Rosyjski eksperyment „parawan"

54 11 24
                                    

Rosja, Syberia. Rok 1945. Styczeń.

Do białej sali oświetlonej przez dwa reflektory, wszedł mocno zbudowany mężczyzna, pchający wózek szpitalny, na którym siedział blady jegomość z przechyloną lekko na bok głową. Dopiero po przyjrzeniu się dokładniej, można było zauważyć lekko już zardzewiałe, przytwierdzone do wózka metalowe półkola, które więziły w sobie nadgarstki anonima.

Mężczyzna definitywnie nie wyglądał dobrze. Jego włosy w kolorze brudnego blondu były przetłuszczone i posklejane. Cera była ziemista i przepełniona zmarszczkami, nie trzeba było jej dotykać, by zauważyć, że jest ona szorstka niczym papier ścierny. Ubrany był w długą tunikę, która przesiąknięta była potem i przywierała do jego lepkiego, brudnego ciała. Smród, który roztaczał się wokół jegomościa, był niedowytrzymania. Pachniał on gorzej niż pełne alkoholików i ich fekaliów ciemne zaułki, niż zdziwiłby nikogo fakt, gdyby od razu po zobaczeniu go ktoś zwymiotował.

Barczysty mężczyzna wyszedł, zostawiając anonima sam na sam z siedzącym naprzeciw doktorem. Był on dosłownym przeciwieństwem swojego zwierzątka. W zasadzie w ogóle nie pasował on do otaczającego go, pełnego brudu miejsca. Jego jasnobrązowe włosy tkwiły starannie rozczesane na głowie, a na dłoniach widniały materiałowe, skórzane rękawiczki. Kasztanowymi oczami studiował on swój nowy obiekt badań i z czystym zadowoleniem delektował się widokiem jego nędznego ciała.

Doktor podszedł do stolika, skrobiąc coś na kartce, po czym chwycił metalowy kubeł z wodą. Całą jego zawartość wylał na mężczyznę, który natychmiastowo się obudził. Rozejrzał się wzrokiem pełnym przerażenia po pomieszczeniu.

— Spokojnie, będziesz miał jeszcze wiele dni, by przestudiować każdy znajdujący się tutaj kafelek z osobna. — odpowiedział doktor, wlepiając wzrok w zaropiałe oczy pacjenta. Pełne dzikiego przerażenia, lecz nadal posiadające w sobie coś ludzkiego. On to wyrwie z korzeniami.

— Czy mogę wiedzieć, gdzie ja jestem? — wybełkotał mężczyzna, cały dygocząc. Miał tylko wyjechać do pracy, gdzie zarobi duże pieniądze. Nawet nie wiedział, w co się pakuje. Ogromne długi musiały zostać spłacone, a nagła oferta od nieznajomego wydawała się prezentem od samego Boga. Szkoda tylko, że trafił na Lucyfera.

To jest nieistotne i tak już nigdy nie ujrzysz światła dziennego. Witaj w miejscu gorszym niż piekło. Będziesz błagał mnie na kolanach, bym skończył twoją nędzną egzystencję. Zostaniesz moją zabawką. — odparł obojętnie mężczyzna, przechadzając się po średniego rozmiaru pomieszczeniu. — Na twoim miejscu już planowałbym, jak możesz dokonać tutaj samobójstwa.

   Mężczyzna powoli odwrócił głowę w stronę doktora. Chwilę patrzył na niego w bezruchu, po czym zaczął cicho rechotać. Nie był to zwykły śmiech, tylko coś na kształt stłumionego pijackiego chichotu.

— Niezły żart, nie powiem. Serio mnie nabraliście. — odpowiedział z uśmiechem, którym próbował przekonać sobie, że wszystko jest już dobrze, a on zaraz obudzi się z tego ekscentrycznego koszmaru.

— Proszę zachować te liczny mnogie dla siebie. Potraktuj ten pokój jako osobne państwo, gdzie, choć mówimy po rosyjsku, nie jesteśmy pod wpływem Stalina. Tutaj rządze ja, a ty musisz się temu podporządkować, jasne? — odparł z przymrużonymi oczyma, lekko podnosząc kąciki ust.

   Jedyne co było słychać w pomieszczeniu, to ciche brzęczenie wydawane przez stare lampy, okalające mężczyznę  śnieżnobiałą poświatą oraz jego głośne przełknięcie śliny. W tym momencie uświadomił sobie, że właśnie przegrał życie, mleko się rozlało, kart zostały rozdane. Szach — mat. Król upada.

Rosyjski eksperyment „parawan"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz