się do bladolicego, który nieprzytomny leżał na szpitalnym łóżku. Od kilku dni się nie wybudził, został w stanie błogiego snu, na którego brak wiecznie narzekał. A to ataki, a to źle spał, czy nadmiar kofeiny w krwiobiegu był tego ostateczną przyczyną. Zawsze znajdował sensowne wyjaśnienie na swoje problemy z zasypianiem. Jedynie, gdy pijany spał w objęciach Shelrocka na kanapie w jego salonie. Jego sen nie był nigdy tak dobry jak wtedy. Utulony kochaną osobą, odurzony alkoholem zasnął jak dziecko do puki nie został obudzony przez granatowookiego. Jego strach w oczach kiedy, Liam siedział na skraju jego łóżka wspominając dobry czas regeneracji, a ten zwinięty w kłębek chował się w kącie własnego pokoju. Było to komiczne, jakby ten dziecinnej urody blondynek, miał mu coś zrobić. Fakt, później zrobił dużo, za dużo, lecz o tym sam wolał nie mówić. Chciał, żeby i tym razem rubinowoki podnosił się z materaca i ocierając zaspane powieki spojrzał na niego jak wtedy.

Palcami dotykał wewnętrznej części jego dłoni, która bezwładnie leżała wzdłuż jego ciała. Liam nigdy nie lubił gdy go tam dotykał. Łaskotało go i mimo przyjemnego uczucia, czuł się nie dobrze i odskakiwał, gdy tylko został choć delikatnie tam muśnięty. Teraz tego nie zrobi. Nawet nie wymierzy karcącego spojrzenia w stronę towarzysza. Serce licealisty krajało się z żalu. On nie mógł nic zrobić.

- Liam... - wyszeptał kładąc policzek na metalowej krawędzi szpitalnego łóżka. Nieprzyjemne zimno przeszyło nerwy w jego ciele wywołując gęsią skórkę, na całej długości rąk i nóg - w końcu z tego wyjdziesz, wiesz? Jesteś Liam, to ty kaszlesz płatkami kwiatów. Wiesz co, może kiedyś zrobię z nich jakiś bukiet, co? Ale to by było głupie! Wiem, że nie chcesz patrzeć na kwiaty. Zawsze musiałem chować tego jednego kwiatka mojej mamy, który stał u mnie w pokoju, bo czułeś się nie swojo. Myślisz, że dlaczego nawet teraz tego nie robię? Bo nie chcę, aby pierwszą rzeczą jaką zobaczysz po obudzeniu się były te parszywe kwiaty - zaśmiał się przez napływające łzy - wiem, powiedziałbyś, po co płaczesz, nie bądź taki ckliwy nic mi nie jest - prześmiewczo zacytował słowa ukochanego - martwię się i tęsknie. Po prostu - podniósł głowę z metalowego oparcia. Spojrzał jeszcze na moment na twarz blondwłosego, myśląc że jak w filmach nagle obudzi się po jego monologu. Wciąż nie wzruszony trwał na swoim miejscu, a ciszę trwającą między nimi wypełniał odgłos maszyn monitorujących jego parametry życiowe.

Zanim odjedziesz [Sherliam; school AU]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz