Przejeżdżaliśmy przez Trima - de, czyli jeden z Garnizonów Imperium mojego ojca. Widziałem z mojego konia jak wioska umiera od środka. Widziałem Staruszki na polu które pomagały dziecku nosić zmarłe ciało, zapewne własnego ojca. Widziałem jak to jedenastoletnie dziewczynki napierały na palec trochę błota, po czym malowały sobie pod powiekami tak aby wyglądało to jakby był to jakiś kosmetyk dla nich. Widziałem Starców podchodzących do naszych koni z błaganiem o pomoc, chciałem zejść i pomóc, ale czas mnie gonił, wojna. Niektórzy obserwowali mnie żelaznym wzrokiem, zapewne z myślą ,, Jak by tu go zabić ? ". Widziałem jak żołnierze gwałcili kobiety, na ulicy, jednak nie mogłem znieść tego widoku, i odwracałem się w pewnym momencie. Słyszałem tyko głosy krzyczącej kobiety ,,Pomóżcie mi, odczep się ode mnie'', a to wszystko z płaczem. Nikt nie podszedł do żołnierzy i nie starał się pomóc kobiecie, po prostu została pozbawiona jakiejkolwiek pomocy, została sama...
=
Po kolejnych dwóch tygodniach przejeżdżaliśmy przez Sers'e, czyli dawny ośrodek kopalny krasnoludów. Kiedyś to miasto podobno kwitło Targami, a także złotymi figurami. Z książki wynikało że było to miasto złota, i także słynęło z złotych rzeźb rozsyłanych na całe wśród krainy. Jednak książka nic nie mówiła o tym jak teraz wygląda miasto, a była to wielka zmiana. U podnóża gór były wyrzeźbione wielkie wejścia które były wejściami do całego ośrodka kopalnego, złota i innych ród kopalnych między innymi do tego co zależało najbardziej ojcu, żelaza. Teraz widziałem tylko zrujnowane kolumny które już nie podtrzymywały kopalni jak dawniej, a same kopalnie były zawalone gruzem. Między górami stało niegdyś okazałe miasto, które szczyciło architektów, tych co budowali wiele lat przed nami, a także zachęcało do nowych rozwiązań budowlanych, takich jak kopuła. Teraz to nawet nie wiadomo czasem gdzie jest wejście a gdzie okno w domu mieszkalnym a kopuły już nie było. Można było zauważyć nawet unoszący się dym po bitwie. Był to nowy nabytek terytorialny ojczulka, nowa granica od południa. Przejeżdżając przez miasto nie widziałem żadnej żywej duszy. Miasto duchów rodem największych koszmarów to właśnie teraz była Sersa.
Gdzieś na przedmieściach miasta budował się garnizon. Wjeżdżając do niego widziałem jak żołnierze kładli deski na stelaż aby budować mury z resztek miasta. W obozie było pełno żołnierzy, wyglądali jakby mieli pełno zajęć, jedni nosili ciała, jedni gotowali zupę, z zapachu wynikało że był to jakiś gulasz. Przed namiotami stali gwardziści strzegący wejścia do nich, a inni natomiast strzegli niewolników w klatkach. Przypatrzyłem się niewolnikom, i zauważyłem że są jakby, zmarli. Leżeli jedni na drugim z wycieńczenia, głodu i odwodnienia. Zapewne można dodać też z powodu tortur i wyciągania informacji na temat wroga, ale to jak dla mnie było naturalne.
Nasz konwój zatrzymał się w samym środku garnizonu. Z konia zszedł jedynie generał Lidbertain.
