☽ Epilog ☾

1.6K 84 15
                                    

Wąska strużka światła wlała się do pogrążonego w mroku pokoju gdy uchylił drzwi. Strażnik strzegący królewskich komnat bezgłośnie zamknął je za nim. Falujące za oknem drzewa, oświetlone trupio bladą księżycową poświatą, rzucały na posadzkę poruszające się jak żywe stworzenia cienie. Przelewały się, pełzały i wiły niczym morskie stwory, niczym węże. Wzdrygnął się. Wyobraźnia płatała mu dziś figle. Przesunął dłonią po policzku i w szarawym świetle dostrzegł na niej ciemny ślad szminki jakiejś elfki. Na koszuli wciąż czuł woń jej perfum. Pachniała kwiatami i czymś jeszcze. Czymś znajomym, bliskim, powinien wiedzieć co to. Nie mógł się skoncentrować, wypite wino mąciło mu umysł i rozpraszało myśli. Mimo, że dobrze widział w ciemności, prześlizgując się przez kolejne pomieszczenia, wolną ręką wiódł po gładkim, chłodnym drewnie boazerii na ścianie. Nie chciał ryzykować, że po ciemku na coś wpadnie, narobi hałasu i ją obudzi. W garderobie przystanął na chwilę i przytrzymując się oparcia krzesła zdjął buty, po czym cicho odłożył je na ziemię. Na blacie toaletki zostawił koronę, szlachetne kamienie błysnęły, niczym obserwujące każdy jego ruch czerwone oczy, wytrzeszczone i pozbawione powiek. Potrząsnął głową, by pozbyć się tej wizji. Wyjęte z uszu kolczyki i sygnety zsunięte ze smukłych palców z brzęknięciem wylądowały nieopodal. Na dłoni pozostał mu jedynie pierścień z rubinem. Potarł go półświadomie, a następnie bezgłośnie skierował się do drzwi i wślizgnął się do sypialni.

Nad łóżkiem pochylała się czarna postać. Zamarł w bezruchu i zamrugał, by pozbyć się niechcianych widziadeł. Sylwetka, była jednak tak samo prawdziwa, jak stłamszona pościel po jednej stronie łoża i wybrzuszony, śpiący nieruchomo kształt po drugiej. Rozejrzał się po pokoju i dostrzegł uchylone, dotychczas dobrze ukryte w ścianie przejście. Jego ogon przeciął powietrze jak bat. Zlustrował pomieszczenie szukając... czego? Czegoś, czegokolwiek. Byle było ostre. Kątem oka dostrzegł ruch i błysk wypolerowanego ostrza pojawiającego się w rękach zabójcy. Jego własna dłoń namacała inny chłodny kształt na komodzie przy drzwiach. Płynnym ruchem zgarnął sztylet z blatu i w następnej chwili był już przy intruzie. Jednym ramieniem złapał go od tyłu za gardło, a tamten, zaskoczony, wydał z siebie nieokreślony charkot. Nie jestem mordercą, wyszeptał do ucha niedoszłego zabójcy i wbił klingę Jude pomiędzy jego żebra.

trylogia Okrutny książę - dalsze losyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz