Chan nigdy nie interesował się księżycem, gwiazdami czy kosmosem. Nie uważał ten temat za nudny tylko... nie był dla niego. To się zmieniło gdy w pewien mroźny wieczór spotkał się z Felixem.
Mógłby z ręką na sercu powiedzieć, że nigdy nic nie poczuł do swojego przyjaciela, dopóki nie nastała ta jedna, cholerna noc.
Tego wieczora Chan dostał dość niepokojącą wiadomość od młodszego. Wiedział, że nie miał lekko, ale przeraził się gdy na głosówkach płakał, że ma już wszystkiego dość. Wtedy zerwał się ze swojego łóżka, ubrał pierwsze lepsze ubrania i wybiegł z mieszkania. Bał się o swojego przyjaciela, który z dnia na dzień zdawał się być coraz bardziej i bardziej kruchy - a przynajmniej tak mu się zdawało.
Dotarł na polanę, to bylo ich miejsce. Zawsze siedzieli pod drzewem, obserwowali niebo dobrze się przy tym bawiąc. Szczerze powiedziawszy, Chrisowi wydawało się, że niewiele trzeba było im do szczęścia. Kiedy siedzieli razem, to im wystarczyło. Śmiali się z kształtów chmur, nocą próbowali odnajdywać konstelacje - co było trudne zważywszy na to, że obaj nic o tym nie wiedzieli. W jesień bawili się w deszczu lub obserwowali spadające liście a zimą świetnie bawili się w śniegu. Tak naprawdę, w każdym miejscu mogliby to robić, ale jednak to miejsce było dla nich wyjątkowe. Tu najczęściej się zwierzali i tutaj spędzali najwięcej czasu. Tu byli najbardziej szczęśliwi, bo mogli przestać ukrywać się pod maskami, które pomagały im nie odstawać od społeczeństwa, i byli sobą. Najprawdziwszymi wersjami siebie.
Teraz zastał swojego przyjaciela w jego bluzie, nieco przydługiej na niego. Mimo to, przez myśl starszego przeszła myśl, że dodaje mu to uroku, o ile to było możliwe. Bez słowa usiadł obok niego i przyciągnął go do uścisku. Nie potrzebował pytać co się stało - domyślał się. Potwierdziło to syknięcie z bólu ze strony bruneta gdy Bang przytulił go nieco mocniej. Westchnął ciężko i złożył całusa na jego czole. Zawsze takie gesty poprawiały im obu humor.
I wtedy to się zaczęło.
Kiedy Chan wpatrywał się w swojego przyjaciela, coś go tknęło.
Jego brązowe kosmyki włosów zasłaniały jego czoło oraz nachodziły już na oczy, ponieważ dawno już ich nie podcinał. Same jego oczy były hipnotyzujące a blondyn miał wrażenie, że widzi w nich najpiękniejsze gwiazdki, których nie można było spotkać nawet na niebie. Jego piegi nagle wydawały mu się różnymi konstelacjami, które tak usilnie próbowali znajdywać nocą. Nie mógł uwierzyć, że już dawno temu mogli je znaleźć, bo były tak blisko. Jego łzy zdawały się odbijać księżycowy blask, tak samo jak jego usta, które ciągle oblizywał przez zimno.
Wydawał mu się najpiękniejszy na świecie, chociaż wróć - we wszechświecie. W całej galaktyce a nawet i dalej. Dlaczego nie zauważył tego wcześniej? Czemu teraz, gdy brunet wycierał łzy, uśmiechał się do niego i mówił, że jest już lepiej, zdawało mu się, że nie ma nikogo równie świetnego jak on? Czemu ten uśmiech, choć nieszczery, świecił dla niego jaśniej niż księżyc tej nocy? A warto zaznaczyć, że dzięki jego blasku widzieli się bardzo dokładnie a idąc w to miejsce, żaden z nich nie potrzebował latarek.
Teraz odnajdywał te same cechy u Felixa oraz kosmosu.
Dziś noc była jasna, i tak jak zawsze robił to Felix, oświetlała wszystko dookoła. Było rozgwiazdzone niebo a wszystkie jasne punkciki wydawały się być wyjątkowe - tak jak wszystkie cechy młodszego. Była to przyjemna i spokojna noc - a takie same uczucia odczuwał Bang gdy był przy nim.
Ale czasem zdarzyły się zachmurzone noce. Wtedy gdy nic nie widać, na niebie nie było widać gwiazd a księżyc ledwo co świecił swoim blaskiem. Taki sam był Lee chociażby parę chwil wcześniej gdy wręcz krztusił się łzami. Nie miał siły rozświetlać innymi drogi, nie mógł tego robić gdy sam powoli gasł. Wtedy jakby jego pomocnik podtrzymywał go na duchu, żeby nie zgasł do końca.
CZYTASZ
silent cry 《stray kıds》
Fanfictionkrótkie shoty, które nic nie wniosą do waszego życia, ale chciałam je opublikować