Największą zgubą dla mężczyzny jest kobieta. Uzależnieniem, miłością i przekleństwem jednocześnie. Seksowne krągłe ciało, długie włosy oraz te oczy z długimi, trzepoczącymi rzęsami, w których zakochany dostrzega blask. Nie bez powodu wiele łajb należących do piratów jest nazywanych kobieco, czasami w żeńskiej formie, a czasami dosłownie imieniem tej jedynej, ukochanej kapitana.
Pokład gotował się od złocistego słońca i kilkunastu podeszw zmieniających co chwilę swoje położenie. Wszystko pracowało w idealnej harmonii mimo, że statek leżał w pirackich łapskach. Wszystko lśniło, chociaż okręt dalej budził dziwny lęk, niepokój. Czarna, podziurawiona bandera powiewała dumnie ukazując wzór czaszki. Kamraci szorujący deski śpiewali jakąś starą szantę, kapitan uwielbiał słuchać muzyki, śpiewu ludu. Szczególnie tego ludu, który był przez niego w pełni kontrolowany na każdym stopniu. Załoga nigdy nie powiedziała złego słowa na temat Pana, układ jaki zawarli wszyscy razem zdecydowanie każdemu odpowiadał. Mimo, że piraci żyli w szczególnym strachu przed swoim dowódcą to chętnie wykonywali swoje obowiązki - praktycznie jak zaczarowani.
Stuk, puk - dookoła rozlegało się tupanie nogi ubranej w porządne, skórzane buciory z podwyższeniem. Kapitan siedział z mapą dokładnie studiując wzrokiem każdy, nawet najmniejszy szczegół. Palec ozdobiony długim paznokciem śledził każdą kreskę na kawałku papieru. Łyk żrącego, a jednocześnie słodkiego rumu przywitał się z gardłem. Głośne westchnięcie, spojrzenie przez okno i dalsze studiowanie mapy. Ah, każdy dzień wyglądał tak samo i nie zapowiadało się na to aby było inaczej. Kapitan zmrużył oczy i dostrzegł coś na mapie rzucając ją na stół z euforią. Jakże idealny pomysł wpadł właśnie do głowy wysokiego dowódcy łajby o wdzięcznej nazwie Groseilles Et Sans. Chwiejny chód przez bujający się pokład i drzwi kajuty otworzyły się paraliżując załogę patrzącą na władcę nie potrafiąc odwrócić oczu.
Kapitan nosiła kapelusz z szerokim rondem i fioletowym piórem zakrywający długie, smoliste włosy delikatnie skręcone przez morską, słoną wodę spadające na białą koszulę z dużym wycięciem odsłaniającym obifty biust. Tak. Osobą, której bali się wszyscy na pokładzie była kobieta. Niezwykle piękna kobieta. Wysoka i o dość zgrabnej, chudej sylwetce podkreślonej przez ciasno zawiązany, brunatny gorset. Długie nogi w skórzanych cholewach wystarczyły aby podporządkować sobie grupę mężczyzn. Penelopé miała twarz młodej bogini, gładką i delikatną jak u dziecka. Spojrzenie jakby nieco chłodne i mordercze ale zabójcze w tym samym czasie. Jej skóra wyglądała jak świeżo zebrany miód z naprawdę bogatej pasieki - w świetle słońca mieniła się jak najpiękniejszy diament. Szyja, na której tak wielu chciałoby złożyć namiętne pocałunki, zostawić ślad po sobie, odcisnąć piętno została ozdobiona skromnym, złotym medalionem bujającym się w rytm kroków kobiety. Okrągłe, ponętne biodra oplecione pasem choć wyglądały tak zachęcająco - miały na sobie tyle broni, że mogłaby bez problemu zabić kilkunastu ludzi inną. Na ramiona zarzucony skórzany płaszcz do ziemi wyglądający tak jakby skóra piratki pod spodem była cała przemoczona od potu.
— Do roboty nędzne szczury — warknęła przyjemnym, kojącym głosem wchodząc po schodach i stając za sterem zmieniając się tym z pierwszym oficerem.
Pierwszy był nienaturalnie wysokim, umięśnionym mężczyzną z blizną przechodzącą przez pół twarzy zaczynając się przy ustach. Podobnie jak kapitan nosił czarną fryzurę z tą różnicą, że o wiele krótszą i związaną na tyle w wdzięczny koński ogon. Sam wygląd faceta odstraszał, a dodając do tego jego surowe zachowanie i wyjątkowo okropną jak na pirata duszę - no cóż, na pewno na statku panował porządek.
Penelopé widziała w ofierze dobrego człowieka, przyjaciela oraz przede wszystkim kogoś godnego zaufania. Tak właściwie nikt nie miał pojęcia dlaczego i jakim cudem ktoś taki jak on oraz ktoś taki jak ona mogą się przyjaźnić. Kilku wrednych, już martwych, korsarzy żartowało, że Poharatana Buźka ma układy w naturze z Miodoskórą. W rzeczywistości nic tych dwojga nie łączyło oprócz szczerej przyjaźni i mocnej więzi kapitan-oficer. Zapomnieli już, że są dla siebie jak rodzina wykonując obowiązki tak jak należy nie przekładając prywaty na morskie życie.
— Dokąd płyniemy? — zapytał niskim, powodującym ciarki u przeciętnego marynarza głosem.
— Mój drogi Poharatańcu — uniosła w górę kącik ust nie odrywając oczu od morza — wszędzie, na koniec świata i dalej, bowiem powiadam ci, że całe Karaiby trzęsą się ze strachu na myśl o widoku Groseilles Et Sans na horyzoncie!
Mężczyzna uśmiechnął się obrzydliwe ukazując kilka złotych zębów.
— Masz plan. — szepnął patrząc na przepiękną twarz trwającą w skupieniu.
— I to wspaniały plan Poharatańcu — puściła mu oczko. — Kurs na północ morskie patałachy i śpiewać!
Na pokładzie znowu zawrzało, ci chwytali lin, tamci robili jeszcze co innego - ale w harmonii. Szanty wychodzące z ich ust również w niej trwały, były wesołe i spójne. Statek od razu zmienił kurs jakby sam słuchał się pani Kapitan w obawie. Wszystko dookoła wyglądało na podporządkowane Miodoskórej, ale to pewnie jedynie imaginacja - w końcu nikt nie jest w stanie posiadać takiej mocy.
CZYTASZ
marny jest piracki żywot
Fanfictiona złoty medalion uderzał o pierś dając znak, że prawdziwa wojna dopiero się zacznie.