-Zatrzymujemy się tu na noc, rozumiecie, wy dwaj znajdźcie namiot dla chłopca. - Powiedział Dowódca do jakiś dwóch żołnierzy wskazując na nich. Odwrócił się i pognał dalej pieszo do jakiegoś namiotu. Przechyliłem się do przodu, po czym zszedłem z konia na ziemie, a raczej błoto. Niestety pomimo zapewnień że będzie to porządny garnizon graniczny na głównym trakcie to i tak nikt nie próbował się tego mokradła pozbyć. Może zrobią brukowaną drogę, nie wiem, bo jak na razie ubrudziłem sobie już spodnie. Między mną stanęli dwoje wojów i zaprowadziło mnie do jakiegoś granatowego namiotu. Gdy wszedłem do niego, żołnierze zostawili mnie w namiocie z innymi wyszkolonymi, tym razem z jakimiś co mieli przerwę, i siedzieli sobie na swoich łóżkach rozmawiając sobie, jednak nie widziałem żadnego uzbrojenia przy nich. Ale gdy ja wszedłem pod jurtę, cała trójka, bo tyle ich było zamilkła. Zaczęli mnie mierzyć wzrokiem, od dołu do góry. Jeden bardzo muskularny i przyzwoity żołnierz siedzący przede mną. A cała reszta, czyli dwójka była mniej umięśniona i wyglądali na mniej kumatych niż ten pierwszy. Mężczyzna który siedział przede mną wstał nagle i zrobił się nieco wyższy niż się spodziewałem. Stanął pół metra przede mną. Wyglądał trochę groźnie, ale mnie nie wystraszył. Zapytał.
- Ktoś ty za jeden ? - Machnął czubkiem podbródka w moją stronę. Założył też ręce na siebie, przez co teraz dopiero zauważyłem jego mięśnie, a był bardzo muskularny. Teraz poczułem lekkie zagrożenie z jego strony. Ale i tak odpowiedziałem.
- Raymond. - Powiedziałem z wzrokiem wbitym w mężczyznę. Graliśmy w pewien sposób kto dłużej nie mrugnie. Nie dawałem poznać po sobie że się boje, to by mnie zdyskwalifikowało w ich oczach. Wpatrywał się jeszcze przez chwilę, krótką chwilę. Machał głową w dół i górę do póki nie zapytał się o kolejna rzecz.
- Tego Morgana ? - Roześmiałem się pod nosem trochę, ale zaraz po tym znów spoważniałem znów rażąc go wzrokiem.
- Tak, tego Morgana. - Nie chciałem się przyznawać do rodziny ale aby wyjść na twardszego odpowiedziałem mu. Gdy to usłyszał rozweselił się. Podniósł ręce i powiedział z uśmiechem na twarzy.
- Jak dobrze widzieć kogoś z rodziny... - I w tym momencie mina jego zbladła - ...mojego wroga. - I przeniósł swoje zło wrogie spojrzenie na mnie. - Twój ojciec odebrał nam ziemie i zabił prawię całą naszą populacje krasnoludzką. Jesteśmy przez twojego ojczulka na wymarciu. - Faktycznie, teraz dopiero zauważyłem że pomimo to że jest mocno umięśniony, jest mniejszy niż przeciętny człowiek, ale nadal dosyć wysoki. Jednak czegoś mu brakowało jako krasnolud. - Jak to wyjaśnisz, miał jakiś powód. Chcę nam odebrać ojczyznę, chcę zabrać naszą duchowość i zmienić nas w jakieś bezmózgie marionetki które są posłuszne swojemu kukiełko mistrzowi. Aby odebrać naszą ojczyznę w sercach, obciął nam brody, i wcielił nas do gildii budowniczych. - To było to, nie mieli brody. Odrośnie im i tak, prędzej czy później. - Rozkazali rozbudować kopalnie na rzecz nowego lepszego garnizonu. - Zrobił wdech i wydech kłaniając swą głowę w dół. - Zapewne później będziemy tworzyć nowe kopalnie na miejscach starych. - Krasnolud niespodziewanie się rozpłakał. Nie wiedziałem że krasnoludy umieją płakać. W literaturze opisywano ich jako mężnych wojów, a tu ukazała mi się jakaś ciamajda która nawet nie umie wytrzymać że brodę mu odcięli. Podeszła do niego dwójka krasnoludów która wcześniej siedziała na swoich łóżkach polowych.
Zastanawiałem się teraz skąd mają oni łóżka polowe, skoro są w sumie tu z podboju ojca. Zdawało mi się że powinni siedzieć w klatce. Ojciec nigdy by nie był tak łaskawy jak w tym momencie. Co go skusiło aby dać im łóżko polowe. Na wojnie z Ednland'em potrzebują namiotów i łóżek polowych, bo jest ich tam brak. Z tego powodu niektórzy śpią już w błocie. Coś tu nie gra i nie łączy się w spójną całość.
Patrzyłem jak krasnolud płakał przez te chwilę. Tamtejsza dwójka pocieszała go mówiąc coś w stylu ,,spokojna głowa, jak wojna się skończy, wróci wszystko do normy''. Niestety będzie wtedy tylko gorzej, o ile dożyją końca wojny, bo i teraz niewolnicy harują śmiercionośne dużo. Mój wzrok patrzył na całą trójkę aż w końcu się zebrałem w sobie, powiedziałem przerywając mu jęki i szlochy.
- Bardzo przykro mi jest, ale ja tego nie ustanowiłem. To nie moja wina. - Chciałem na początku się wytłumaczyć chociaż trochę, ale przerwano mi.
- Cicho siedź ! - Powiedział do mnie przez lecące mu łzy na policzkach. On płakał, to rzadkie spotkać płaczącego krasnoluda któremu lecą łzy, ŁZY! To porównywalne do rzadkich kruszców. Po chwili kolejnych jęków dokończył mówić co ponownie zaczął. - Zabili mi żonę , I dzieci. Miałbym wnuki już, rozumiesz. Gdyby nie twój ojciec wkroczył to wszystko było by tak cudownie. A tak to teraz nie mam już w sumie nic. Zabrali naszą osobowość, zabrali nam ojczyznę i co najgorsze zabili nasze rodziny!!!
- Chcę wam pomóc. - Widocznie nie chciał pomocy, bo znów nie pozwolił dokończyć mojej myśli. A chciałem im pomóc wydostać się stąd.
- Cicho siedź !! - Krzyknął. Naprawdę chciałem im pomóc, ale aby im to przekazać to musiałem dojść do głosu.
- Uwolnimy waszych braci i... - Przerwał mi tym razem w połowie zdania, i to trzeci raz.
- Mówiłem coś !!! - Poddałem się. Nie było sensu już dalej ciągnąć rozmowy. Krasnolud nie mogąc wytrzymać napięcia w głębi siebie założył dłonie na swoją twarz, aby otrzeć łzy. Zwróciłem się w drugą stronę i wyszedłem z namiotu. Poczułem świeże powietrze, nie to co w tym namiocie, tam pachniało rozterką życiową. Zrobiłem niemalże tylko trzy kroki do przodu a gwardziści którzy pilnowali namiotu sprawdzili co się tam dzieje. Znaleźli tam całą trójkę tych krasnali którymi miałem do czynienia rozmawiać. Byłem już dawno za nimi i jurtą. Nie widziałem co się dzieję teraz za mną, jednak z głosów które dobiegały z namiotu można było sądzić że ogromnie zaczęli cierpieć przez żołnierzy, zapewne byli dźgani aż nie pójdą pracować, albo póki nie umrą. Usłyszałem ,,To szpiedzy!" od jednego woja. Czyli dlatego mi nie pasowało to łóżko polowe, bo nie było to ich, a czyjeś inne. Byłem już tak daleko że nie słyszałem krzyków zbyt dobrze, a może ich już nie było ? Stwierdziłem że opowiem Generałowi co tu się zadziało, z tego powodu powędruje do jego namiotu. Nie mogę wręcz uwierzyć że byłem tylko pięć minut w jednym miejscu, a już napotykam śmierć z mojego powodu. To wszystko dzięki mojemu ojczulkowi, czyżby to miało być moje przekleństwo do końca życia...
CZYTASZ
Dynasta żelaznej koronny: Przeznaczenie
FantasíaNapisze to ale nie teraz, sory, muszę mieć pomysł